Lech Janerka: Ludzie traktują mnie jak ciekawostkę [WYWIAD]
Oprac.: Mateusz Kamiński
"Ludzie traktują mnie jak ciekawostkę, a nie kogoś, kto posuwa sprawy do przodu. Mam wrażenie, że dostaję pozytywne oceny za zasiedzenie, za wysługę lat" - powiedział w rozmowie z Polską Agencją Prasową Lech Janerka, jeden z z najważniejszych polskich rockmanów, który w marcu rozpoczyna trasę promocyjną płyty "Gipsowy odlew falsyfikatu".
Lech Janerka to jeden z najbardziej cenionych polskich artystów rockowych. W 1979 r. założył kultowy dziś zespół Klaus Mitffoch. Grupa stworzyła m.in. takie piosenki, jak "Strzeż się tych miejsc", "Klus Mitroh", "Śmielej", "Jezu, jak się cieszę" czy "Ewolucja, rewolucja, ja". Wiele tekstów piosenek było zawoalowaną krytyką panującego wówczas reżimu. Zespół nagrał jedną płytę i zakończył działalność jesienią 1984 r.
W 1986 r. Janerka powrócił na scenę z zespołem, który firmował swoim nazwiskiem. Ma w dorobku m.in. takie piosenki, jak "Lola", "Rower", "Niewalczyk","Paragwaj", "Jest jak w niebie" i "Ta zabawa nie jest dla dziewczynek".
Pod koniec ubiegłego roku, dość niespodziewanie, artysta wydał nowy album - "Gipsowy odlew falsyfikatu". Będzie promował go trasą koncertową po największych polskich miastach. Koncerty Janerki odbędą się 23 marca we Wrocławiu (Narodowe Forum Muzyki), 20 kwietnia w Łodzi (Wytwórnia), 27 kwietnia w Warszawie (Stodoła), 10 maja w Poznaniu (CK Zamek), 16 maja w Gdańsku (Teatr Szekspirowski), 31 maja w Bielsku-Białej (Cavatina Hall), a trasę zakończy koncert w Krakowie 7 września (Teatr im. Juliusza Słowackiego).
Przed rozpoczęciem tournée artysta porozmawiał z Polską Agencją Prasową.
Nowy album wydał po prawie 20 latch. Słuchacze się zachwycili
PAP: Jak będą wyglądały tegoroczne koncerty? Będzie pan grał tylko nowe utwory czy również piosenki zespołu Klaus Mitffoch?
Lech Janerka: - Nasze poprzednie koncerty były skonstruowane na zasadzie kontrastu - z początku, niczym kustosze repertuaru Klausa Mitffocha, graliśmy ostrzejsze utwory, potem muzyka płynęła raczej spokojnie. Staraliśmy się stworzyć atmosferę brodzenia w oparze. Na ostatniej płycie jest spora liczba sennych utworów, dlatego chcemy zagrać koncert bardzo spokojny - weźmiemy kawałki z nowej płyty i wymieszamy z tymi ze starego repertuaru.
Jest pan ważną postacią polskiego rocka już od 40 lat. Jak wspomina pan koncerty z lat 80?
- Nie bardzo lubiłem koncerty, zresztą do dzisiaj nie lubię, ale taki jest wymóg - jeżeli wydaje się płytę to trzeba grać na scenie. Tamte koncerty były inne, nie mówiłem ani słowa, graliśmy utwór po utworze, bardzo intensywnie, to była przede wszystkim transmisja zdystansowanej energii. Jedyną piosenką, która dawała szansę odpocząć, było "Strzeż się tych miejsc". Reszta to była spora dawka mocy.
Nowa płyta "Gipsowy odlew falsyfikatu" ukazała się po 18 latach od poprzedniej. Czy ten materiał musiał tyle dojrzewać?
- Samą muzykę nagraliśmy dosyć szybko, więcej czasu zabrało napisanie tekstów. Trwało to i trwało. Cztery lat temu wziąłem się za miksowanie płyty w domowym studio. Było to dla mnie nowe doświadczenie, musiałem się nauczyć wielu rzeczy. To też trochę trwało. Nie czułem presji, pracowałem spokojnie.
