Sorry Boys "Moje serce w Warszawie": Optymizm w trudnych chwilach [RECENZJA]

Jak co roku Muzeum Powstania Warszawskiego zaprasza do współpracy popularnych muzyków, aby wspólnie z nimi upamiętnić wydarzenia 1944 roku. "Moje serce w Warszawie" oferuje jednak doświadczenie o wiele bardziej uniwersalne.

Bela Komoszyńska jest wokalistką zespołu Sorry Boys
Bela Komoszyńska jest wokalistką zespołu Sorry BoysArtur SzczepańskiReporter

Niezwykła jest droga, jaką przeszedł zespół Sorry Boys od czasów debiutanckiego "Working Class Hero" do aktualnego oblicza. Z nieraz neurotycznego zespołu, który przyciągał poszukujących alternatywnych rockowych brzmień do przyciągającego nieco szerszą publiczność alt-popu, który można określić takim ładnym słowem, jakie przypisywano z chęcią Bryanowi Ferry'emu - "wyrafinowany". Dlatego - prawdę mówiąc - biorąc pod uwagę aktualną pozycję zespołu Beli Komoszyńskiej, Tomasza Dąbrowskiego i Piotra Blaka, wcale nie byłem zaskoczony, że to na nich w tym roku padło.

O czym mówię? "Moje serce w Warszawie" to element corocznej akcji Muzeum Powstania Warszawskiego, które zaprasza muzyków do wydania płyt z okazji rocznicy wydarzenia. W poprzednich latach swoje pozycje "powstaniowe" wypuścili m.in. Organek, Mela Koteluk & Kwadrofonik czy Kwiat Jabłoni. Czy to oznacza, że najnowszą pozycję Sorry Boys należy traktować w sposób ulgowy? Ależ skąd! To płyta kontynuująca estetykę, dzięki której muzycy zyskali tylu słuchaczy w ostatnich latach.

Staje się to już jasne przy otwarciu: tytułowej piosence "Moje serce w Warszawie". Przebojowy utwór przepełniony syntezatorowymi motywami, a jednocześnie przyciągający organicznością samego brzmienia, dalekiego od plastiku. A Bela już na wstępie potwierdza swoją pozycję jednej z najbardziej zaawansowanych technicznie wokalistek na polskiej scenie, nawet jeżeli wybijająca się miejscami emfaza może być dla niektórych zbyt odrzucająca.

Mamy tu momenty naprawdę bajeczne. Głównie te, w których Sorry Boys zwalniają tempo. Kołysankowe "X" oparte na repetywnym, rozmarzonym motywie z syntezatora kradnie serce każdemu, kto szuka w dźwiękach utulenia. Szczególnie kiedy Bela wspina się na wyżyny wokalne, podróżując po pięciolinii wysoko acz delikatnie. Nie umiem się nie rozpłynąć nad romantyczną balladą, jaką są "Noce" czy cudownie budowanym napięciem w "Robinsonie".

Perełką pod kątem emocjonalnym okazuje się "Jan". To utwór, w którym za tekst posłużyły fragmenty listów napisane przez Jana Kluczewskiego - żołnierza, który zginął podczas powstania warszawskiego, a jednocześnie dziadka Piotra Blaka. Zinterpretować taki tekst, aby jednocześnie bił od niego optymizm, nadzieja, tęsknota, ale też podskórne przerażenie, niepokój i niepewność to wielka sztuka. Szczególnie gdy wybrzmiewają słowa "Być może jeszcze się spotkamy". Oczywiście w podkreśleniu emocji ogromną rolę odgrywa tak lekka, jak i nostalgiczna warstwa muzyczna. Oparta została na gitarze współgrającej z akordami fortepianowymi, wysuwającymi się spod syntezatorowych padów.

Jest tu kilka występów gościnnych. Drżałem nieco na wieść o wspólnym utworze z Robertem Gawlińskim, ale "Dzień dobry" okazał się totalnie nieszkodliwym optymistycznym, radiowym synth-pop na modłę lat osiemdziesiątych. "Miasto Warszawa" z gościnnym udziałem Dawida Tyszkowskiego to natomiast utwór z gatunków pięknych, dobrze zagranych, choć zaskakująco przezroczystych. Przy czym warto wspomnieć, że w ramach tekstu wykorzystano fragmenty wiersza Pablo Nerudy "Wróciła Syrena".

Zupełnie czym innym jest "Świątynia" z Natalią Szroeder. Etniczne wpływy słyszalne na początku piosenki, zwiastuje ją wręcz jako numer nowofalowy. Szczególnie z tym miarowym, mocnym rytmem i saksofonem snującym się w tle. A o wokalach tak delikatnych, jak silnych w brzmieniu (tak, to nie oksymoron) zapomnieć nie można! Przez naprawdę bogatą aranżację "Świątynia" z czasem traci swoją pierwotną właściwość, ale ta zwiastująca piosenkę solówka gitarowa o progrockowej prominencji potrafi srogo zaskoczyć.

Rozumiem umieszczenie tu "Snu o Warszawie" Czesława Niemena, przy czym przyznaję wprost: nie jestem fanem tej interpretacji. Twardość warstwy bitowej połączonej ze zbasowanymi 808-kami wydaje się zbyt odklejona od sielankowego, skaczącego po chmurach wokalu Beli. I jak zwykle kocham kontrasty, tak ten tutaj przekroczył granicę, w której krok ku nowoczesności zdaje się na siłę.

To ciekawe w płytę, traktującą o temacie powstania warszawskiego tchnąć tyle uśmiechu, pogody ducha i optymizmu. "Moje serce w Warszawie" to tym samym rzecz dużo bardziej uniwersalna niż sugerowałaby okazja, z jakiej została wydana. Kawał porządnie zrealizowanej muzyki... środka? Chyba tak w końcu należałoby powiedzieć.

Sorry Boys, "Moje serce w Warszawie", Mystic Production

7/10

Okładka albumu "Moje serce w Warszawie"materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas