Nosowska "Degrengolada": Gra na własnym boisku [RECENZJA]

Paweł Waliński

Każda solowa płyta Nosowskiej, nawet jeśli muzycznie nie do końca jest nam z nią po drodze, jest zawsze prawdziwą literacką ucztą. Nie inaczej w przypadku solówki numer osiem. Choć tu i muzycznie czeka nas prawdziwa feeria kolorów.

Nosowska na okładce płyty "Degrengolada"
Nosowska na okładce płyty "Degrengolada"materiały prasowe

Pięć lat po doskonale przyjętej i obsypanej nagrodami "Baście" Nosowska nie zamierza robić w swoim dorobku kopernikańskiego przewrotu. Inna rzecz, że kompletnie nie musi. Bo na swoim, uprawianym wraz z partnerem, Michałem "Foxem" Królem, ma wszystko, czego potrzebuje, by raz na te kilka sezonów wydać płytę, która świata (w tym muzycznego) nie zmieni, ale co do której zawsze mamy graniczące z pewnością przekonanie, że poniżej pewnego, bardzo wysokiego poziomu, nie zejdzie.

I choć czasem człowiek życzyłby sobie może, żeby oto Nosowska wyszła ze strefy komfortu, to z drugiej strony byłby to swego rodzaju zamach, na - nie bójmy się tego powiedzieć - jakąś polską kulturalną instytucję. "Degrengolada", antycypowana jako album mocniej od poprzedników konfrontacyjny (stąd tytuł) startuje kroczącymi marszowo, niesionymi vibem kojarzącym się z "Męskim Graniem" "Predatoprzywrami".

W podobnej konwencji rozwija się "Sosna". Te dwa numery to dosyć klasyczna rozbiegówka. Samo dobre zaczyna się dopiero przy oscylującym gdzieś między jazzem a piosenką poetycką, singlowym, "Runie". To też pokaz, że Nosowska potrafi raz: nadal zaskoczyć tym, jak dowozi swoje wokale, dwa: bez zmrużenia oka i z pełnym RIGCZem zaśpiewać: "Jak chwycić wiatr/ty chcesz na smyczy prowadzać mech/rosę wziąć w niewolę/tresować złote liście". Przecież na takim tekście inna wokalistka w innym muzycznym entourage'u zaliczyłaby jakiś nieprawdopodobny ultracringe'owy przewrót do tyłu ze złamaniem miednicy.

Tymczasem nasza bohaterka wychodzi z tego nie dosyć, że obronną ręką, to jeszcze całkiem sensownie dowodząc, że - jak sama mówiła - "'Degrengolada' w założeniu mogłaby stanowić inspirację do podjęcia (niemałego, lecz wybitnie korzystnego) indywidualnego wysiłku, by zejść do fundamentu istnienia i metodycznie sprawdzić każdą z wielu warstw, które ponoć składają się na nasz obraz. Po to, by zostawić jedynie prawdę oraz esencję, które (wiem to na pewno) dowodzą naszej niezwykłości". W "Runie" to właśnie zejście do takiego fundamentu. Całkiem dosłowne, bo czuć w nim coś - zgodnie z tytułem - prostego, wręcz ziemistego. Znakomity numer.

Retrowave/synthwave "Przytomnej" to z kolei właśnie rzeczona konfrontacyjność, choć podana bardzo w stylu Nosowskiej: "Nie śpię kiedy trwa wojna/będę przytomna/przytomna do końca/na spotkanie jutrzence/idę powoli/dotrę skutecznie". To też absolutny podręcznik tego, jak nie popadając w wydumane metafory, nie meandrując, w formie absolutnie wydestylowanej śpiewać "o czymś": "Mordę mi dorobią/domalują wąsy/albo jeszcze gorzej/ku*asa na czole/świat mi umeblują/wedle swego gustu/uczynią galerą/ze śpiącym u steru". Jeśli to nie jest w kategorii tekściarstwa mistrzostwo świata, to sam nie wiem co owym jest. Bo czasem mniej znaczy więcej.

"Zimny" - świetna funeralna kołysanka, może trochę nadpsuta męską melodeklamacją na krawędzi rapu w wykonaniu syna artystki. Ale może o to właśnie chodziło? Żeby rzeczona deklamacja była zimna i kwadratowa, by tym dobitniej podkreślała sens tekstu? Pięknie wybrzmiewa tu za to kontratenor Jana Jakuba Orlińskiego.

Kolejna konfrontacja czeka w funkującym electropopowym "Larum", zobaczcie sami: "Póki szklanka pełna/miło skwierczy grill/elektryczny pastuch/nie przeszkadza/w szambie można długo/i wygodnie żyć/byle tafla ścieku/była gładka". Niby po trzy słowa w wersie, a macie prawie całą Polskę jak w soczewce. Można? Można! Dalej mocno energetyczne, indierockowo-dancepunkowe "Ledwie wczoraj" w błyskotliwej metaforyce bandycko-lumpenproletariackiej rozprawia się z mijającym czasem, dojrzewaniem, starzeniem się, przemijaniem. "Chłopak, który chciał mi kiedyś podarować księżyc (...) jest dziś dziadem/dziadem z grzywką w nosie". Za takie parady, zaręczam, większość krajowych i nie tylko tekściarzy podpisałaby własną krwią każdy podłożony im przez diabła cyrograf. Więcej spoilerować nie wypada, bo właściwie każdy powinien bowiem zmierzyć się z jakością tego przekazu w sposób niezapośredniczony.

Z tekstów tego albumu wyziera jeszcze jedna ważna mądrość. Katarzyna Nosowska anno domini 2023 to osoba, która za nic ma oczekiwania. Oczekiwania środowiska, fanów, społeczeństwa. Osoba, która już nic nie musi. Z nikim się ścigać, nikomu niczego udowadniać. Która klasą i mądrością zapracowała na pewną osobność. Na granie na swoim własnym boisku, na które może zaprosić lub nie, zależnie od chęci.

Wielki szacunek, bo mało jest artystów, szczególnie na krajowym podwórku, o których ze spokojem ducha powiedzieć można, że są klasą samą w sobie i samą dla siebie. A "Degrengolada" to może najlepsze, co Nosowska kiedykolwiek nagrała. A jeśli nie najlepsze, to na pewno najbardziej błyskotliwe.

Nosowska "Degrengolada", Kayax

9/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas