Nene Heroine: Każde wyjście na scenę jest dla nas wyjątkowe [WYWIAD]
Trójmiejski kwartet Nene Heroine wydał niedawno dla Mystic Production album "4" i ruszył w koncerty u boku Pink Freud w ramach trasy Monsters of Jazz. To dobitnie pokazuje, że szufladka zespołu jazzowego jest już dla niego zbyt wąska, a więcej o własnym świecie grupy opowiedział basista Tomasz Sadecki.

Jarosław Kowal, Interia Muzyka: Z nowym albumem wiążą się dwa duże tematy, pierwszy to "pierwotna słowiańska energia". Co przez to rozumiecie?
Tomasz Sadecki: - Album "4" traktujemy mocno symbolicznie. Określenie "pierwotna słowiańska energia" może brzmieć trochę patetycznie, ale tak naprawdę chodziło nam o cofnięcie się do "korzeni" i dawnych praktyk tworzenia albumów. Do okresu, kiedy mieliśmy więcej czasu, byliśmy jeszcze na studiach i spotykaliśmy się na salce, żeby wspólnie poimprowizować, a później tworzyć na tej bazie nowe utwory. Teraz czasu mamy mniej, każdy z nas jest zaangażowany w wiele projektów, więc metody nieco się zmieniły. Często bazowaliśmy na gotowych pomysłach przyniesionych przez któregoś z nas na próbę, a samych spotkań zrobiło się mniej. Tym razem udało się nam jednak znaleźć czas, żeby pojechać razem na domek na Kaszubach, rozstawić w nim graty i po prostu grać, a później zrobić sobie jeszcze do tego ognisko. Utwory powstały kolektywnie. Dla nas było to w jakiś sposób magiczne i pierwotne. Po jakimś czasie nagraliśmy je w studiu, w nieco inny sposób niż zwykle. Chcieliśmy jak najbardziej oddać w nagraniu "koncertową" energię, do której przyzwyczailiśmy naszych słuchaczy.
Dodatkowo kiedy rozmawialiśmy z Patrykiem Hardziejem o pomysłach na okładkę i szerszy koncept artystyczny na ten album, zaproponował temat masek i nawiązanie właśnie do słowiańskiej mitologii, co miało między innymi podkreślać nasze pochodzenie. Nie traktujemy tematyki mitologii słowiańskiej bardzo dosłownie. Jest to dla nas punkt wyjścia do budowania szerszego konceptu i kolejna inspiracja.
Maski, z których korzystacie faktycznie nawiązują do wierzeń Słowian?
- Maski, a w zasadzie figury geometryczne w które są wklejone nasze twarze, symbolizują cztery żywioły, które są bardzo ważnym elementem słowiańskich wierzeń. Kwadrat, koło, romb i trójkąt przedstawiają ziemię, wodę, powietrze i ogień. Można powiedzieć, że każdy z nas wciela się lub reprezentuje jeden z żywiołów.
Zaintrygował mnie słowiański element, bo chociaż jazz - mimo że jest w gruncie rzeczy folkową muzyką społeczności afroamerykańskiej - wchodzi w bliskie relacje z muzyką z całego świata, to słowiańskiego pierwiastka było w nim dotąd niewiele. Wojtek Mazolewski odwoływał się do niego w swoim brytyjskim zespole Tryp Tych Tryo, ale to rzadki przypadek.
- Rozumiem to w taki sposób, że te słowiańskie melodie cały czas gdzieś w nas są. Kiedy zaczynamy grać i nie zastanawiamy się, w jakim kierunku to pójdzie, mimowolnie korzenie zaczynają z nas wychodzić. Ta "folkowość" przebija się w różnych momentach, których z góry nie ustalamy i nie planujemy. Nene Heroine kojarzy mi się z wyraźną melodyjnością, bo melodii jest u nas dużo. Stanowią bardzo ważny element brzmienia tego zespołu i uważam je za nasz znak rozpoznawczy.
Podejrzewam, że jak ktoś napisze, że gracie jazz, to się zgodzicie, ale jak napisze, że to wcale nie jest jazz, też nie będziecie mieli nic przeciwko.
- Niektórzy zaciekli jazzmani lubią wytykać, że coś nie jest jazzem i pewnie znalazłyby się osoby, dla których Nene Heroine nie mieści się w definicji tej muzyki. Nie mam z tym problemu. Jeżeli ktoś z kolei odbiera to, co robimy jako jazz, bo tak interpretuje instrumentarium, brak wokalu i tak dalej, to też jest dla mnie okej. Na pewno nasza muzyka wynika z jazzu, więc nie mógłbym się na określanie nas w ten sposób obrażać. Jest jednak bardzo odległa od mainstreamowego znaczenia tego określenia.
Mieliście kiedyś bezpośrednią konfrontację z kimś o bardzo konserwatywnym spojrzeniu na jazz, kto próbował wam wyjaśnić, jak się to powinno robić?
