Margaret "Siniaki i cekiny": pomieszanie z poplątaniem [RECENZJA]
Nie sposób nie zauważyć, że Margaret od wielu lat szuka miejsca dla siebie na polskiej (i po części zagranicznej) scenie muzycznej. "Siniaki i cekiny" nie dają nam żadnych odpowiedzi, czy znalazła, a nasuwają coraz więcej pytań.
Od siedmiu lat ciężko znaleźć w dyskografii Margaret dwa krążki po sobie, które byłyby kontynuacją stylu poprzedniego. Najpierw do bólu popowe "Monkey Business", później balladowo-melancholijna "Gaja Hornby" i hip-hopowe "Maggie Vision", by teraz znowu zatoczyć koło i wrócić do popu. "Siniaki i cekiny" to gwałtowne odejście od wizerunku budowanego przez ostatnie dwa lata, chociażby na clubie2020. Powróciła do korzeni, wydając typowo radiowe hity, jak "Tańcz głupia". Pytanie jednak co będzie dalej?
"Siniaki i cekiny" to pomieszanie z poplątaniem. Mamy kilka letniaków. Trochę melancholijnych brzmień, a trochę klubowych inspirowanych muzyką lat 80. Część utworów po angielsku, część po polsku, a jest i nawet gościnna zwrotka Alvaro Solera po hiszpańsku. O spójności tutaj naprawdę nie ma mowy. To, że Margaret nie jest przywiązana do jednego języka wiadomo nie od dziś, ale na tym albumie to wypada po prostu zbyt chaotycznie. Zbyt nieśmiało, by podbić Europę. Zbyt angielsko, by zachwycić Polskę...
Słuchając tego krążka, łatwo znaleźć ten podział na część "siniaków" i "cekinów". Uważam jednak, że samo wykonanie jest mało przekonujące. Wyszło bez szału i nieco monotonnie. Naprawdę ciężko wyróżnić jakikolwiek utwór. Wiadomo, że nie można pominąć tutaj "Tańcz Głupia", natomiast ciężko wpasować go i oceniać, jako część tego krążka. Brzmieniowo mamy tutaj powrót do początków. Słychać jednak, że te utwory są bardziej dojrzałe, niż chociażby tracki z "Add The Blonde", czy "Monkey Business". Z sentymentem natomiast powracam do tego, co prezentowała na wspomnianym już clubie2020 czy "Maggie Vision", gdzie słychać było ten luz, tę zabawę, której tutaj najzwyczajniej brakuje. Mam wrażenie, że jej główną motywacją było zadowolenie wszystkich, co bywa zgubne.
Gdybym miał natomiast wskazać najlepszy utwór na krążku, bez wątpienia postawiłbym na przedostatni singel "Hot Like Summer" z gościnnym udziałem Alvaro Solera. Od razu przypomniał mi kolaborację Hiszpana z Moniką Lewczuk w piosence "Libre". Pomimo tego, że utwór z Margaret nie odniósł takiej popularności w Polsce, to paradoksalnie uważam, że jest o wiele lepszy. Tak jak wspominałem, Maggie na tym albumie żongluje językami, tak też jest i w przypadku “Hot Like Summer". Mamy wersję "WAW", w której zwrotki i refren śpiewane są przez nią po polsku i wersję "AGP" po angielsku. To właśnie ta pierwsza jest moim zdaniem jednym ze zdecydowanie najmocniejszych punktów na "Siniakach i cekinach".
W tym wszystkim ciekawi mnie, w którą stronę dalej zmierzać będzie Margaret. Jeśli "Siniaki i cekiny" mają być wyznacznikiem tego kierunku, to osobiście się rozczaruję. Zdecydowanie wolę ją z tej "rapowej" luźniejszej strony, gdzie słychać, że to, co tworzy, sprawia jej ogromną przyjemność. Nie jest to natomiast album zły, choć ma kilka niedociągnięć. Miały być blizny i cekiny, a wyszło dość nijako.
Margaret "Siniaki i cekiny", Sony Music Entertainment
6/10