Wojtek Mazolewski: Muzyka improwizowana to bastion autentyczności [WYWIAD]
U Wojtka Mazolewskiego zawsze dzieje się wiele. Ostatnio święci międzynarodowe sukcesy za sprawą swojego kwintetu i podwójnego albumu koncertowego "Live Spirit I", który doceniły liczne zagraniczne media, w tym magazyn Jazzwise, portal All About Jazz czy stacja BBC 6. Gdański kontrabasista nie zamierza jednak zwalniać tempa i lada moment rozpocznie serię koncertów ze swoim drugim flagowym projektem - Pink Freud. Przy tej okazji opowiedział nam o planach zespołu, pomyśle na trasę oraz festiwal Monsters of Jazz, a także o szerszych refleksjach na temat kondycji branży muzycznej.

Jarosław Kowal, Interia Muzyka: W 2020 roku rozmawialiśmy tuż przed wydaniem nowego albumu Pink Freud. O "Piano Forte Brutto Netto" mówiłeś wtedy, że w szkicach powstawał w trakcie tras koncertowych, a konkrety zostały wykute w trakcie dwóch wyjazdów zespołowych - w Bieszczady i do Porto. Jak było tym razem?
Wojtek Mazolewski: - Po kilku latach przerwy poczuliśmy, że znowu powstaje dobra energia do nagrywania i wspólnego koncertowania. Dodatkowo motywowali nas do tego słuchacze i organizatorzy. Byłem ciekaw, jakie nowe dźwięki możemy znaleźć między nami w tym zespole. Jak wspomniałeś, poprzedni materiał rodził się w trakcie trasy koncertowej, bo taki jest nasz naturalny tryb działania, ale album "Piano Forte Brutto Netto" ukazał się w pandemii. Nie było po jego wydaniu trasy, nie było możliwości zainicjowania tego procesu. Sposób, w jaki zazwyczaj tworzyliśmy, został zaburzony. Zagospodarowałem ten czas wieloma innymi działaniami artystycznymi. Powołałem do życia projekt Yugen, intensywnie koncertowałem z moim kwintetem i solo na kontrabasie. To w sposób naturalny wypełniło moje twórcze potrzeby. Kiedy pojawił się temat powrotu Pink Freud, potrzebowałem nowego podejścia i nowego kierunku dla tego zespołu.
Wojtek Mazolewski w Pink Freud to nie ten sam Wojtek Mazolewski, co w twoich innych projektach?
- I tak, i nie. Na jakimś poziomie to zawsze jestem ja, na innym rozumiem to tak, że moje dwa główne zespoły - Pink Freud i Wojtek Mazolewski Quintet - dają mi możliwość wyrażania różnych aspektów mojej osobowości. Pink Freud jest elektryczny, szalony i nieposkromiony, a w kwintecie jest więcej miejsca na wrażliwość i subtelne, akustyczne granie.
Nowy materiał ponownie samodzielnie nagracie i wyprodukujecie?
- Mniej więcej na początku zeszłego lata zaczęliśmy się spotykać, nikomu o tym nie mówiąc i nigdzie nie ogłaszając, że zaczynamy nad czymś pracować. Teraz, kiedy nadszedł już czas produkcji, zaprosiłem jednak do współpracy Marcina Borsa, z którym miałem okazję pracować przy płytach Yugen. Lubię współpracę z osobami, które mają bardzo obszerną wiedzę na temat różnorodnej muzyki, a Marcin to wielki erudyta i miłośnik muzyki. Poza siedzeniem razem w studiu, przyjemnością jest także przebywanie z nim i dyskutowanie.
Jesienna trasa koncertowa, Monsters of Jazz, została zatytułowana po albumie Pink Freud sprzed piętnastu lat, ale zdaje się, że nie zamierzacie jakoś specjalnie hołdować akurat temu wydawnictwu. To chyba bardziej kwestia siły i nośności tej nazwy?
- Monsters of Jazz jako jesienna trasa koncertowa i festiwal, który ma się odbyć w przyszłym roku, to marzenie, które chodziło za mną od wielu, wielu lat. Chciałem stworzyć platformę do pokazywania nowoczesnego, energetycznego jazzu czy nawet szerzej - muzyki improwizowanej w wielu jej obliczach. Sporo się w tym zakresie zmieniło w ostatnich latach, a mnie te wszystkie nowe zjawiska interesowały od dawna. Właściwie tak było już od momentu założenia Pink Freud, gdzie łączyliśmy ze sobą różne style, traktując jako fundament jazzową improwizację. Na trasie Monsters of Jazz pokażemy ciekawe zespoły prezentujące różnorodne formy. Innymi słowy, nową siłę polskiego jazzu, który ma bardzo ożywczą energię roznoszącą się po całej scenie muzycznej.
To podobna energia do tej, którą pamiętasz z początków swojej działalności muzycznej?