- (śmiech) Nie zdarzyło mi się, ale słyszałem taką historię od kolegi z innego zespołu. Ktoś do niego zadzwonił i powiedział, że to, co robi, w ogóle nie jest jazzem i nie powinno się tego tak nazywać. O dziwo takie osoby wciąż istnieją (śmiech). Moje spojrzenie jest kompletnie inne. Pewnie sam mógłbyś zresztą więcej o tym powiedzieć, bo często piszesz o muzyce i twoim zadaniem jest ująć w słowach to, co się słyszy. My na szczęście nie musimy się nad tym zastanawiać. Możemy po prostu grać i resztę zostawić innym.
O drugim dużym temacie na albumie "4" trochę już wspomniałeś - celebrowanie jedności czterech żywiołów reprezentowanych przez figury geometryczne. Ten element wydaje się służyć bardziej sferze wizualnej.
- Można to interpretować dwojako. Oczywiście jest to wszystko elementem konceptu wizualnego naszego albumu, ale nawiązuje także do samej muzyki. Cztery żywioły są podstawą istnienia świata. Wzajemnie się zwalczają, ale jeden nie może też istnieć bez drugiego. Są ze sobą połączone i od siebie zależne, a ich różnice sprawiają, że tworzą razem coś unikatowego.
Sfera wizualna łączy się u nas z muzyczną już od momentu założenia Nene Heroine. Z Patrykiem Hardziejem współpracujemy od samego początku. Czasami nazywamy go wręcz piątym członkiem zespołu. Jego pomysły nieraz wyznaczają nam nawet kierunek, potrafią wpłynąć na muzykę i zainspirować do czegoś nowego. Przy nowym albumie zdecydowaliśmy się pójść o krok dalej i poszerzyć współpracę. To już nie jest tylko praca nad okładką, chcieliśmy, żeby Patryk zajął się szerszą wizją na wszystkie nasze działania. Tak narodził się pomysł wykorzystania masek, choć coś podobnego chodziło nam po głowach już wcześniej. Zawsze zależało nam na tym, żeby od strony wizualnej wszystko stało w tym zespole na wysokim poziomie. Przywiązujemy dużą wagę także do wydań fizycznych naszych albumów. Projekty często wykraczają poza przyjęte normy, a Patryk przesuwa tę granicę coraz dalej.
O ile pięknych okładek i grafik muzycznych powstaje w Polsce wiele, o tyle mam wrażenie, że pod kątem oprawy koncertowej jest u nas dość nudno. Często wszystko sprowadza się jedynie do gry świateł i ewentualnie projekcji z rzutnika, raczej nie powstają większe, spójne koncepty, a jak już, to zahaczają o kicz. U was jest pomysł, a kiedy wchodzi się na wasz koncert, to cała reszta świata wydaje się zostawać za drzwiami.
- Takie jest nasze założenie. Od początku istnienia Nene Heroine korciło nas wchodzenie w "alter ego", co wyrażają chociażby pseudonimy, którymi podpisujemy się na płytach. By podkreślić to na scenie, pierwsze koncerty graliśmy z przyklejonymi do nas lampkami. Dzięki temu przy odpowiedniej ilości dymu, nie sposób było zobaczyć naszych twarzy. Widoczne były jedynie kontury postaci. Rozwiązanie niskobudżetowe, ale liczył się pomysł. Już w ten sposób nie występujemy i trochę za tym tęsknię.
Maski są kolejnym elementem i sposobem oderwania się od naszych osobowości. Do tego bardzo ważna jest gra świateł. To kolejny bodziec, który wpływa na nas podczas koncertów. Myślę, że twoja obserwacja na temat opraw koncertów polskich artystów wiąże się na ogół z niskim budżetem. Niestety odpowiednia scenografia, światła, wizualizacje i profesjonalna obsługa są bardzo drogie i tylko nieliczne zespoły mogą sobie na nie pozwolić.
Cały ten wizerunek, kontekst i historia jak z innego czasu i miejsca to poniekąd forma eskapizmu? Próba odcięcia się od wciąż nawarstwiających się problemów dzisiejszego świata na przykład w formie improwizacji?
- Jeżeli nasza twórczość może komuś pomóc w poradzeniu sobie z problemami albo jest w stanie dać pewne ukojenie czy odskocznię od tych negatywnych sytuacji, to jest to krzepiące. Mam też nadzieję, że jest to pozytywny rodzaj eskapizmu i dotyczy tylko tych sytuacji, na które nie mamy realnego wpływu. Sztuka od zawsze pełniła taką rolę, dlatego tak często do niej sięgamy. Wizja, że nasze koncerty lub po prostu nasza muzyka mogą pełnić rolę bramy do alternatywnej rzeczywistości bardzo mi się podoba.
Elementy improwizacji w naszej muzyce są swoistym pomostem pomiędzy zaplanowanym wizerunkiem i sferą teatralną. Są ludzkim czynnikiem, który potrafi zmieniać się w zależności od sytuacji. Dzięki temu w tej alternatywnej rzeczywistości nadal mamy wpływ na to, co się dzieje. Gramy zaaranżowaną muzykę, ale zostawiamy sobie miejsce na to, że być może wydarzy się coś zaskakującego. Nawet jednak to, co mamy wcześniej przygotowane nigdy nie jest odgrywane w stu procentach tak samo. Są określone melodie i tematy, ale może wydarzyć się coś, co zmusi nas do zagrania inaczej. Wystarczy nawet, że ktoś się pomyli i już wszyscy razem wchodzimy w to. Zaczynamy tworzyć wokół coś nowego. Nieraz z takich sytuacji wychodził nowy aranż, który później próbowaliśmy odtworzyć i grać już tylko w taki sposób.
