Patrycja Markowska: Jeżeli coś mnie nęci, to ja za tym idę [WYWIAD]
"Cała chemia w twoim organizmie sprawia, że jesteś bliski szaleństwa" - mówi Patrycja Markowska o stanie zakochania, w którym się znajduje. Jesienią 2024 r. publicznie potwierdziła, że kilka miesięcy wcześniej wzięła ślub z warszawskim restauratorem Tomaszem Szczęsnym. Muzycznym zapisem tego uczucia jest wydana w połowie maja płyta "Obłęd".

Michał Boroń, Interia: Poprzedni album "Wilczy pęd" pokazał twój zew natury, takie trochę indiańskie oblicze. Tymczasem "Obłęd" zaprasza do tańca, może nie do końca to dyskotekowa kula, ale nie można zaprzeczyć, że jest spore zaskoczenie.
Patrycja Markowska: - Zawsze mi zależało, żeby w muzyce było różnorodnie. W ogóle jak wybierałam też artystów, którymi się inspirowałam, to zawsze mi się podobało, że oni łączyli różne gatunki, eksperymentowali. Pamiętam, jak U2 wydało płytę "POP" ocierającą się o disco i pamiętam, że to było dla mnie duże zaskoczenie.
Pomyślałam sobie, że jakie to jest cudowne w byciu artystą, muzykiem, aktorem czy reżyserem, żeby w ogóle sobie poszukiwać i nie patrzeć koniunkturalnie na to, co się może sprzedać, na to, co fani powiedzą. Usłyszałam ostatnio takie zdanie, że najgorzej jak artysta mówi, że chce nagrać płytę taką, którą jest identyczna jak ta, która mu się najlepiej sprzedała. Dla mnie wolność w życiu jest niezwykle ważna i ta twórcza też, że po prostu jeżeli coś mnie nęci, to ja za tym idę.
"Wilczy pęd" był nagrywany w pandemii, kiedy brakowało nam wolności, brakowało słońca, bycia razem blisko. A ta płyta była nagrywana, kiedy zakochałam się w człowieku, który mnie zaraził muzyką elektroniczną. Robiliśmy wiele bardzo miłych rzeczy przy tej muzyce i to potem tak wpłynęło w mój krwiobieg. Pomyślałam sobie, że muszę te dźwięki przefiltrować przez siebie, że to musi być moje. Ale że bardzo chcę spróbować. Największa obawa była taka, że mój zespół w to nie wejdzie, że będę musiała znaleźć muzyków, którzy na przykład to poczują. Na szczęście się okazało, że nie.
Mówiłaś wiele razy, że w twoim życiu muzyka się przeplatała zawsze z miłością i w takim razie czy zatem "Obłęd" można uznać za zapis rozkwitającego uczucia?
- Jak najbardziej i stąd też ta nazwa płyty, że to jest ten stan po prostu obłędu. Wszyscy psychologowie mówią, że on mi podobno minie po dwóch latach. No już jesteśmy razem 2,5 roku, ale na razie mi nie minęło (śmiech). Mówię o takim uczuciu graniczącym trochę z obłędem, kiedy cała chemia w twoim organizmie sprawia, że jesteś bliski szaleństwa. Wtedy się inaczej trochę pisze teksty, inaczej się tworzy. Może właśnie wtedy się jest bardziej skorym do zaryzykowania niektórych soundów, dźwięków, brzmień. Bardzo się cieszę, że mój zespół za tym poszedł. Udało się nagrać na setkę w studiu, jak za starych dobrych czasów. Nagrywaliśmy tylko po trzy wersje i zawsze zazwyczaj była wybierana ta pierwsza albo ta druga. Nie było tam szalonych edycji, jakiś dogrywek i poprawek, więc to był taki dosyć odważny krok.
Patrycja Markowska o płycie "Obłęd": Odważny krok
Czuję, że on jest odważny - dużo czasu mi zajęło, żeby znaleźć wytwórnię, która to wyda. Trochę panikowałam, bo mnie wydawało się, że to nie jest aż takie niszowe. Tymczasem okazało się, że Patrycja Markowska przez obecność w mainstreamowych antenach kojarzyła się inaczej i jak jest taki zwrot nagle, no to jest szok.
Mówisz o tym obłędzie rozumianym jako takim uczuciu, które w pewnym sensie aż odbiera zmysły. To właśnie miałaś na myśli?
- Dokładnie tak - albo je nawet pobudza i sprawia, że one szaleją i że nie można jeść i spać. I że traci się trochę siebie. O tym jest piosenka "Obłęd" - że tak bardzo jesteś kimś zafascynowany, że to ci trochę odbiera własną integralność.