Lech Janerka nie mógł uwierzyć w opinie dziennikarzy. "Jestem zdziwiony"
Jak pan patrzy na ten album po trzech miesiącach od wydania? Jak pan go ocenia?
- Ta płyta jest odmienna od moich poprzednich. Barwy głosu nie zmieniłem, ale pojawiło się trochę inne myślenie o muzyce. Dla mnie jest jeszcze za wcześnie na oceny. Myślę, że musi minąć minimum pół roku, abym złapał dystans do tego materiału.
Czy jest pan zaskoczony tak pozytywnym odbiorem tej płyty przez słuchaczy, recenzentów i media?
- Szczerze mówiąc jestem zdziwiony jej przyjęciem. Kończyłem ją trochę z poczucia obowiązku.
Jakie były początki pana fascynacji muzyką?
- Przezabawne - w drugiej klasie ogólniaka okazało się, że należy słuchać jakiejś muzyki, bo tak odbywała się identyfikacja z konkretną grupą rówieśników. Wówczas nie miałem o muzyce zielonego pojęcia. Mój przyjaciel powiedział, że "to jest ogromne zaniedbanie", przyniósł mi duży worek pocztówek dźwiękowych oraz gramofon. Przez ferie słuchałem tych płyt i nagle okazało się, że jest to przepotężny świat, który wessał mnie i nie chciał puścić. Po feriach oddałem płyty i gramofon, ale zorientowałem się, że w szkole można pożyczyć gitarę, co uczyniłem. Brzdąkając sobie, dość szybko opanowałem pierwsze podstawowe akordy.
Dało mi to podstawę do tego, aby pisać piosenki. Wtedy powstał utwór "Rower" i spory fragment "Chyba" - piosenki, którą nagrałem teraz. To był rok 1970. Wtedy wpadałem na ciekawe pomysły, ale nie potrafiłem ich porządnie zrealizować. Gdzieś mi jednak utkwiły w głowie i po latach wracałem do nich na kolejnych płytach. Prawdziwym pretekstem, żeby grać, było powstanie zespołu Klaus Mitffoch. W ocenie kolegów gra na gitarze nie szła mi zbyt imponująco, więc w zespole zostałem zdegradowany do roli basisty. Grałem więc na basie i śpiewałam. Tak to trwa do dziś. Czasami pozwalam sobie na małe wypady i na przykład na ostatniej płycie część materiału grałem na gitarze akustycznej.
Jest pan również autorem tekstów. Co ukształtowało pana w tej sferze?
- Sporo tego było, ale przede wszystkim rzeczy, które były gęste i esencjonalne, na przykład Stanisław Lem i Jorge Luis Borges. Poezji nie czytałem, ale wchłaniałem całą masę różnych książek, nie przyjmując się tytułami ani autorami. Traktowałem to jak narkotyk. Podczas czytania w mojej głowie uruchamiały się wątki poboczne. Czasami zdarzało się, że nie pamiętałem, co przeczytałem, ale pamiętałem te moje dygresje i z nich wynikało później to, co sam pisałem.
Kiedyś powiedział pan o sobie "święta krowa polskiego rocka". Czy nadal pan się za nią uważa?
- Kiedy przyglądam się temu, co zrobiłem, to uważam, że zdarzały się ciekawostki, aczkolwiek nie za często. Od jakiegoś czasu opinie na temat tego, co robię, są miłe, ale dziwne. Pewnie dostaję pozytywne oceny za zasiedzenie. Za wysługę lat. Działam od ponad 40 lat, sądzę więc, że traktują mnie bardziej jak ciekawostkę, a nie kogoś, kto posuwa sprawy do przodu.
Kiedy ostatnio miał pan trasę koncertową?
- Prawdziwą trasę to chyba jeszcze z Klausem Mitffochem. Później grałem wiele koncertów, ale typowej trasy koncertowej nie grałem od lat.
Co pan myśli o nowej trasie, ma pan jakieś oczekiwania?
- Wyjdę na scenę i zagram, zobaczymy, co z tego wyjdzie.