Lech Janerka "Gipsowy odlew falsyfikatu": Pomnik trwalszy niż ze spiżu [RECENZJA]
Lech Janerka mógł wydawać się muzykiem nieaktywnym. A tu proszę - nie dość, że żywa legenda wróciła, to jeszcze po to, by udowodnić, że pomniki w pełni mu się należą.
Wiecie, co robiłem 18 lat temu? Byłem jeszcze nastolatkiem, który powoli odkrywał, że barwy rzeczywistości po zdjęciu okularów nałożonych przez okres dziecięcy, są dużo mniej fascynujące. I aby życie było czymś więcej niż pustą egzystencją, nigdy nie należy przestać poszukiwać. Wiecie, co Lech Janerka robił 18 lat temu? Nagrał swój poprzedni krążek. Ale chociaż karierę muzyczną zaczął pod koniec lat 70., to po tylu latach dalej nie przestał poszukiwać. I to tylko jeden z wielu pozytywów "Gipsowego odlewu falsyfikatu".
Muzyczne dzieje się tu naprawdę sporo. Teatralność singlowego utworu "Dupa jak Sofa" urzeka swoją celową naiwnością i ukazuje tylko, jak wiele z twórczości Lecha Janerka mógł czerpać Czesław Mozil. "Chyba" wydaje się w prostej linii nawiązywać do nowofalowych początków artysty, a gdybym miał skonkretyzować skojarzenia, to prawdopodobnie najbliżej tu do chyba nieco zapomnianego dziś The Durutti Column. "Pora na zło" to już za to psychodeliczny rock z drugiej połowy lat 60. pełną gębą - ten spod znaku The Beach Boys i The Beatles. Czego zdaje się, że gospodarz płyty nawet nie stara się za bardzo ukrywać, bo nawiązanie do "I Am The Walrus" jest aż nadto czytelne.
Trafiłem gdzieś na wypowiedzi Janerki, w których mówił, że nad muzyką spędza dużo więcej czasu niż nad warstwą liryczną. Szczerze mówiąc trudno w to uwierzyć, że słowa nie stanowią dla niego tak ważnego punktu. To bowiem tekściarz, którego styl można rozpoznać już po paru linijkach. Za infantylizmami słyszalnymi w aniołkach i innych zdrobnieniach, onomatopejach, neologizmach, powtórzeniach, wersach, którym od strony formy nie tak daleko do poezji dla dzieci (szczególnie w melodyce samych słów), kryją się niejednokrotnie naprawdę gorzkie rozważania na temat rzeczywistości.
Choć gdybym miał powiedzieć, to Lech Janerka robi się tu dla mnie najciekawszy, kiedy zrzuca tę ironizującą maskę. Potrafi być wówczas wręcz przeszywająco bolesny. W najmroczniejszym na płycie "Lewituj" opowiada o przemijaniu w sposób tak emocjonalny, że nieustannie dostarcza momenty zachwytu. "Wieczory tu są takie ciche, a kończą się w cieniu lamp", "Lustro podłe krzyczeć chce" śpiewa, celnie uwiarygadniając swoje historie na przejmującej kompozycji umiejscowionej między współczesną alternatywną elektroniką a psychodelicznym folkiem w stylu zespołu Księżyc.
Tylko wiecie co? Ja tu próbuję chwytać powiązania stylistyczne, wiązać te subtelnie poukładane nicie, a Janerka i tak chwilę później ucieka przede mną oraz wszelkimi próbami szufladkowania. Tu nigdy nie wiesz, co się wydarzy w kolejnym utworze. Dlatego choć "Gipsowy odlew falsyfikatu" nie postrzegam jako płytę rewolucyjną, to jawi mi się jako krążek na tyle fascynujący w swoich nieustannych poszukiwaniach, że propozycji magii Janerki absolutnie tu ulegam.
Lech Janerka, "Gipsowy odlew falsyfikatu", Mystic Production
9/10