Reklama

Recenzja Prince "Originals": Praca na sukces innych

Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale kolejne pośmiertne dzieło Prince'a może zmienić postrzeganie takich wydawnictw. To nie szybki i łatwy skok na kasę, ale pełnoprawne, wielkie dzieło.

Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale kolejne pośmiertne dzieło Prince'a może zmienić postrzeganie takich wydawnictw. To nie szybki i łatwy skok na kasę, ale pełnoprawne, wielkie dzieło.
Prince na okładce płyty "Originals" /

Archiwa Prince'a są olbrzymie, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Po zeszłorocznym, genialnym "Piano & A Microphone 1983" przyszedł czas na kolejny skarb. Tym razem kompilację z utworami napisanymi przez artystę, które sławę zyskały w wykonaniu innych wykonawców. Co istotne, są to "demówki i szkice" jeszcze lepsze od powszechnie "znanych i lubianych" wykonań. Niemożliwe? Nie w tym przypadku.

Już pomijając takie ciekawostki jak te, że Jay-Z był jednym z selektorów materiału (sic!), a część utworów była znana przez najbardziej fanatycznych wyznawców Księcia, którzy na swoich dyskach posiadają ciężko dostępne bootlegi, to na ten zbiór warto patrzeć nie tylko pod kątem materiału, który ma przynieść kolejne zera na koncie. "Originals" warto potraktować jako pełnoprawny album, który nie jest tylko i wyłącznie dodatkiem do bogatej dyskografii i prostym sposobem na monetyzację, ale i wielkim dziełem zrywającym łatkę pazerności wytwórni.

Reklama

"Originals" to Prince w swojej najlepszej formie, od początku lat 80. do ich połowy, co stanowi również doskonały przekrój twórczości geniusza z Minneapolis. To artysta ze swoich najlepszych lat i postać, która zmieniła bieg muzyki oraz udowodniła, że syntetyczne brzmienie można klasowo i stylowo połączyć z kameralnym, akustycznym graniem. I to w obrębie jednej płyty. Tutaj natomiast mamy powtórkę z historii, którą spokojnie można zestawić w jednym szeregu bardziej z "Controvesy" niż z "1999", co nie zmienia faktu, że... to i tak jedna z najlepszych płyt Prince'a.

Można wiele mówić o tych piosenkach - że są niepotrzebne, że to też szukanie na siłę pieniędzy, ale jedno jest pewne. Te utwory, te z "Originals" ujmują swoim nieskazitelnym pięknem, jak "Gigolos Get Lonely Too" i "Love...Thy Will Be Done", fantastycznymi kompozycjami (wszystkie!) i genialnymi akordami np. w takim "Holly Rock". Swoje robią doskonałe aranże, wśród których na pierwszy plan zdecydowanie wychodzi "The Glamorous Life" z imponujący refrenem i cudownymi dęciakami w tle.

Tu jest wszystko. Od syntetycznych dźwięków, które doskonale prezentują "Make-Up" i otwierający "Sex Shooter", przez ujmującą swoim minimalizmem balladę "Noon Rendezvous", aż po takie hitowe "Manic Monday", które kompletnie zmienia optykę postrzegania utworu śpiewanego przez The Bangles. I warto tutaj zwrócić uwagę na chórki, które dają jeszcze więcej wrażeń. Kompletnie nie ma potrzeby, żeby przypominać sobie te piosenki w wykonaniu innych. Oczywiście są tu utwory doskonale znane, jak "Nothing Compares 2 U" Sinead O'Connor (pierwotnie napisane dla The Family), ale każdy z nich blado wypada przy tych wykonaniach.

Często te piosenki posiadają jeszcze więcej delikatności i najzwyczajniejszego w świecie uroku. Z historycznego punktu widzenia są o tyle ważne, że idealnie pokazują, jak wyprzedziły swój czas. I właśnie dlatego, dobrze się stało, że teraz trafiają szerszego grona. Bo takie archiwa też mogą mieć sens. Nie tylko dla kolekcjonerów, ale i dla nas wszystkich.

Prince "Originals", Warner

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Prince | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy