Sarsa: Rogata dusza dalej we mnie jest [WYWIAD]

Damian Westfal

Przez ostatnie dwa albumy eksperymentowała jako poszukiwaczka brzmień alternatywnych. Teraz wraca do tego, z czego dała się poznać szerszej publiczności - czyli melodii znanych z radia. Ale już nie taka sama. Właśnie wydała najnowszy singel "Jak w filmie", który zapowiada jej nowy początek po wygranej walce z chorobą. Jak mówi artystka: "nadchodzi Sarsa 2.0".

Sarsa pracuje nad nowym materiałem
Sarsa pracuje nad nowym materiałemMateusz Grochocki/Dzien Dobry TVN/East NewsEast News

Damian Westfal, Interia: Dlaczego zdecydowałaś się na powrót do melodii?

Sarsa: - Nie ma co owijać w bawełnę - po prostu zatęskniłam. Łapię się czasami na tym, że kiedy jest mi źle, jestem przebodźcowana i mam do siebie pretensję (a to bardzo często się zdarza), to wtedy podróżuję myślami do dzieciństwa, do czasów kiedy mój umysł był niczym niezburzony, żadną negatywną myślą, a moje serce było czyste i naiwne. Po to wracam do tych starych czasów, bo jest to jakaś forma wytchnienia i terapii. Istotne jest też to, że ten mój powrót do melodii nie jest taki sam jak wcześniej, bo ja też nie jestem tą samą osobą. Już nigdy nie wrócę taka sama. Najnowszy singel, mimo że nastrojem wraca do moich początków, to nigdy nie będzie takim, jakim bym go zrobiła kiedyś. To jest już inny obraz osoby, bo w czasie, kiedy było mnie mniej publicznie, to przeszłam przez różne doświadczenia, przejścia, po drodze miałam wiele ciekawych i burzliwych współprac, urodziłam syna, chorowałam. Nie da się wrócić taką samą Sarsą.

Zatęskniłaś także za popem?

- Uczciwie i szczerze - zawsze sobie życzyłam, żeby każda moja kolejna płyta była popularna. Nie wiem dokładnie, od czego to zależy. Może gwiazdy muszą się w odpowiedni sposób ułożyć na niebie (śmiech). Jasne, że chciałabym, żeby moja twórczość docierała do jak liczniejszego grona odbiorców, bo każdy artysta życzyłby sobie, aby tłumy śpiewały jego piosenki i jak najwięcej osób mogło się utożsamić z jego tekstami.

Czujesz sentyment do starej siebie, chociażby z czasów ery "Zapomnij mi"?

- To część mnie i niczego nie żałuję. Wyznaję zasadę, że fantastycznie jest doświadczać życia, nieważne jakie ono by nie było. Może chciałabym być bardziej pewna siebie, bo faktycznie tego mi brakuje i często poddaje w wątpliwość, czy to co robię, jest na pewno dobre dla mnie. Ciągle dążę do idealnej wersji siebie, choć jest to trochę niedościgniony obraz. Mam duży sentyment do wszystkiego, co w mojej karierze się wydarzyło i jestem bardzo ciekawa tego, co przede mną. Singel "Jak w filmie" ukazuje moje ostatnie przemyślenia, które we mnie teraz bardzo rezonują. A jakie będzie zakończenie tego filmu - to sama jeszcze tego nie wiem.

Trudniej jest być Martą na scenie niż Sarsą?

- Z jednej strony na pewno bycie sobą, czyli Martą, jest trudniejsze, bo jest to dodatkowe odsłonięcie jakieś wersji siebie. Album "jestem marta" traktuję jako swoisty debiut i trochę rozdzielną historię, bo faktycznie na tej płycie jest więcej mnie - takiej nieodkrytej wcześniej, czyli której fani dotąd nie znali, ale z drugiej strony przecież nie odetnę się od tego, że jest we mnie też dużo takich odcieni, które niesie za sobą właśnie Sarsa. Czasami sama zastanawiam się, która jest pancerzem, a która jest tym czymś prawdziwym (śmiech).

Wracasz do zdrowia? Jesteś już w pełni sił, aby stanąć na scenie? 

- To jest kolejny epizod jak z filmu. Pamiętam, że to był kwiecień minionego roku, jak poszłam na rutynową kontrolę słuchu - coś na co dobrze, jako muzyk grający wiele koncertów, chodzić. Miałam wcześniej powody, by się niepokoić, bo zaczęłam nie słyszeć ludzi, którzy np. stali tyłem do mnie. Coraz trudniej było mi też się angażować w rozmowy przy stole. Otoskleroza jest bardzo podstępną chorobą, bo nie zauważyłam nawet, że jestem praktycznie głucha. Generowało to jedynie coraz większy stres, bo miałam trudności z wykonami na żywo, z wywiadami, nie słyszałam często siebie w odsłuchu, narzekałam że trzeba wymienić sprzęt, bo słyszę wszystko jak pod kocem. Ostatnia rzecz, na jaką bym wpadła, to że nie słyszę. Diagnoza była jasna - głuchnę i nie wiadomo, czy to będzie postępowało szybko czy powoli, ale wiadomo, że całkowicie stracę słuch. Ciężko było mi się podnieść z tej diagnozy. To był wtedy bardzo trudny rok dla mnie. Album "*jestem marta" był nagrywany w wielkim pośpiechu, bo byłam przekonana, że jest to mój ostatni album.