- Wychowałem się na punk rocku, który zawsze był szczery, rewolucyjny, mocny i prosty w wyrazie. Później z podobnych przyczyn lubiłem hip-hop - za szczerość i prawdę. Wydaje mi się, że w dzisiejszej muzyce tego wszystkiego brakuje. Wszystko mocno się skomercjalizowało. Najważniejsza jest monetyzacja, liczba sprzedanych biletów, odsłuchań w streamingu i zarobionej kasy. Muzykę improwizowaną postrzegam jako bastion autentyczności, bo tutaj wciąż chodzi o prawdę, energię, siłę i sztukę. Mam nadzieję, że na tej trasie będzie się dało tego doświadczyć w formie, jakiej jeszcze w Polsce nie było.
Nazwa trasy, zespoły, z którymi w nią jedziecie, sposób, w jaki jest promowana - to wszystko zdaje się być tak zaplanowane, żeby nie odcinać się od jazzowych korzeni i jednocześnie wyraźnie komunikować, że to nie będą bezpieczne, grzeczne koncerty w filharmonijnych salach.
- Tak, chociaż nie będę ukrywał, że w filharmoniach też z przyjemnością gram (śmiech). Kawka nie wyklucza herbatki (śmiech). Ale cieszę się, że ten ruch z naszej strony jest zauważalny, bo zależało mi na zachęceniu nowych osób, by przyszły posłuchać dobrej muzyki. Mam nadzieję, że powstanie z tego nowy rodzaj energii. Cały sztab pracujący przy tej trasie włożył wiele starań w to, żeby stworzyć coś wyjątkowego i dla nas, i dla słuchaczy. Myślę, że ta trasa będzie dla nich wyjątkowa, bo to jedyne tegoroczne koncerty Pink Freud i w dodatku pojawią się na nich nowe utwory.
Wspomniałeś chwilę wcześniej, że niekoniecznie to, co robicie musiałbyś nazywać jazzem. To interesujący temat, bo jazz wykonują i osoby, dla których to określenie jest bardzo ważne i takie, które odbierają je jako obraźliwe. Czym jazz jest dla ciebie?
- Granie muzyki improwizowanej, którą bardzo często nazywa się jazzem, jest dla mnie wspaniałą formą wyrażania siebie. Jazz to dla mnie wolność, a skoro tak, to nikt nie może go sobie przywłaszczyć. Nie jestem zresztą skory do polemik na ten temat. Jeżeli ktoś uważa, że to, co robię nie jest jazzem, w ogóle mi to nie przeszkadza. Jedyne, do czego mogę namawiać to zachowanie otwartego umysłu i otwartej duszy. Z im większą uwagą uczestniczy się w koncercie, tym więcej można z niego wynieść.
Zdaje się, że nie trudno jest dzisiaj do tego namawiać. Faktycznie to wszechobecne nastawienie na zarobek, brak autentyczności czy taśmowe produkowanie identycznych singli wielu osobom już się przejadło.
- Współczesny świat, nie tylko w dziedzinie muzyki, zmusza do monetyzowania wszystkiego i to w jak najszybszym tempie. Każda myśl i każdy projekt mają być dochodowe. Nie mogę się z tym zgodzić. Trzeba sprzeciwiać się dzikiemu kapitalizmowi, który prowadzi do pogłębiających się niesprawiedliwości społecznych. Dlatego staramy się pokazać, że wciąż można stawiać sztukę na pierwszym miejscu, a dopiero później zastanawiać się, czy będzie z tego jakikolwiek zarobek. Jego brak przed niczym nas zresztą nie powstrzyma.
Kiedy rozmawialiśmy w zeszłym roku, wykluł się nam taki wniosek, że gdyby yass powstał nie w Polsce na początku lat 90., tylko dziesięć lat temu w Wielkiej Brytanii, to podbiłby świat. Ten młody polski jazz ma bardzo podobną energię, czy tym razem chcesz czuwać na posterunku, żeby znowu nie przepadła jako zjawisko wyłącznie lokalne?
- Tak często jeżdżę w trasy, że na posterunku stać nie mogę (śmiech). Ale od lat robię, co tylko jestem w stanie zrobić, żeby polska muzyka była widoczna i słuchana na różnych kontynentach. Monsters of Jazz i jako festiwal, i jako trasa ma w tym pomóc. Chciałbym pod jego szyldem sprowadzać ciekawe zespoły do Polski i pokazywać nasze poza nią. Jeżeli spojrzymy na to, kiedy i w jaki sposób udało się to innym krajom, to nie mam wątpliwości, że u nas tak na dobrą sprawę w ogóle jeszcze nie rozpoczęliśmy dyskusji na ten temat. Nie mówiąc już o konkretnych działaniach i wprowadzaniu planów w życie.