Nie jest też sekretem, że na zawartość w ogóle i tekstową i muzyczną miała twoja relacja. Czy trudno było ci utrzymać związek, a potem całą historię ze ślubem w tajemnicy?
- Bardzo mi na tym zależało, żeby to utrzymać w tajemnicy, bo było duże zainteresowanie moim poprzednim związkiem i tym rozstaniem. Chciałam żeby ślub był taki bardzo mój, bardzo nasz, taki bardzo intymny, taki, żebyśmy mogli to przeżyć w pełni, a nie myśleć o tym, jak mi się włosy układają pod kamerę. To dlatego też uciekliśmy, pojechaliśmy po prostu do Węgorzewa, do przyjaciół Tomka i na powietrzu to się stało.
Tak wyglądało wesele Patrycji Markowskiej i Tomasza Szczęsnego
Czułam, że wtedy nam sprzyja wszystko. To był początek września, a pogoda była taka, jakby w ogóle był środek wakacji - było ciepluteńko, było pięknie. Mój tata sobie wymyślił, żeby kolejnego dnia zrobić - jak w filmie "Rejs" - po prostu taki rejs stateczkiem, to naprawdę wyglądało komicznie. Było tam bardzo małe grono, niecałe 50 osób, ale czułam, że to się musi właśnie tak stać. Przyjaciele, którzy podróżowali po świecie, widzieli różne wesela, mówili, że ten ślub był najpiękniejszy, jaki można sobie było wymarzyć. Była muzyka na żywo - rockowe piosenki zagrał Piotr Karpienia z zespołem, zagraliśmy my, tata zaśpiewał, to było naprawdę fajne. Wszyscy zdjęli koszulki, skakali, to była taka impreza, naprawdę hipisowsko namiętna.
Mówiłaś o tym, że to Tomek wkręcił cię w tę muzykę elektroniczną. Co z tego, co on ci gdzieś tam polecał, zapadło ci w pamięć najmocniej?
- Nie mam zbyt dobrej pamięci do nazw. Już patrzę, co tu mam - Moderat, Jan Blomqvist, Bicep, Little Dragon, Haelos, Montell Fish i zespół Phantogram, fajna dziewczyna tam śpiewa.
Czy Tomek jest w tej chwili takim pierwszym testerem? Pierwszym słuchaczem, z którym może nie konsultujesz, ale któremu dajesz nagrane rzeczy do sprawdzenia?
- Siłą rzeczy tak jest. On ma coś takiego, że nie bardzo potrafi kłamać. Na tej płycie "Obłęd" są dwa numery troszeczkę w innej stylistyce, ciutkę odbiegające. Ja uważam, że bardzo dobrze, że one są, bo dają taki trochę oddech rock and rolla. Z kolei on przy tych utworach trochę kiwał głową, że spoko, ale nie są to jego ulubione kawałki na tej płycie.
Kiedy po pierwszy trzymaliśmy ten album w ręku, to po prostu się wzruszył, miał autentycznie łzy w oczach, bo to trochę jak nasze dziecko. Nie jest pewnie do końca obiektywny, ale o takich utworach jak "Karminowy", "Miłość, wiara, nadzieja" czy "Obłęd" mówi, że to są najlepsze polskie piosenki w pierwszej dziesiątce jego ukochanych.
Ja jestem bardzo dumna z tej płyty. Uważam, że tam jest bardzo dużo tajemnicy, sensualności, transu, pięknie nagranych instrumentów klawiszowych, gitar. Czy ona odniesie sukces czy nie - ja się po prostu bardzo cieszę, że ona jest w moim repertuarze.
Tata jest też takim testerem jak Tomek?
- Tak, ale to w ogóle nie są taty klimaty, bo tata to kocha Stonesów - jak są bardzo takie komunikatywne riffy gitarowe i energia, to jest wtedy jego ulubiony lot, on się wzrusza. Pamiętam jak mu puściłam po raz pierwszy na przykład piosenkę "Miłość, wiara, nadzieja", z którą jedziemy w tym roku na Premiery do Opola. Szliśmy w lesie, założyłam mu słuchawki, a on miał łzy w oczach.
Grzegorz Markowski miał łzy w oczach
Potem oczywiście zaczął mówić, że on by wywalił te klawisze, dał gitary - ale to jest fajne, bo myślę sobie, że nie mogę do końca słuchać też ludzi wokół. To że gdzieś kieruję się swoim nosem i oczywiście płacę czasami za to cenę, bo popełniam też błędy, ale w ogólnym rozrachunku są to wszystko moje rzeczy. Łączą je mój zespół, granie na żywo, moja wrażliwość, moje teksty. Chciałabym po prostu tą płytą też dotrzeć do nowych odbiorców.

Wspomniałaś Opole i Premiery, które są konkursem i w pewnym sensie zawodami. Z drugiej strony sama mówiłaś - w kontekście pytań o powrót w roli trenerki do "The Voice of Poland" - że się nie nadajesz do oceniania, że się źle czujesz w tej roli. Czyli z tej drugiej strony nie masz z tym problemu?
- Premier opolskich chyba nie do końca traktuję jak wyścigi. Jak byłam mała, to pamiętam czasy, kiedy w Premierach była Edyta Geppert, Perfect i tego typu artyści przez duże "A" i oni po prostu prezentowali pięknie swoje utwory, dlatego nie do końca czuję, że to jest konkurs.
Kiedyś mi się udało wygrać Premiery z piosenką "Świat się pomylił", ale - z ręką na sercu - nie jadę tam po to, żeby wygrywać ten festiwal. Ja jadę tam, żeby zaprezentować utwór "Miłość, wiara, nadzieja", który ma bardzo ważny dla mnie tekst. Również o tym, co się dzieje teraz na świecie, o niepokoju, o wojnie. Czytałam bardzo poruszającą książkę "Jeden dzień z życia Abeda Salamy" Nathana Thralla o konflikcie na Wschodzie, o życiu w świecie podzielonym murem. O tym, że w zasadzie nie ma wyjścia z konfliktu, że eskaluje przemoc...
Widzimy też, co się dzieje u nas na wschodniej granicy, w Ukrainie. Tymczasem część polskich polityków potrafi powiedzieć, że ceni Putina w ogóle jako polityka - słabo się od razu robi. Ja jestem totalną pacyfistką, więc po prostu agresor powinien być nazywany agresorem, a nie wspaniałym politykiem, bo nim nie jest.
Patrycja Markowska: Jestem totalną pacyfistką
Dla mnie na przykład zaśpiewanie piosenki, gdzie zaczynam tekstem "Czy marzyłeś o wolności, wymazaniu myśli złych, czy marzyłeś o tym, by już nikt nie przelewał swojej krwi", jest dla mnie czymś niezwykle istotnym i po to też jadę do tego Opola.
Na płycie tym razem nie ma żadnych duetów, w przeciwieństwie do "Wilczego pędu", ale zaprosiłaś całkiem spore grono jako współautorów niektórych piosenek. Wiadomo, że przynajmniej z częścią z nich znasz się bardzo dobrze od lat.
- Jest chociażby Mikis Cupas z Wilków - to jest wspaniały muzyk, bardzo sympatyczny człowiek. Czasami się zdarza tak, że po prostu napisze ktoś do mnie: "Słuchaj, mam numer i pomyślałem o twojej barwie głosu do tej piosenki i czy chciałabyś". Kiedyś mi było w ogóle bardzo trudno mówić, że coś mi nie pasuje. Siedziałam na gwoździu, brałam piosenkę, żeby tylko komuś nie sprawić przykrości, ale teraz już mówię, że coś jest nie dla mnie. To chyba terapia w tym pomaga.
Ale rzeczywiście Mikis dał bardzo koncertowy, "szeroki" numer, taki zarażający dobrą energią. Tutaj akurat zaprosiłam do napisania tekstu Żanetę Luberę (większość tekstów na płycie jest moja), którą poznałam jako trenerka w "The Voice of Poland". Ona była w mojej drużynie, potem byłam z nią w "Ameryce Express".
Jest też utwór Janka Benedka z T.Love, który z kolei jest dla mnie takim łobuzem muzycznym. To jest też fajny numer, tam na początku był tekst, który napisała Marysia Starosta, ale ja go potem z nią jakby dokończyłam. Chciałam mieć właśnie taki utwór a la David Bowie. Ale rzeczywiście to jest taka mniejszość na tej płycie, bo 90 procent to jest praca moja i zespołu. Szło nam bardzo dobrze od pierwszych chwil. Jako pierwsza powstała piosenka "Ślady", ostatni singel przed premierą płyty. Szukaliśmy takich Inspiracji "depeszowych" i pamiętam, że to po prostu od razu nam poszło. Nie mieliśmy tylko refrenu dobrego do tego numeru, potem Krzysio Siewruk, nasz gitarzysta zaśpiewał go na próbie. To jest fajne, bo ja się w ogóle nie upieram przy swoim w pracy, że ma być moja linia albo mój tekst. Jak mam pomysł, to piszę, ale jak nie mam, to chętnie oddaję pole. Moim zdaniem to jest właśnie praca twórcza i wymienianie tej energii.
Depeche Mode to było jedno z moich pierwszych muzycznych skojarzeń przy tej płycie, co nie zmienia faktu, że tamte rockowe klimaty w dalszym ciągu gdzieś tu siedzą.
- W jednej z dużych stacji radiowych powiedzieli, że nie puszczą piosenki "Karminowy", bo tam wchodzi solówka gitary. Ona trwa tam kilka sekund! Usłyszałam, że ona jest "tak namiętnie głośna". Wtedy sobie pomyślałam, że teraz ze mną jest tak, jak śpiewała Kasia Nosowska: "Za gruba dla chudych, a dla grubych za chuda" ["Cudzoziemka w raju kobiet" grupy Hey]. W rockowych stacjach nie, bo się kojarzę popowo, w tych popowych też nie, bo ta muzyka jest za rockowa.
A teraz jeszcze tanecznie.
- No i dlatego nic nie zagramy, więc nie mamy wsparcia tych największych stacji radiowych przy tej płycie. Fajnie się zachowują niektóre lokalne stacje. Mam nadzieję, że to się odkręci, bo uważam, że ta płyta zasługuje naprawdę na antenę. Tak jak powiedziałeś, jest trochę taneczna, jest trochę popowa, trochę rockowa, więc myślę, że fajnie być odważnym też na antenie i nie tylko puszczać piosenki takie bardzo spłaszczone i do windy.
W piosence "Kino" śpiewasz, że chcesz "kochać jak w kinie". Jakie zatem masz swoje ulubione filmy o miłości?
- Jezu, jak kocham kino! "Między słowami" ze Scarlett Johansson to jest film, który ubóstwiam, pięknie się toczy. "Forrest Gump" - piękna miłość Toma Hanksa do Robin Wright i jego do niego również. "Czułe słówka", "Spacer po linie" o miłości Johnny'ego Casha do June Carter.
Dlatego też tak ważne są dla mnie na przykład teledyski, które podbijają tekst, podbijają to, co chciałam przekazać. Na przykład klip do "Karminowego" wyreżyserowała Marysia Sadowska, która powiedziała, że chce uzyskać taki klimat jak było w "Justify My Love" Madonny. Potem "Miłość, wiara, nadzieja" nagrany z Alkiem Wilkiem w Berlinie. No i jeszcze "Obłęd" z Łukaszem Urbańskim na Bali - miało być duszno, miało być niepokojąco i to wszystko się udało zrobić.
Kiedy ponad rok temu spotkaliśmy się przy nagraniu nowej wersji "Wiary" na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i zapytałem o słowa "wiara, nadzieja, miłość", to odpowiedziałaś, że to dla ciebie sens życia. Czy ten tytuł pojawił się zatem zupełnie przypadkowo, niezależnie od tej sytuacji?
- Ten tytuł już musiał być, bo ta piosenka już wtedy była. Ale myślę, że tym czym nasiąkamy, staje się naszą inspiracją. Dla mnie wyśpiewanie pewnych tekstów jest bardzo cenne. Pojawiają się takie teksty w życiu, które zostaną ze mną na zawsze: "Dzień za dniem", "Trzeba żyć" ze słowami Bogdana Loebla - piosenka, którą zaśpiewałam z tatą, "Świat się pomylił" i teraz właśnie "Miłość, wiara, nadzieja".
Na koniec jeszcze rzecz, która interesuje fanów taty. Co sądzisz o powrocie zespołu pod szyldem Perfect i Łukasz Drapała?
- Uważam, że oni zrobili jeden poważny błąd, że nie wyszli z nowym singlem. To by było pokazanie, że jest fajny stary skład z nową osobą, spróbować pokazać trochę tożsamość w nowej odsłonie. To byłby dla mnie bajer.
Znam możliwości kompozycyjne Darka Kozakiewicza, wiem jak potrafi Łukasz świetnie śpiewać. Wyjście nowym utworem, singlem, to by było dla mnie coś, co ma super wartość. A tak Łukasz śpiewa piosenki, który śpiewa mój tata - ok, niech to robią. Tata też dał zielone światło i powiedział "powodzenia". Ja tylko mówię o moim osobistym odczuciu.