Steven Wilson: Ciekawość to dla mnie coś naturalnego [WYWIAD]

Steven Wilson z powodzeniem rozwija karierę solową /Andrew Hobbs /materiały prasowe

Im jestem starszy, tym bardziej zależy mi na jakości, a nie ilości. Myślę, że w przeszłości wydawałem za dużo muzyki, nie myśląc o tym, czy jest absolutnie najwyższej jakości, którą byłem wtedy w stanie osiągnąć - opowiada Interii Steven Wilson, jeden z najbardziej zapracowanych muzyków świata.

"To jeden z najbardziej wziętych brytyjskich muzyków, o których nigdy nie słyszałeś" - tak o Stevenie Wilsonie napisał "The Daily Telegraph". Od końca pierwszej dekady XXI wieku robi sporo, by mocniej zaistnieć w powszechnej świadomości, nagrywając albumy sygnowane swoim imieniem i nazwiskiem.

Rozpoznawalność głównie w świecie rocka przyniosła mu działalność w nieistniejącej już grupie Porcupine Tree, ale w niezwykle bogatym dorobku ma albumy pod tak różnymi szyldami, jak m.in. Blackfield (zespół z izraelskim wokalistą Avivem Geffenem), No-Man (duet z Timem Bownessem), Storm Corrosion (projekt z Mikaelem AkerfeldtemOpeth), I.E.M. czy Bass Communion.

Reklama

Ostatnie solowe płyty - "To the Bone" (2017) i wydana pod koniec stycznia "The Future Bites" - podbiły listy przebojów w Wielkiej Brytanii, docierając odpowiednio do trzeciego i czwartego miejsca.

Kasia Gawęska, Interia: W muzyce chodzi o wyrażanie swoich emocji, o dzielenie się z ludźmi swoimi przeżyciami. Tworząc "The Future Bites", miałeś w ogóle czas na to, żeby zastanowić się nad tym, co czujesz i myślisz? W końcu masz nową życiową sytuację i teraz dzielisz swój czas z żoną i z pasierbicami.

Steven Wilson: - Sam zadawałem sobie to pytanie, ponieważ masz absolutną rację: wszystko, co przytrafia się artystom (nieważne, czy chodzi o wokalistę, muzyka, czy malarza), wpływa na ich twórczość. Przynajmniej tak powinno być. Jeśli proces działa poprawnie, to wszystko, czego doświadczasz i na co poświęcasz czas w swoim codziennym, osobistym życiu, powinno mieć duży wpływ na to, co tworzysz. Co ciekawe, większość utworów, które trafiły na "The Future Bites", została napisana w 2017 roku, kiedy znałem już moją żonę, ale nie byliśmy jeszcze razem.

Więc w pewnym sensie, większość piosenek powstała zanim w moim życiu zaistniał ten nowy scenariusz, o którym wspomniałaś, czyli małżeństwo i posiadanie pasierbic. W związku z tym jeszcze bardziej ciekawi mnie to, jak ta sytuacja wpłynie na kolejny album, który wydam, bo on w całości powstanie właśnie w tych nowych warunkach. Muszę podkreślić, że to dla mnie bardzo radosne chwile [śmiech].

"The Future Bites" to rzeczywiście płyta, która nie brzmi tak, jakby powstawała w momentach największego szczęścia...

- Dokładnie! "The Future Bites" opisałbym jako mroczną płytę (przynajmniej jeśli chodzi o jej tematykę) opisującą dystopijny świat, w którym żyjemy. Mimo to nie wydaje mi się, żeby ten mrok miał niebawem zniknąć z mojej twórczości. Muzyka i pisanie piosenek zawsze było dla mnie oczyszczającym ćwiczeniem, dzięki któremu mogę pozbyć się tych najtrudniejszych uczuć, żeby być szczęśliwym w moim codziennym życiu.