Od lat nawołuję, żeby wreszcie podejść do tego tematu na poważnie, bo tworzymy dzisiaj muzykę na naprawdę wysokim poziomie. Na rozpoznawalność moich zespołów pracowałem własnymi rękoma wiele lat. To bardzo trudne zadanie i nie wiem, czy powinniśmy wymagać tego od młodych zespołów. Wolałbym, żeby miały wsparcie od samego początku. Tym bardziej, że nie grają w nich osoby, które robią to dla zysku. Młodzi polscy artyści poziomem zupełnie nie odbiegają od swoich rówieśników z Los Angeles albo z Tokio. Powinni czuć, że nie są pozostawione sami sobie. Jest to fundamentalne dla rozwoju polskiej kultury.
Monsters of Jazz to trasa koncertowa, ale w tym współczesnym wydaniu, czyli seria weekendowych wypadów, a nie na przykład dwa tygodnie grania w Polsce non stop. Czy taki format mógłby się jeszcze sprawdzić, czy nie ma już siły, żeby przyciągnąć publiczność na koncert w poniedziałek?
- Sam jestem tego ciekaw. W naszym przypadku chodziło przede wszystkim o terminy, w jakich dostępne były kluby z odpowiednio dużą sceną i przestrzenią dla publiczności. Trzeba by przepytać ludzi z różnych segmentów muzycznych, od hardcore'u przez jazz po pop, dlaczego coraz trudniej organizuje się całotygodniowe trasy. Nie wykluczam, że z Pink Freudem ruszymy w przyszłości w serię takich koncertów, bo dla mnie poniedziałek to tak samo dobry dzień na granie i słuchanie muzyki jak każdy inny. Poza tym, że gram muzykę, jestem też jej wielkim fanem i odbiorcą. Mogę jej słuchać non stop.
To ważne i ma istotny wpływ na odbiór kultury, by osoby tworzące ją również w niej uczestniczyły jako odbiorcy. Nie raz widziałem, jak po własnym występie zespoły pakowały się i wracały do domów. W ogóle nie były zainteresowane tym, co jeszcze ma się tego wieczoru wydarzyć.
- Mnie muzyka po prostu interesuje i inspiruje, a do tego uważam oglądanie innych zespołów za część mojej pracy. Zawsze dobrze jest patrzeć dalej niż tylko na to, co robi się samemu.
Jesteśmy w bardzo odmiennej rzeczywistości od tej z roku 1998, kiedy zakładaliście Pink Freud. Inaczej organizowało się trasy koncertowe, fizyczne wydania muzyki miały większe znaczenie, nie było streamingu, mediów społecznościowych i sztucznej inteligencji. Starasz się cały ten dobytek współczesności wykorzystywać na waszą korzyść czy raczej stronisz od niego, a może nawet napawa cię obawami i starasz się działać niezmiennie po swojemu?
- Staram się robić swoje, co wiąże się również z ciągłym rozwijaniem i uważnym obserwowaniem wszystkiego, co się dzieje dookoła. Szukania w tym czegoś, co mogłoby się przydać w mojej muzyce. Ze sztucznej inteligencji nie korzystamy, bo sprawia nam przyjemność działanie w sposób organiczny i nie wiem, jak mogłaby nam pomóc, choć sama w sobie jest bardzo interesująca. Cała ta współczesna rewolucja cyfrowa powinna nas jednak zmusić do rozmowy na temat kierunku, w jakim chcemy się rozwijać jako ludzkość. Powinni brać w niej udział socjologowie, filozofki, politolodzy, psycholożki, ekolodzy i tak dalej. Całe spektrum przeróżnych specjalistów. Moje obawy wiążą się raczej z tym, że czeka nas kolejny skok technologiczny, który będzie pracował na niekorzyść tak zwanych "zwykłych ludzi". Jeszcze bardziej zwiększy dysproporcje w podziale dóbr, pogłębi nierówności społeczne, zacznie eskalować przemoc i tak dalej. Wiele na to wskazuje, więc jesteśmy już właściwie za momentem, kiedy takie rozmowy powinny się odbywać, ale oczywiście nigdy nie jest za późno.
Żeby zakończyć w pozytywnym tonie - Monsters of Jazz nie będzie jednorazową akcją?
- Mamy plan, że będzie to cykliczna impreza. Marzyłem o powołaniu do życia platformy, która wszystkim nam pomoże się rozwijać. Chcemy zapraszać artystów z całego świata, licząc też na to, że te kontakty zaowocują dalszą współpracą. Chcę, by polska scena funkcjonowała w światowym muzycznym krwioobiegu na równych prawach. Przy okazji żywię też nadzieję na wspaniałe koncerty. Jestem pewien, że wszyscy razem wspaniale spędzimy ten czas, ciesząc się muzyką i dobrą energią.







![Wikukaracza (Łąki Łan): Łąki Łan to akty radości [WYWIAD]](https://i.iplsc.com/000IZRUCEKPSX9IS-C401.webp)