Teraz jesteś już po dwóch operacjach...

- Mam dwa implanty w uszach. Znalazłam świetnego specjalistę. Postępowanie choroby zostało zatrzymane i została mi przywrócona część utraconego słyszenia, ale to nigdy nie będzie już to samo słyszenie, co kiedyś. Moje dwie kosteczki słuchowe zostały wymienione na sztuczne, tytanowe. Czas przystosowania się do tej nowości, to było dla mnie jak uczenie się chodzić od nowa. Po prostu musiałam trenować i codziennie z moim partnerem ćwiczyliśmy rozpoznawanie dźwięków. To bardzo emocjonalne i osobiste doświadczenie. Singel "Jak w filmie" powstał trochę na bazie tych doświadczeń i jest to otwarcie mojego nowego rozdziału muzycznego. Jestem na maksa podekscytowana i szczęśliwa, że dalej mogę tworzyć muzykę. Kilka miesięcy temu wszystko jeszcze stało pod znakiem zapytania.

Mówisz o nowym rozdziale muzycznym, ale chyba całe twoje życie nabrało nowego sensu.

- Na pewno. Teraz wraca Sarsa 2.0, bo jestem w połowie cyborgiem (śmiech). Zauważyłam też inną ewidentną zmianę w moim życiu - mniej teraz narzekam. Cieszę się tym, co mam, bo kiedy jest to na chwilę zabrane, to myślisz sobie... "na co ja wcześniej narzekałam!?". To była świetna lekcja pokory.

Singel jest też na pewno przygotowaniem do wydania kolejnego albumu.

- W przyszłym roku będzie dziesięciolecie mojej pracy artystycznej, chciałbym dać moim odbiorcom i fanom jakąś wypadkową tego, co było do tej pory, ale też coś świeżego - czyli wszystko to, co w sobie noszę.

Motylki w brzuchu - podobnie jak przy debiucie - dalej towarzyszą?

- Zawsze. I to jest najlepsze. Powiem ci, że jak kiedyś mi ich zabraknie, to będzie znak, że pora zejść ze sceny.

Będzie trasa z okazji dziesięciu lat na scenie?

- Na pewno będzie niespodzianka, jeśli chodzi o jubileusz i trasę.

Twoje pierwsze albumy były spod znaku ekscytacji (co ludzie i krytycy powiedzą), czwarty album - "Runostany" to przygoda z muzyką alternatywną i wyjście ze swojej strefy komfortu, natomiast "jestem marta" - poczucie frajdy, radości, przyjemności. Pod jakim będzie znakiem nadchodzący album?

- Może jest jeszcze trochę za szybko, aby o tym mówić w kategorii pewności. Będąc pięć dni po operacji, zaczęłam nagrywać w studiu "Jak w filmie". Chciałam zmienić klisze w swojej głowie i ustawić na to, że dalej już wszystko toczy się szczęśliwie. Myślałam, że zanim to zrobię i nagram, to upłynie czas, ale to jakoś magicznie wszystko samo się pchało do przodu. To wszystko jest naprawdę filmowe. Ten nadchodzący album będzie właśnie pod znakiem: jak z filmu, ale takiego filmu, gdzie nie wiesz, co się dalej wydarzy. Ja sama nie mam skryptu, nie mam scenariusza, mogę tylko przyglądać się tym kadrom. Na razie mam z tego radochę.

Zgaduję, że bliżej mu będzie raczej do melodramatu niż do bajki?

- Pewnie tak. Teraz jestem świeżo po nagraniu teledysku i jest on na przełomie groteski i fantazji. Umieściliśmy tam wiele nawiązań do filmów: "Kill Bill", "La La Land", "Pulp Fiction" i "Titanic".

Co będzie z twoimi rogami na głowie?

- Noszę się tak, jak się czuję dobrze. Nie odklejam się od tego, że ta rogata dusza gdzieś tam we mnie jest. Rogi są symbolem buntu, podważania autorytetów i rzeczywistości i jest we mnie dalej taka część. Podważam często jakieś tezy, by wejść na nową drogę, często jeszcze niewydeptaną. Te słynne rogi zawsze będą mi towarzyszyć, ale może już nie na głowie tym razem. Pojawiły się w nowej odsłonie w najnowszym teledysku. Może pojawi się tam moje alter ego? Zapraszam do obejrzenia.

Czy okres buntu już u ciebie minął?

- Nie! Nigdy nie minął. To jest najwspanialsza cecha, którą mogę w sobie pielęgnować. Dzięki temu, że się buntuję, to się nieustannie rozwijam. Bunt jest początkiem wszystkich zmian, które zachodzą we mnie i również w moim rozwoju artystycznym. To poniekąd właśnie z buntu biorą się moje płyty.

Jak już mówimy o twoim filmowym teledysku, to podziel się, jaki jest twój ulubiony film?

- Hmm, "Kill Bill"! Lubię te sceny, groteskę, ale też dystans... Jestem fanką Quentina Tarantino i wszystkich jego filmów.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas