Miała być krawcową, stała się głosem pokolenia. Niezwykła droga Katarzyny Nosowskiej
"No, dziękujemy bardzo" - te słowa z ust speszonej Katarzyny Nosowskiej często słychać na jej koncertach. Takie podziękowania najlepiej pokazują, że Nosowskie są tak naprawdę dwie. Jedna to gwiazda, autorka świetnych tekstów i głos pokolenia, a ta druga - kobieta, która cały czas nie może uwierzyć, że ludzie przychodzą na koncerty po to, żeby jej słuchać. Do sprzedaży trafiła jej nowa płyta - "Degrengolada".
Muzyczna kariera Nosowskiej rozpoczęła się w chórze i pewnie sama artystka nie miałaby nic przeciwko temu, żeby wtopić się czasem w tłum, ukryć za plecami innych i w ogóle się nie wyróżniać, ale - na szczęście - losy Kaśki potoczyły się inaczej. Chociaż niewiele brakowało, żeby świat w ogóle nie poznał Nosowskiej - wokalistki. Katarzyna skończyła technikum odzieżowe i być może byłaby dzisiaj wybitną krawcową albo projektantką mody, gdyby nie jeden mały problem: nie znosiła szycia.
Za namową swojej koleżanki, Agaty Kuleszy - tak, tej Agaty Kuleszy - Nosowska spróbowała swoich sił na egzaminach do szkoły teatralnej. Nie poszły najlepiej, więc zawiedziona Kaśka musiała szybko znaleźć jakąś pracę i trafiła na pocztę. Bardziej od wprowadzania danych do komputera i stemplowania kopert fascynowała ją jednak muzyka i postanowiła coś z tą fascynacją zrobić.
Nie taki wcale "American Dream"
Początki wokalnej kariery Katarzyny Nosowskiej to głównie gościnne występy, współpraca z innych artystami, a nawet nagrywanie chórków. Fani Pidżamy Porno pewnie coś o tym wiedzą. Wszystko zmieniło się, kiedy Kaśka została wokalistką grupy Hey. Muzycy oczywiście liczyli na sukces, ale obstawiam, że żaden z nich nie spodziewał się tego, co spotkało ich w kolejnych latach. Taki "American Dream", edycja szczecińska, w Polsce lat 90.
Hey stał się jednym z najpopularniejszych zespołów w kraju. Formacja na pniu wyprzedawała koncerty i gromadziła tłumy na festiwalach. Chociaż można by pomyśleć, że muzycy musieli dzięki temu opływać w luksusy, to Nosowska sama przyznaje, że zespół wcale nie układał na backstage'u walizek wypełnionych banknotami i nikt nie budował willi z basenem.
Podpisane przez grupę kontrakty były bardzo korzystne, ale niekoniecznie dla muzyków. Cóż, szalona Polska lat 90. Ale, jak wiadomo, "pieniądze to nie wszystko", więc dla zespołu Hey najważniejsza była muzyka. I chociaż w historii grupy nie brakuje sporów, opowieści o tym kto się na kogo obraził, a nawet konfliktów zakończonych odejściem, to nie ma wątpliwości, że Hey to dzisiaj coś więcej niż po prostu zespół - to instytucja.
Taką samą instytucją jest Nosowska, która wiele razy udowadniała, że potrafi zaskakiwać. Pewnie nie tylko fanów, ale też siebie, bo trzeba sporo odwagi, żeby nieśmiała osoba, stresująca się wyjściem na scenę, robiła rzeczy, które za każdym razem są gdzieś poza jej strefą komfortu i z których za chwilę będzie musiała się tłumaczyć.
"A dlaczego tak?" - to pytanie Kaśka słyszała zapewne wiele razy. Choćby wtedy, kiedy wydała swój debiutancki solowy album "puk,puk". Płyta zaskoczyła wielu fanów grupy Hey, którzy spodziewali się kontynuacji stylu zespołu, a dostali mroczne danie, podlane trip-hopowym sosem. To nowe wcielenie Nosowskiej przekonało jednak wiele osób i płyta szybko pokryła się złotem. Sama artystka opowiadała później, że lubi nagrywać solowe albumy, bo daje jej to wolność i nie czuje się do niczego zobowiązana.