W świecie, we mnie i w bliskich mi ludziach nadal najbardziej interesują mnie problematyczne zagadnienia. Po prostu jest to dla mnie ciekawsze niż pisanie radosnych, przyjemnych piosenek. Jeśli chodzi o moją twórczość, lubię myśleć o niej tak, że ustawiam gdzieś lustro i opisuję to, co w widzianym przeze mnie odbiciu nie do końca mi się podoba. Dzięki temu ludzie również mogą przejrzeć się w tym lustrze. Na "The Future Bites" jest sporo takich okazji, bo jednym z tematów przewodnich na tej płycie jest nasza tożsamość i to, jaki wpływ mają na nią media społecznościowe.

Wiesz, że temat radosnych piosenek poruszałam już z wieloma artystami i zawsze dowiadywałam się od nich, że jedynym zespołem, który umiał pisać takie utwory, byli Beatlesi?

- Naprawdę?! Przecież jest mnóstwo takich artystów! Chociaż ABBA nie stroniła od melancholii, to miała na koncie fantastyczne radosne piosenki pop. The Beach Boys tworzyli piękną muzykę. Sama piosenka "Good Vibrations" to cudowna celebracja życia.

Już sam tytuł na to wskazuje [śmiech].

- To prawda! No i mamy też artystów bardziej współczesnych: do głowy przychodzi mi chociażby "Get Lucky" Daft Punk. I nie można tutaj pominąć Taylor Swift, która potrafi genialnie opisać wszystkie emocje - zarówno momenty radości, jak i smutku.

Myślę sobie, że wystarczy spojrzeć na świat muzyki elektronicznej, żeby dostrzec, że rzeczywiście powstaje sporo tego typu muzyki.

- Muzyka elektroniczna w większości ma na celu danie słuchaczom poczucia euforii i pewności siebie. Elektronika to celebracja życia, w przeciwieństwie do tego, czym zajmuję się w mojej twórczości. Myślę sobie, że w czasach, w których obecnie żyjemy, możliwość ucieczki w stronę radosnej muzyki stała się czymś niezwykle ważnym. Niestety, moja płyta tego nie oferuje [śmiech]. Mimo to mam nadzieję, że nadal istnieją też ludzie, którzy postrzegają świat podobnie do mnie.

Na twojej płycie nie brakuje jednak elektronicznych brzmień, a mimo to twierdzisz, że nie znajdziemy na niej euforii i radości. Skąd możesz wiedzieć, jakie emocje wywoła w słuchaczach dany dźwięk?

- To bardzo trudne pytanie, niezwykle ciężko byłoby coś takiego wytłumaczyć. Myślę, że najlepszą odpowiedzią na twoje pytanie będzie stwierdzenie, że tak naprawdę nie mam pojęcia, co robię. Tworzę muzykę w intuicyjny sposób, wręcz podświadomie. Gdybym potrafił wyjaśnić, jak to się dzieje, całe to doświadczenie straciłoby dla mnie swoją magię. Kiedy udaje mi się coś stworzyć, jestem tak samo zaskoczony, jak każdy inny człowiek. Myślę, że wracamy tutaj do początku naszej rozmowy, czyli do idei, według której tworzona przeze mnie muzyka to mieszanka moich przemyśleń i tego, czego doświadczam, czyli muzyki, której słucham, filmów, które oglądam, sytuacji, w których się znajduję i fragmentów życia moich przyjaciół i rodziny.

Czyli można powiedzieć, że twoje piosenki to przestrzeń, w której wątki autobiograficzne łączą się z fikcją lub wytworami twojej wyobraźni?

- Zdecydowanie tak! Zauważyłaś bardzo interesującą rzecz, bo często zdarza się, że ludzie są przekonani, że niektóre moje utwory są w pełni autobiograficzne. I czy naprawdę takie są? I tak, i nie - mogę to powiedzieć chyba o każdej mojej piosence. W moich utworach są elementy zaczerpnięte bezpośrednio z mojego życia, ale wszystkie te wspomnienia i doświadczenia wkładam do pewnej konstrukcji albo przypisuję je fikcyjnej postaci. Oglądałaś może "Blade Runner"?

Tak. Być może się mylę, ale chcesz powiedzieć o replikantach?

