Fontaines D.C. "Romance": Iść pod prąd
Paweł Waliński
Dubliński zespół, którego nazwa nawiązuje do croonera z pierwszej części "Ojca chrzestnego" wydaje się iść pod prąd muzycznych prądów. Wszyscy: "Indie zdechło!". Oni: "A figę!".
Dwa lata temu, albumem "Skinty Fia", co oznacza mniej więcej "na pohybel jeleniowi" kwintet zawojował niezależne listy przebojów, wzbudzając również jeśli nie podziw, to na pewno zainteresowanie i szacunek branżowego komentariatu. Byli indie, a owszem, ale może bardziej niż u kolegów po fachu między szwami wystawał im pożądny post-punkowy nerw, dzięki czemu unikali wzbudzania poczucia taniochy i bycia n-tym klonem n-tego klona jakichś The Killers czy The Strokes. Szczęśliwie wszystkim, którzy mogli pomyśleć, że trzeci album był dla nich po prostu fartowny, spieszę donieść, że nie, nie był. Czwórka jest może nawet lepszym od niego nagraniem.
Przede wszystkim dlatego, że zauważalnie poszerzyła się paleta brzmień i odwołań. Weźmy choćby sam początek płyty. Najpierw miniatura tytułowa leżąca gdzieś wpół drogi między Radiohead a... Coilem z okresu "Musick". Dalej uliczny, równie mocno pachnący Public Image Ltd. jak i The Streets "Starbuster", wreszcie "Here's the Thing", który mógłby swobodnie znaleźć się gdzieś na "Songs for the Deaf" albo "Lullabyes to Paralyze" QOTSA, a "Desire" na ich "...Like Clockwork".
Fontaines D.C. okrakiem na płocie
Na dodatkowy szacunek zasługuje to, że Fontaines nie poszli po linii najmniejszego oporu i nie postanowili dyskontować sukcesu "Skinty" nagrywając stadionowe masówki. Przeciwnie, "Romance" ma feeling bardzo kameralny, wręcz filmowy, a Dublińczycy nie boją się chwytać mniej oczywistych i mniej łopatologicznych rozwiązań. A to zawsze słuszne postępowanie i opłacalna inwestycja, bo lepsza długotrwała mniejsza stopa zwrotu, niż ogromna, którą cieszyć się można zaledwie pięć minut.
Przy "In the Modern World" siedzącym okrakiem na płocie między Smashing Pumpkins i The Verve idzie aż zakląć, jak ci gówniarze są osłuchani i z jaką łatwością i naturalnością przychodzi im żonglowanie pozornie odległymi rockowymi kliszami. Zabrzmiało jakbym opisywał kserobojów? Co to, to nie. Cytując czcigodnego Jorge, ślepego bibliotekarza z "Imienia róży" Umberta Eco: "Nie ma postępu w dziejach świata, następuje tylko chwalebna i podniosła rekapitulacja". Podobnie w muzyce: takie czasy, ciężko o nowości i rewolucje, a do bycia kreatywnym wystarczy talent do przestawiania klocków. Nie każdy go ma. Fontaines mają na pewno. I słychać to na "Romance" dosłownie na każdym kroku. Dodawszy do tego naprawdę solidne piosenki, jak choćby smithsowskiego "Buga", mamy receptę na co najmniej powtórkę sukcesu "Skinty".
Można zżymać się, że z perspektywy czasu indie jawi się jako scena stosunkowo mało artystycznie wartościowa. Nie zapominajmy jednak, że dla wielu stała się przepustką do słuchania naprawdę dobrej muzyki. Dla niektórych do grania naprawdę dobrej muzyki. Jak w przypadku Fontaines. I niech oni stają się taką przepustką dla jeszcze młodszych. Cholernie dobry zespół.
Fontaines D.C. "Romance", Sonic Distribution
8/10