Stanisław Soyka: Nie hałasujemy [WYWIAD]
Tomasz Słoń
Występuje już ponad 40 lat, choć jego nazwisko stało się powszechnie znane na początku lat 90., gdy rozpoczął solową działalność. Stanisław Soyka, wokalista, kompozytor, tekściarz, znany jest z tak znakomitych przebojów, jak "Tolerancja", "Absolutnie nic" czy "Cud niepamięci". Porozmawialiśmy z nim o najnowszym projekcie "Dusza", przygotowanym wspólnie z Grott Orkiestrą, a także o przetrwaniu pandemii, popularności i... hałasowaniu na koncertach.
Tomasz Słoń, Interia: Jak przetrwał pan trudny, szczególnie dla artystów, czas pandemii?
Stanisław Soyka: - Na samym początku pandemii miałem operację przeszczepienia stawu biodrowego. Lockdown spowodował, że praktycznie nie miałem nic innego do roboty, jak schodzić po schodach i wchodzić po nich. Dzięki temu praktycznie w ciągu miesiąca odstawiłem kule.
Ale oczywiście uczucie, że jesteśmy "zamknięci", było dość nieprzyjemne, choć jednocześnie miałem co robić, kończyliśmy wówczas budowę domu. Ale oczywiście w takich sytuacjach, jak pandemia, człowiek zaczyna myśleć innymi torami niż wcześniej. Dodam jeszcze, że szczepiłem się, trzykrotnie.
Rozumiem, że udało się dom ukończyć i mieszka pan teraz na wsi?
- Tak. Wiedziałem, że jest różnica między życiem w mieście i na wsi, a teraz w pełni tego doświadczamy. To inna jakość życia.
No to porozmawiajmy o "Duszy", czyli wspólnym projekcie muzycznym pana i Grott Orkiestry. Jak doszło do tej współpracy?
- Jeszcze przed pandemią Kamila Grott zadzwoniła do mnie z zaproszeniem do wzięcia udziału w festiwalu muzycznym, jaki rodzina Grottów organizuje od 17 lat w rodzinnym Otwocku. Przygotowywaliśmy się do niego, ale przyszedł covid. Dlatego nasz koncert w ramach 17. edycji festiwalu odbył się on-line. Był to więc występ bez udziału publiczności.
Było to dla mnie niezwykłe doświadczenie, ponieważ graliśmy repertuar złożony z moich najbardziej znanych piosenek, ale doskonale i niezwykle nowocześnie zaaranżowanych na orkiestrę przez Michała Grotta. To basista i muzyk, ale i bardzo utalentowany aranżer. W ten sposób moje utwory zyskały zupełnie nowy kształt.
Miał pan wpływ na dobór repertuaru?
- Nie. Kiedy Michał mnie zapytał, co sugeruję, powiedziałem, iż wolałbym, aby to on dokonał wyboru. Dla mnie to zawsze jest bardziej interesujące, gdy ktoś to zrobi. Taki wybór zawsze będzie inny, niż mnie by się wydawało. Gdybym ja miał to zrobić, byłoby to takie trochę "masło maślane".
W programie nie zabraknie oczywiście "Tolerancji", która jest takim żelaznym punktem Pana repertuaru koncertowego...
- Oczywiście. Jest "Tolerancja", "Tak jak w kinie", "Absolutnie nic", "Cud niepamięci", "Tango Memento Vitae" i kilka innych znanych kompozycji z mojego repertuaru.
Tekst "Tolerancji" nabrał w ostatnich latach może nie tyle nowego, co jeszcze bardziej aktualnego znaczenia. A czy reakcja publiczności na ten tekst zmieniła się ostatnio?
- Przypomnę, że ten utwór powstał 30 lat temu. Był hitem granym przez stacje radiowe, w jakimś sensie był wtedy sensacją. Jednak przetrwał te 30 lat i znalazł się w świadomości społecznej, w związku z tym teraz ludzie śpiewają go wraz ze mną.
- Te dwa pokolenia, które przychodzą obecnie na moje koncerty, bardzo dobrze znają tę piosenkę. I to jest zupełnie inny odbiór, poprzez uczestnictwo. To dla twórcy i wykonawcy spełnienie jego marzeń. Dla piosenkopisarza, jakim jestem, fakt, że publiczność zna jego dzieło i jeszcze potrafi je zaśpiewać, okazując jednocześnie szacunek wobec tego, co wyraża, to jest ogromna satysfakcja.
A skąd tytuł "Dusza" dla całego projektu? To pana pomysł?
- Nie, nie mój. Ale bardzo mi się spodobał. Jest łatwy do skojarzenia, zapamiętania, poza tym kojarzy się z "soulem". Jak stwierdziła Kamila Grott-Tomaszek, to z jednej strony połączenie chęci odkrywania swojej duszy, a z drugiej stylistyczne odwoływanie się, choć pewnie dalekie, do amerykańskiej muzyki soul.
Pana muzyka, mimo że rzadko pojawia się teraz w radiach, nieczęsto gości pan w telewizji, nadal ma chyba swojego odbiorcę, sądząc po ilości koncertów, jakie pan gra? Także na festiwalach jazzowych.
- To jest też spełnienie moich marzeń. Na moje koncerty przychodzi publiczność melomańska. My nie gramy muzyki do tańca. Zarówno z orkiestrą Grottów, jak i z moim zespołem, reprezentujemy coś w rodzaju kameralistyki, w tym przypadku popowo-jazzowej. Na koncerty rzeczywiście przychodzi moja publiczność, czyli ludzie, którzy wiedzą, czego się spodziewać, przychodzą z pełną tego świadomością.
Warto też pamiętać, iż popularnym można być tylko raz. To takie wzmożenie, które jest na pewno bardzo ciekawym zjawiskiem, ale nie można być popularnym dwa czy trzy razy. To się dzieje raz, a potem w zależności od tego, jak dany artysta traktuje tę popularność, jak korzysta z tego, że jest rozpoznawalny, tak potem toczy się jego kariera.
Ja nigdy nie zaniechałem pracy, jestem w muzyce z powodu fascynacji i poczucia powołania. Nie robię tego dla kariery, choć mnie się udało. Kilka moich utworów znalazło się w świadomości społecznej, a to jest wielki kapitał.
Nie brakuje panu dawnej popularności?
- O nie. Popularność ma swoje słabe strony. Nie chciałbym tego wątku nazbyt rozwijać, ale jednym z jej przejawów jest funkcjonujący chyba do dziś taki rytuał koncertowy, że publiczność albo piszczy, albo krzyczy. A my wychodziliśmy kiedyś z Januszem Yaniną Iwańskim z dwoma gitarami akustycznymi i musieliśmy się "przedrzeć" do 5 tysięcy ludzi przez ich krzyki i piski. To było coś, co pod koniec naszej działalności w duecie było dla mnie nie do przyjęcia. Jako muzyk chcę słyszeć to, co gram.
Rozumiem, że nie ma pan jednak problemu z rozdawaniem autografów?
- Zdarza mi się nadal rozdawać autografy, ale robię to dla tych najbardziej cierpliwych (śmiech).
Jak pan postrzega teraz swoje miejsce na muzycznej scenie?
- To nie jest coś, nad czym się w ogóle zastanawiam. Mamy swoją cenę, mamy swoje warunki, jakie trzeba spełnić. Nie szukamy pracy, to praca szuka nas. Ludzie szukają kontaktu z nami i jak kalendarz się zgadza, to jedziemy. Gramy tam, gdzie nas wołają. To najbardziej komfortowa sytuacja, jaką można mieć.
A poza tym każdy chyba widzi, jakie jest moje miejsce. Na polskiej scenie nie ma w zasadzie jakiejś hierarchii. Może istnieje tylko coś takiego, jak hierarchia wiekowa. Ja jestem od dawna, ze względu na mój wiek, świadkiem zmian pokoleniowych, bo już pokolenie moich dzieci zaczęło robić kariery. A obecnie pojawiają się artyści z roczników, którzy prawdopodobnie nie wiedzą, kim ja jestem.
To jednak coś zupełnie naturalnego, takie jest życie. Taki jest świat (śmiech) Nie jest to jednak dla mnie żaden powód do niepokoju.
A słucha pan czasami dokonań nowego pokolenie polskich muzyków? Występował pan z wieloma z nich, m.in. wspólnie grając "Tolerancję".
- Owszem i jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak wygląda ta nowa scena. Dużo się w międzyczasie zmieniło, przede wszystkim brak jest "żelaznej kurtyny", w czasach której ja zaczynałem. Obecnie jest swobodny przepływ inspiracji, można pracować w dowolnym miejscu świata. Nie ma tak, jak kiedyś, gdy raz w roku odbywał się festiwal "Jazz Jamboree" i tylko wtedy można było zobaczyć prominentnych artystów ze świata, a potem nic się nie działo.
Artyści ze świata mogą bez problemu przyjeżdżać do nas, polscy artyści mogą wyjeżdżać w świat. Wiele osób z tego młodego pokolenia jest doskonale znanych w świecie, choć niektórzy z nich są słabo rozpoznawalni w Polsce. Ale generalnie nasza scena muzyczna jest bardzo ciekawa.
Skoro rozmawiamy o młodym pokoleniu, to jeszcze dopytam, jak się pracuje z własnymi dziećmi?
- Przez 13 lat naszym dźwiękowcem i klawiszowcem był Antoni, po czym poszedł swoją drogą. Został w zespole Kuba, jego starszy brat, mój pierworodny syn, który gra na perkusji i śpiewa. Jest w moim zespole nie dlatego, że jest synem, ale ponieważ po prostu nadaje się. To bardzo dobry muzyk, w dodatku miał możliwość uczenia się od starszych, co jest zawsze bardzo cenne.
Pana ostatnia płyta "Muzyka i słowa" - bardzo osobista, kameralna, z własnymi tekstami - ukazała się w 2019 roku. Czuje pan w sobie jeszcze potrzebę tworzenia nowej muzyki, dzielenia się nią z ludźmi?
- Potrzebę tworzenia nowej muzyki nadal czuję, ale nie zawsze jest to potrzeba tworzenia nowej piosenki. W moim przypadku piosenka wiąże się z tekstem, więc jeśli mam coś do powiedzenia i napiszę tekst, wtedy powstaje piosenka. Ale zacząłem ostatnio komponować muzykę autonomiczną, nie śpiewaną, taką kameralistykę. To nowa rzecz w moim życiu.
To już na zakończenie - jak zachęcałby pan do przyjścia na "Duszę", do zobaczenia tego koncertu?
- To proste - piosenki, jakie wszyscy znają, zaprezentowane zostaną w zupełnie innej postaci. Bardzo nowoczesnej, przyjaznej dla odbiorcy. I nie hałasujemy (śmiech).