- Replikantom wszczepiano wspomnienia ich twórców, żeby byli wiarygodni jako ludzie. Podobnie jest z piosenkami. Utwory muzyczne to konstrukcje, wytwory wyobraźni, ale jako twórca masz obowiązek dać im duszę, utrwalić w nich własne doświadczenia i swoją osobowość, żeby ludzie w nie uwierzyli.

Wierzę, że właśnie to robię, szczególnie, gdy piszę teksty. Są takie wersy, o których mogę powiedzieć: "To sytuacja wyjęta z mojego życia". Ale już następny wers tej samej piosenki mógł być zainspirowany historią, którą usłyszałem w TV. Tyle że nawet ten wers musiałem "przefiltrować", bo to ja ukradłem go z filmu albo wyciągnąłem z opowieści mojego przyjaciela. Pisanie piosenek to tworzenie wiarygodnych historii poprzez zszywanie razem niepowiązanych ze sobą elementów. Tworzę fikcję opartą na rzeczywistości.

Nie wiem, jak to jest, że opowiadam historie również przy pomocy dźwięków. Wiem tylko tyle, że wiem, kiedy słyszę coś, co ma w sobie magię. Wiem, kiedy słyszę coś, co kojarzy mi się z danym uczuciem czy tekstem, co prowokuje symbiotyczny związek między słowami i muzyką. Potrafię skojarzyć fragment tekstu z melodią, dźwiękiem, czy akordem. Sam chciałbym wiedzieć, jak to działa, bo wtedy wszystko, co tworzę, miałoby sens. A prawda jest taka, że 80 procent tego, co piszę, natychmiast wyrzucam, bo tego sensu nie ma.

Jeszcze nigdy wcześniej nie czekałeś z wydaniem albumu kilka lat. Czy ta przerwa przed "The Future Bites" ułatwiła ci sprawę, czy może miałeś więcej czasu, żeby doszukiwać się niedociągnięć w piosenkach, które powstały w 2017 roku?

- Miało na to wpływ kilka czynników, między innymi zawarcie małżeństwa, przyzwyczajenie się do posiadania pasierbic, przeprowadzka, budowa nowego studia. Ale im jestem starszy, tym bardziej zależy mi na jakości, a nie ilości. Myślę, że w przeszłości wydawałem za dużo muzyki, nie myśląc o tym, czy jest absolutnie najwyższej jakości, którą byłem wtedy w stanie osiągnąć. Chcę, żeby to się zmieniło. Na dodatek "The Future Bites" ma 42 minuty, a nie 55, 60, czy 70 minut, jak moje poprzednie albumy. Były za długie. Święcie wierzę, że dobra płyta powinna mieć około 40 minut. Najwięcej klasycznych płyt trwa właśnie tyle: chociażby "Pet Sounds", "Revolver", "The Dark Side of the Moon", "What's Going On".

Przez tych kilka lat trenowałem tworzenie bardziej zwięzłych kawałków. Napisałem ich ponad trzydzieści, a tylko dziewięć trafiło na płytę. Teraz skupiam się na tym, żeby wszystko było tak dobre, jak może być. Nie chcę wydawać niczego innego, tylko po to, żeby to wydać. Przypuszczam, że w związku z tym trochę zwolnię, chociaż już prawie skończyłem kolejną płytę, więc chyba właśnie sobie zaprzeczam [śmiech].

To chyba dobrze dla słuchaczy, prawda? Przecież w dzisiejszych czasach chcemy wszystkiego na już.

- To ciekawa kwestia, bo chociaż nie powiedziałbym, że idea albumu muzycznego całkiem zniknęła, to jest coraz mocniej marginalizowana, bo mamy mentalność słuchaczy playlist. Nie jest tak, że tego nie dostrzegam. To prowokuje artystów do myślenia o tym, w jaki sposób będą dzielili się ze światem swoją twórczością. Słuchacze się zmieniają. Niektórzy twierdzą nawet, że tworzenie nagrywanie płyt nie ma już sensu. Zamiast tego lepiej jest bez przerwy wydawać nowe single. Ja nie mógłbym tego robić, a ludzie, którzy myślą w ten sposób, powinni się wstydzić. Przecież album to film albo książka, to historia, tyle że opowiedziana w formie piosenek, a nie scen czy rozdziałów.

To w tym zakochałem się jako dziecko - w magii wynikającej ze słuchania albumów. Rozumiem, że ta kultura zanika, a równocześnie powstaje nowa kultura playlist, singli i teledysków. Jeszcze gorsza jest świadomość, że na YouTube masz maksymalnie 30 sekund, żeby przyciągnąć słuchacza. Jeśli nie wykorzystasz tego czasu, przełączy piosenkę, wybierze inny teledysk. To smutne. Zwracamy coraz mniejszą uwagę na rzeczy, które w życiu są wyjątkowe. Stajemy się coraz mniej ciekawi świata, jest w nas coraz mniej z dzieci.

Ale chyba masz na myśli dzieci kiedyś, prawda?

- Tak, bo dzisiaj dzieciaki myślą, że mogą odkryć świat poprzez portal internetowy albo telefon. Mówię o tym na płycie, bo bardzo mnie to martwi. Sam uwielbiam korzystać z telefonu i laptopa, a tworzenie muzyki nigdy nie było łatwiejsze w tym sensie, że każdy może pobrać jakiś program muzyczny i zacząć pisać piosenki. Tyle że dzięki temu powstają tony niepotrzebnych piosenek. Muzyki jest za dużo, staje się generyczna i nie da się jej odróżnić od twórczości innych autorów. To dlatego ludzie przestają słuchać albumów i skupiają się na jednej czy dwóch dobrych piosenkach, które udało im się znaleźć. Uważam, że to wielka szkoda, ale z drugiej strony jestem częścią starszego pokolenia, które miało okazję dorastać z magicznym tworem, którym był album muzyczny.

Mówisz, że jesteś częścią starszego pokolenia, ale mimo tylu zmian zachodzących codziennie w muzyce, sprawiasz wrażenie osoby, która cały czas ekscytuje się tworzeniem.

- Miło mi to słyszeć, chociaż w ostatnich latach znudziłem się grą na gitarze. Myślałem, że trudno będzie mi to przyznać przed samym sobą, ale tak się nie stało. Bo jeśli pomyślę o mojej karierze, to zawsze występowały w niej momenty, w których jasne było, że wybrałem nową drogę. Kiedyś grałem metal, później skupiłem się bardziej na moim wokalu, żeby na kolejnej płycie przerzucić się na muzykę instrumentalną. To dlatego, że bez przerwy odczuwam potrzebę odkrywania siebie na nowo, co po części jest związane z moim znudzeniem wszystkim, co powtarzalne. Nudzi mnie sama myśl o tym, że mógłbym dać sobie i słuchaczom coś, co nagrałem poprzednio.

Ciekawość to dla mnie coś naturalnego. Interesuję się nawet tym, czego nie lubię. Tworząc "The Future Bites", słuchałem dużo współczesnego popu, elektroniki, muzyki urban. Większość zupełnie do mnie przemawiała, ale zawsze odnajdywałem w niej coś, co mnie fascynowało. Wystarczył jeden dźwięk, element produkcji, to "coś" w aranżacji, czy estetyka, która brzmiała dla mnie świeżo i ekscytująco. Odkryłem chociażby Billie Eilish, którą naprawdę mocno szanuję.

To nie mój świat, ale występują w nim elementy, których nigdy nie słyszałem w muzyce klasycznej, czy rockowej. Nie mam wątpliwości, że współcześni artyści popowi i R&B oraz raperzy całkowicie zdominowali świat muzyki popularnej. Nawet jeśli ci to nie odpowiada, możesz znaleźć w ich twórczości coś, co cię zaciekawi, chociażby ich podejście do muzyki. I mimo że "The Future Bites" brzmi jak coś, co stworzyłem ja, to ta płyta nie powstałaby gdybym nie był ciekawy tego, co robią obecnie młodzi artyści.