Nic dziwnego, że takich płyt ma na koncie już osiem, łącznie z najnowszą, czyli "Degrengoladą". Każdy z tych albumów to przy okazji dowód na to, że Nosowska jest wyjątkowo bystrą obserwatorką rzeczywistości i nawet straszne albo wyjątkowo proste rzeczy potrafi opisać tak, jak nie robi tego w Polsce nikt inny.
Tego jeszcze nie grali: Nosowska w Ekstraklasie
Chociaż sama zainteresowana trochę się peszy, kiedy to słyszy, to powiedzmy wprost: Nosowska jest jedną z najlepszych autorek tekstów w Polsce. Nic więc dziwnego, że o napisanie piosenki często proszą ją inni artyści. Katarzyna ma na koncie piosenki między innymi dla Justyny Steczkowskiej, Krzysztofa Zalewskiego, Maryli Rodowicz, Natalii Nykiel, Krzysztofa Krawczyka, a nawet.... piłkarzy, bo to właśnie Nosowska napisała swego czasu hymn Ekstraklasy.
"A ja żem jej powiedziała..."
Piosenki to chyba jednak za mało, skoro artystka zabrała się też za pisanie książek. W 2018 roku Nosowska zadebiutowała bestsellerem "A ja żem jej powiedziała....". To właściwie zbiór krótkich tekstów opisujących rzeczywistość, a wszystko zaczęło się przypadkiem. Agata Kulesza - tak, ta sama Agata Kulesza - pokazała kiedyś Kaśce Snapchat. Nosowskiej spodobało się to tak bardzo, że sama zaczęła nagrywać krótkie filmy, które wrzucała na swój profil na Instagramie.
Artystka szybko zdobyła rzeszę followersów, którzy masowo oglądają i komentują zabawne, ironiczne, szydercze czasem filmy o życiu, związkach, odchudzaniu, a nawet jedzeniu chleba - "w imieniu tych, którzy mają uczulenie na gluten". To właśnie ten profil stał się inspiracją dla książki. Fani chcieli jednak więcej, więc dwa lata później ukazała się powieść "Powrót z Bambuko" - zbiór cennych rad, który miał przy okazji dać czytelnikom trochę uśmiechu w szarej codzienności. "Nie wahajcie się użyć własnego życia, by żyć, jak wam się podoba" - radzi Nosowska.
To "życie, jak wam się podoba" oznacza też spełnianie marzeń. Los bywa przewrotny i czasami dostajemy to, czego tak bardzo chcieliśmy, ale... akurat nie wtedy, kiedy chcieliśmy. Tylko na przykład kilkanaście albo kilkadziesiąt lat później. Można uznać to za złośliwość losu albo po prostu wykorzystać okazję. Pamiętacie, że Katarzyna Nosowska chciała dostać się do szkoły teatralnej? Po maturze się to co prawda nie udało, ale wokalistka miała później okazję zagrać w teatrze, filmach i serialach. Nosowska pojawiła się między innymi gościnnie w serialu "Niania", jako dawna koleżanka głównej bohaterki, a w filmie "Pitbull. Ostatni pies", jako kobieta na posterunku, z kamienną twarzą wygłosiła pamiętny tekst o żeliwnej wannie.
"Każde pokolenie zasługuje na swoją Kasię Nosowską" - brzmi komentarz pod jednym z klipów wokalistki. I coś w tym jest. Bo czy nie wszyscy zasługują na osobę, która ma do siebie taki dystans, że potrafi w teledysku zagrać "polską Beyoncé", rozbijającą kijem bejsbolowym szyby samochodu? Tylko może ulica nie jest tak ładna jak u Queen Bey. No i auto jakby "trochę" tańsze.