Każde wyjście na scenę jest dla nas wyjątkowe. Podczas koncertów Nene Heroine zdarzało mi się, że chociaż występowałem, miałem takie wrażenie, jakbym był wśród publiczności. Mimo że gram na scenie, potrafię całkowicie utonąć w tej muzyce. To nie zdarza się często.

To są te momenty, kiedy wchodzisz w tak zwaną "strefę", czyli oczyszczasz umysł i poddajesz się chwili? A może zawsze przynajmniej częściowo świadomość utrzymuje kontrolę nad tym, co się dzieje?
- Tak, te momenty są najpiękniejsze. Wrażenie, że czuję się tak, jakbym był pośród publiczności, choć występuję na scenie, oznacza dla mnie całkowite pozbycie się stresu związanego z koncertem. Nie czuję wtedy, że ktoś mnie ogląda, słucha i ocenia. Z drugiej strony w jakimś stopniu kontrolę zawsze trzeba utrzymywać. Muszę pamiętać, co jest do zagrania. Kiedy jednak za dużo o tym myślę, wtedy najczęściej może się coś wysypać. Trzeba znaleźć odpowiednią równowagę.
Każdy z was gra albo grał w jeszcze kilku zespołach, stylistycznie bardzo różnorodnych. Czy te doświadczenia ułatwiają działanie Nene Heroine, czy przeciwnie - macie tak wiele odmiennych pomysłów, że trochę to trwa, zanim przemówicie jednym głosem?
- Nigdy nie zauważyłem, żeby ktoś w Nene przemycał klimat grania z innego ze swoich zespołu. Nawet kiedy spotykamy się po dłuższych przerwach tylko po to, żeby przegrać stary materiał, to zawsze już od kilku pierwszych dźwięków czujemy się razem dobrze. Wszyscy od razu wchodzimy w tę muzykę i bez zbędnego gadania potrafimy w każdej chwili wrócić do naszego brzmienia. Samo z nas wychodzi. Zdarzały się sytuacje, że mieliśmy problemy ze sprzętem, na przykład Piotrkowi zepsuł się mikrofon i musiał grać "na sucho", bez efektów i pogłosów, ale to i tak zawsze brzmi jak Nene Heroine.
Może też dzięki temu ten nowy materiał rzeczywiście brzmi jak album, a nie jak zbiór luźno powiązanych albo w ogóle ze sobą niezwiązanych utworów. Ma swoją wewnętrzną narrację i najlepiej słucha się go od deski do deski, ale czy podczas koncertów odgrywacie go jeden do jednego, czy zmieniacie kolejność i dodajecie starsze utwory?
- Kolejność utworów na płycie była dla nas bardzo istotna. Zawsze miło usłyszeć, że rezultatu najlepiej słucha się w całości. To nasza opowieść i kolejnością budujemy pewną narrację oraz dramaturgię. Płyta winylowa ma jednak swoje ograniczenia, a nasze utwory są dość zróżnicowane pod względem długości, dlatego odpowiednie ułożenie ich nie jest proste. Zależy nam na tym, by całość mieściła się na jednej płycie, a strony A i B miały w miarę podobny czas trwania. Czasami jest to wyzwaniem. Tym razem udało się nam to wszystko pogodzić. Koncerty rządzą się z kolei swoimi prawami. Dramaturgię budujemy podczas nich w nieco inny sposób, dlatego kolejność trochę się różni. Przemycamy też kilka kawałków z poprzednich płyt, stylistycznie pasujących do "4" i nawiązujących do tego klimatu, a w dodatku wcześniej rzadko granych.
"4" wydaliście w Mysticu, pojechaliście też w trasę Monsters of Jazz razem z Pink Freud - dla muzyki instrumentalnej z okolic jazzu to w Polsce spore osiągnięcia. Ten sukces bierze się chyba też stąd, że w ogóle zainteresowanie jazzem jest większe.
- Takie mam wrażenie. Jazzowa muzyka coraz częściej przenika na mainstreamowe festiwale, można na nią natrafić i na Open'erze, i na Męskim Graniu, i na Inside Seaside, które kojarzone są raczej z muzyką popularną. To dobry znak, a dla nas szansa. Bardzo ucieszyło mnie zwłaszcza granie na Monsters of Jazz, bo od dawna słucham Pink Freud i zawsze miałem wrażenie, że to podobny klimat do Nene. Muzyka i energia są inne, ale uważam, że łączy nas jakiś wspólny mianownik, więc kiedy tylko padł pomysł zrobienia tej trasy, wszyscy od razu byliśmy gotowi ruszyć w nią.










