Depeche Mode: Cały świat wariuje (wywiad)
- Nie łudzimy się, że ta płyta może cokolwiek zmienić - odpowiada szczerze Andrew Fletcher, członek zespołu Depeche Mode. Singel "Where's the Revolution", zapowiadający czternasty album studyjny grupy, sugeruje jeden z głównych tematów, które poruszono w nowych utworach. W "Spirit" można odczuć wiele gniewu i niezadowolenia.
Andrew Fletcher razem z Dave'm Gahanem i Martinem Gore'em w 1980 roku powołali do życia Depeche Mode. Przez lata rola Fletchera była wielokrotnie dyskutowana. Klawiszowiec i basista, nieoficjalnie spoiwo, które potrafi pogodzić ambicje dwóch pozostałych muzyków.
Przez kilka dekad trio niemal bezustannie obecne na scenie muzycznej dbało o zachowanie swojego brzmienia, opierając się rozmaitym wpływom i modom.
W piątek 17 marca do sklepów trafi "Spirit" - wyczekiwany przez licznych fanów następca "Delta Machine" z 2013 r. Nowy materiał grupa promować będzie na trasie "Global Spirit Tour", w ramach której 21 lipca wystąpią na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Anna Nicz, Interia: Powrót do procesu tworzenia płyty, praca w studiu, koncertowanie - to wszystko wymaga od ciebie szczególnego przygotowania?
Andrew Fletcher (Depeche Mode): - Przez ostatnie dwadzieścia lat pracowaliśmy w cyklach trwających cztery lata - nagrywaliśmy płytę, promowaliśmy ją, potem wyruszaliśmy w trasę, aż na końcu przychodził czas wolny, by zobaczyć się z naszymi rodzinami, co jest dla nas bardzo ważne. Proces zawsze zaczyna się wtedy, gdy Martin i Dave zaczynają pisać piosenki, gdy mają pewną liczbę utworów zbieramy się razem, udajemy do studia i staramy się nagrać album.
Jak poszło tym razem - jak zawsze łatwo?
- Tym razem pracowaliśmy z nowym producentem, Jamesem Fordem - był świetny, pracuje bardzo szybko, więc nagraliśmy album w pewnym sensie w rekordowym czasie. Jesteśmy bardzo zadowoleni. Potrzebowaliśmy odświeżyć nasz styl, skorzystaliśmy z umiejętności Jamesa, który poradził sobie znakomicie, mając wpływ na nowe brzmienie całego albumu.
Brzmi jakby po tych wszystkich latach było to dla was proste zadanie, niemal rutynowe.
- Cóż, nadal towarzyszy temu presja. Musimy zrobić dobrą płytę, to nie jest łatwe, to po prostu proces, przez który przechodzimy od 35 lat.
I tym razem nie próbowaliście na siłę odkrywać Depeche Mode na nowo.
- Nowy album jest nieco bardziej polityczny, więc w pewnym sensie to jest nowość dla Depeche Mode. Czujemy, że w tym momencie świat jest w osobliwym położeniu - Brexit, Trump w Stanach Zjednoczonych, Le Pen we Francji, cały świat wariuje. Martin (Gore) i Dave (Gahan) byli tym bardzo zainspirowani.
Po przesłuchaniu "Spirit" można odnieść wrażenie, że jesteście nieźle wkurzeni.
- To nie jest złość. Jesteśmy ciekawi, trudno to wyjaśnić.
Przez muzykę można jeszcze dotrzeć do sumień, wywołać bunt?
- Nie łudzimy się, że ta płyta może cokolwiek zmienić. Ale dobrze będzie sprawdzić, co nasi fani myślą o takim nowym kierunku.
Myślicie często o ich oczekiwaniach?
- Tak! I nadal nigdy nie jesteśmy pewni, czego oni oczekują.
A co z nowymi fanami?
- Zawsze mamy nadzieję, że zyskamy nowych słuchaczy. Miło jest oglądać podczas koncertu młodszych fanów, tak samo jak tych starszych.
Przed laty Depeche Mode byli idolami młodych ludzi, wasze wizerunki pojawiały się na okładkach gazet, jak to oddziaływało na ciebie?
- To było coś, do czego przywykliśmy, od czasów, gdy byliśmy bardzo młodzi, mieszkaliśmy wszyscy w Wielkiej Brytanii, uważaliśmy, że nasza sława to coś niesamowitego. Po 35 latach jesteśmy nadal popularni. Jestem z nas dumny, teraz czuję się z tym bardzo dobrze, mam poczucie, że wykonaliśmy dobrze nasze zadanie. Nigdy nie postrzegaliśmy naszego zespołu jako ikony, to dla nas bardzo dziwne.
Dlaczego? Depeche Mode miał ogromny wpływ na historię muzyki.
- Nie wiem, myślę, że nasza kariera jest jak sen, nie moglibyśmy prosić o cokolwiek więcej.
Depeche Mode w Łodzi - 24 lutego 2014 r.
Zobacz zdjęcia z koncertu Depeche Mode w Atlas Arenie w Łodzi. Przeczytaj naszą relację!