Też masz poczucie, że "The Future Bites" można odebrać jako bardzo poważny album? Czy dlatego dokonałeś kilku zabiegów, które pozwalają się też z niego pośmiać? Najlepszym przykładem takiego działania jest dla mnie "Personal Shopper" i pojawienie się w tym kawałku Eltona Johna.

- Zrobiłem to specjalnie, bo rzeczywiście miałem wrażenie, że ta płyta wzbudzałaby w słuchaczach przygnębienie. "Personal Shopper" to tak naprawdę miłosny list do konsumpcjonizmu. Zanim zaczęliśmy rozmowę, sama zauważyłaś, że nawet teraz cała ściana za mną jest zakryta winylami. To dlatego, że uwielbiam kupować nowe rzeczy.

Kocham kolekcjonować: płyty CD, winyle, płyty Blu-ray, ubrania, wszelkiego rodzaju gadżety. Zakupy to jedna z najfajniejszych czynności w życiu, którym mogę się oddać [śmiech]. Elton i jego wyliczanka w "Personal Shopper" miała na celu rozbawienie ludzi. Miałem nadzieję, że ludzie przynajmniej się uśmiechną, gdy posłuchają tego kawałka. Chciałem, żeby moi słuchacze pamiętali, że chociaż obecna sytuacja na świecie nie należy do najlepszych, to wciąż możemy znaleźć coś, z czego możemy się śmiać. Elton śmieje się sam z siebie. To niezwykle ważne, żeby muzyka pozwalała nam poczuć się lepiej. Nawet jeśli skupiam się na trudnych tematach, to chcę, żeby ludzie słuchając mojej twórczości wiedzieli, że nie są sami. Pisanie piosenek dzięki temu staje się czymś pięknym.

Powiedziałeś właśnie, co "The Future Bites" ma do zaoferowania słuchaczom. A co tobie dało nagranie tego albumu?

- Szczerze mówiąc, nie nauczyłem się niczego, czego nie wiedziałem wcześniej. Potwierdziło się to, że możesz konfrontować się z oczekiwaniami fanów. Na początku mogą narzekać i dystansować się od ciebie, bo nie dajesz im tego, czego się spodziewali, ale jeśli twoja twórczość jest jakościowa, po jakimś czasie uznają, że jednak im się podoba. Tak dzieje się z tą płytą, tak było z moimi poprzednimi dokonaniami.

Za każdym razem, gdy tworzę coś innego, mam też nadzieję, że zdobędę nowych fanów, którzy staną się częścią mojego świata, a może nawet odkryją moją starszą muzykę. Przytrafiało mi się to w przeszłości, ale teraz reakcje były albo mocno negatywne albo mocno pozytywne, bo w moim brzmieniu zaszła radykalna zmiana. Na świecie jest tak dużo muzyki, że jeśli udaje ci się wywołać jakąś dyskusję, to trzeba to odczytywać jako coś dobrego.

Rozmowy i kłótnie dotyczące muzyki sprawiają, że na chwilę odrywasz się od rzeczywistości. Oczywiście mógłbym zaserwować moim fanom powtórkę z tego, co już robiłem, ale odbiłoby się to na mnie, bo przecież ludzie też by się mną znudzili. Moim największym idolem jest David Bowie. Za każdym razem był inny. Nie jestem w połowie tak utalentowany jak on, ale ta idea, że mogę próbować dowiadywać się o sobie nowych rzeczy, w zupełności mi wystarcza. Bowie już wiecznie będzie wspominany jako przynajmniej jeden z trzech największych artystów XX wieku. A takich ludzi nie będzie wielu. Oprócz niego na pewno będzie się mówić o Johnie Lennonie, Paulu McCartneyu, tak jak dzisiaj wciąż rozmawiamy o Mozarcie, Beethovenie, Chopinie. Aby osiągnąć taką świetność, trzeba umieć zaskakiwać. Mam nadzieję, że gdy wydam kolejną płytę, znowu uda mi się wszystkich zadziwić.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Steven Wilson
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy