Jarocin Festiwal
Reklama

Jarocin Festiwal to legendarne miejsce na mapie Polski. Nie zawsze było kolorowo

"Nie zna życia, kto nie grał w Jarocinie" - powtarzali przez lata artyści. To właśnie na słynnym festiwalu wykuwały się, a często również kończyły, kariery wielu muzyków, bo "kogo polubiła publiczność w Jarocinie, tego polubił cały kraj". Dzisiaj żyjemy już w zupełnie innej rzeczywistości niż kilka dekad temu, na imprezie gra się inną muzykę niż kiedyś, a po festiwalowym polu nie przemykają cenzorzy. Mimo to Jarocin Festiwal ma w sobie co wyjątkowego, bo tam po prostu czuje się historię tej imprezy.

"Nie zna życia, kto nie grał w Jarocinie" - powtarzali przez lata artyści. To właśnie na słynnym festiwalu wykuwały się, a często również kończyły, kariery wielu muzyków, bo "kogo polubiła publiczność w Jarocinie, tego polubił cały kraj". Dzisiaj żyjemy już w zupełnie innej rzeczywistości niż kilka dekad temu, na imprezie gra się inną muzykę niż kiedyś, a po festiwalowym polu nie przemykają cenzorzy. Mimo to Jarocin Festiwal ma w sobie co wyjątkowego, bo tam po prostu czuje się historię tej imprezy.
Kult wystąpił podczas festiwalu w Jarocinie 2022 /Ewelina Eris Wójcik /INTERIA.PL

Kiedy festiwal staje się legendą? Na przykład wtedy, gdy jego historia liczy więcej lat niż średnia wieku uczestników. Albo kiedy można napisać o nim grubą książkę. I wtedy, gdy w kraju nie ma osoby, która nie kojarzyłaby tej imprezy. Jarocin Festiwal odhacza tu wszystkie pola. Historia imprezy liczy już właściwie ponad pół wieku. Niektórzy pewnie zapytają: "Jak to?", ale matematyka nie kłamie. Początki festiwalu sięgają 1970 roku, kiedy zaczęła się odbywać skromna impreza organizowana przez klub "Olimp". Skromna była też nazwa: Wielkopolskie Rytmy Młodych

Reklama

Na festiwal zjeżdżali artyści z całej Polski, ale nie były to tylko zespoły rockowe. W Jarocinie prezentowali się głównie wokaliści ze znacznie łagodniejszym i grzeczniejszym repertuarem, na przykład: debiutująca dopiero Hanna Banaszak albo Marek Grechuta, kabareciarze, a nawet... prezenterzy dyskotekowi. Tak, dobrze przeczytaliście. Taki mieliśmy wtedy klimat. Być może właśnie dzięki tej zachowawczej formie impreza przetrwała 10 lat, jako jeden z nielicznych przeglądów muzycznych w kraju.

To nie miało prawa się udać. A jednak!

Warto pamiętać, że rock był w latach 70. traktowany, delikatnie mówiąc, po macoszemu. Jeśli władze nie chciały promować jakiejś muzyki, to miała ona od razu mniejszą siłę przebicia. Państwowe radio i telewizja wolały pop albo coś, czego dobrze się słuchało i co nie miało nic wspólnego z żadnym buntem. Rock jednak istniał, a młodzi artyści próbowali jakoś dotrzeć do publiczności. Robili to na przykład na Pop Session, imprezie organizowanej od połowy lat 70. w Sopocie, na której polscy wykonawcy występowali obok zagranicznych artystów. Najczęściej takich z bloku wschodniego, ale zawsze zagranicznych. 

Jacek Sylwin, Walter Chełstowski, Wojciech Korzeniewski i Marcin Jacobson, menedżerowie i pasjonaci muzyki, postanowili zebrać młode zespoły rockowe pod szyldem Muzyka Młodej Generacji. Wysłali tych artystów na Pop Session, a kiedy eksperyment się udał, postanowili powtórzyć to w Jarocinie. Myślicie, że rock wygryzł wtedy grzeczny przegląd? W żadnym wypadku. Cały czas odbywały się Wielkopolskie Rytmy Młodych, a dołączył do nich Ogólnopolski Przegląd Muzyki Nowej Generacji. Imprezy miały inną numerację, ale nikt nie przejmował się wtedy takimi drobiazgami. Najważniejsze było to, że pierwsza wspólna edycja w 1980 roku się udała, zresztą to wtedy w Jarocinie zagrali: Kombi, Porter Band, Kora i Maanam, a także walczący dopiero o popularność Dżem. Organizatorzy odtrąbili sukces, impreza wróciła rok później. 

Dla wielu osób jednak największym zaskoczeniem była organizacja festiwalu w 1982 roku, czyli w stanie wojennym. Opole i Sopot musiały wtedy przełknąć odwołanie swoich imprez, a Jarocin nie miał tego problemu. Dlaczego? Władze traktowały festiwal jako imprezę lokalną, czyli nieszkodliwą. Poza tym miejscowi politycy nalegali, bo przecież liczył się prestiż regionu zyski, więc centrala się zgodziła. Występy rejestrowała telewizja, a wśród gwiazd znalazły się zespoły TSA i Republika. To był ostatni rok stosunkowo grzecznej imprezy, bez większej kontroli ze strony władz.

Politycy z żalem mówili później: "Daj komuś palec, a weźmie całą rękę". Jarocińska publiczność zasmakowała w rocku i chciała go coraz więcej. W 1983 roku zainteresowanie koncertami było tak duże, że imprezę trzeba było przenieść z amfiteatru na stadion. Na festiwal przyjechało 20 tysięcy osób, w tym funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, bo po raz pierwszy artyści musieli oddać swoje teksty do cenzury. Muzycy oczywiście nie byli zachwyceni, ale T.Love, Daab czy Defekt Muzgó nie mieli wyboru, jeśli chcieli wystąpić. Ofiarą cenzury padła między innymi grupa Dezerter, która wtedy nazywała się SS-20. Oznaczało to radziecki pocisk rakietowy dalekiego zasięgu. Oficjalnie jednak problemem było "SS" w nazwie, więc muzycy postanowili występować pod szyldem Dezerter. Z tym cenzura też miała problem i artyści nieźle się zdziwili, kiedy zobaczyli w prasie swoją nazwę zapisaną jako "The Zerter". 

Mniej więcej wtedy zaczęło się to wszystko, co weterani Jarocina wspominają jako "złote czasy". Z jednej strony festiwal był jakąś oazą wolności, ludzie mogli się ubierać, jak chcieli, nosić irokezy i odpocząć od sztywnych ram codzienności, a z drugiej - nad wszystkim czuwała cenzura. To był taki luz pod kontrolą, ale jeśli nie można było sobie pozwolić na nic więcej, nawet taką formę fani muzyki przyjmowali z radością, choćby na kilka dni w roku.

Pomidory i kamienie dla zdrajców

Festiwalowa publiczność stała się dość wymagająca w stosunku do artystów. Nie chodziło nawet o poziom występów, bo wszystkim zależało na tym, żeby dobrze się zaprezentować na tamtejszej scenie. W końcu nie bez powodu mówiło się, że jeśli ktoś spodoba się jarocińskiej publiczności, to spodoba się całej Polsce. Ta wybredność dotyczyła raczej polityki i honoru. Jak to wyglądało? Jeśli jakiś zespół był mocno promowany w państwowych mediach, a później zapraszany na festiwal, mógł liczyć na pomidory na scenie. I to w najlepszym wypadku, bo w stronę artystów, którzy najbardziej podpadli, leciały nawet kamienie. Ofiarą tej w sumie okrutnej zasady padła na przykład w 1985 roku grupa Republika. Formacja była wtedy bardzo popularna, a to już wystarczyło, żeby publiczność krzyczała: "Zdrajcy!". Muzycy zostali tradycyjnie obrzuceni pomidorami i - tu nowość - oblani śmietaną. Grzegorz Ciechowski zapytał, czy ktoś z publiczności pomoże posprzątać bałagan, co dodatkowo wywołało przeraźliwe gwizdy. Republika wcale nie zeszła ze sceny. Muzycy zagrali i zrobili to tak dobrze, że widownia zaczęła w pewnym momencie śpiewać "Sto lat". Zespół ukarał jednak publiczność i nie wyszedł na bis. 

Za takie atakowanie artystów można było zostać zatrzymanym, tym bardziej oczywiście, że porządku na festiwalu pilnowały służby porządkowe, w tym oddziały milicji. Funkcjonariusze chcieli się wykazać, więc najczęściej zatrzymywali osoby awanturujące się albo fanów używek. Im gorszą sławę miał przecież festiwal, tym lepiej dla władzy. Przebywanie w dużej grupie też było podejrzane, bo - wiadomo - na pewno dochodziło wtedy do knucia przeciw władzy. Z dawnych milicyjnych notatek wynika też, że służby miały prosty sposób na zidentyfikowanie przedstawiciela subkultury. Spodnie podwinięte na długość czterech centymetrów, a do tego nieodpowiednie napisy na kurtce oznaczały jedno: to podejrzana postać. W archiwach IPN można znaleźć zdjęcia z różnych edycji festiwalu i już same podpisy wiele mówią: "fani heavy metalu", "punki", "przykłady wyposażenia punków". Faktem jest, że uczestnicy imprezy czasami mocno buntowali się przeciwko milicji i dochodziło wręcz do walk ze służbami. Jarocin był jednak świadkiem również pokojowych demonstracji. To na tamtejszym rynku w 1988 roku odbył się happening "Uwolnić słonia!", organizowany przez Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników, dowodzone przez... Jurka Owsiaka. Cztery lata później zresztą na festiwalu zbierano pieniądze na WOŚP.

Pod koniec lat 80. zaczęło się zmieniać szefostwo festiwalu, co czasem odbijało się na frekwencji. Potem oczywiście zmieniła się sytuacja polityczna, a to już miało w kolejnych latach spory wpływ na imprezę. Na przykład w 1993 roku szefem artystycznym festiwalu był Kuba Wojewódzki, a występy transmitowała telewizja Polonia. Koncertów było jednak w kraju coraz więcej, więc impreza miała konkurencję, a sponsorzy wcale nie pchali się drzwiami i oknami. 

Poza tym dawny bunt nie był już tak bardzo potrzebny, chociaż uczestnicy nadal byli wyczuleni na wszelkie ograniczenia. Dowiodła tego edycja z 1994 roku, podczas której doszło do starć z policją. Zaczęło się od małej szarpaniny, później policja zaczęła pacyfikować ludzi wokół, a skończyło się na zamieszkach na ulicach Jarocina, strzelaniu z gumowych kul i użyciu gazu. Do szpitala trafiło kilkadziesiąt osób. Oczywiście te starcia i zniszczenia podawano jako główny powód zawieszenia imprezy na kolejną dekadę, ale chodziło też o kwestie finansowe. Poza tym, po takich wydarzeniach, do organizacji festiwalu nie ustawiała się kolejka chętnych. Najwierniejsi fani imprezy oczywiście pojawili się w 1995 roku w Jarocinie, ale tylko po to, żeby podtrzymać tradycję. Było kilka prób reaktywacji imprezy, odbył się nawet jednodniowy mini festiwal, ale nie cieszył się wielkim zainteresowaniem. W 2005 roku pojawił się jednak pomysł małego powrotu do przeszłości i zorganizowano Jarocin PRL Festiwal. Impreza okazała się sukcesem i tak historia wydarzenia zaczęła się na nowo.

Nowa epoka, nowa odsłona

Festiwal po reaktywacji odbywał się już w zupełnie innej rzeczywistości niż edycje sprzed lat, więc musiał nieco zmienić formułę. Przede wszystkim na rynku festiwalowym zrobiła się spora konkurencja, poza tym publiczność była głodna nowych wrażeń, więc w Jarocinie zaczęli się pojawiać na przykład zagraniczni artyści. 

Na imprezie zagrali między innymi: Biffy Clyro, Peter Murphy, Editors, Animal Collective, Gossip i Apocalyptica. Zagraniczną gwiazdą Jarocin Festiwal 2023 będzie grupa Soulfly, dowodzona przez byłego lidera Sepultury. 

Na imprezie królują jednak cały czas polscy wykonawcy, na dodatek z różnych muzycznych bajek - i nikomu to nie przeszkadza. Agnieszka Chylińska, po niej Proletaryat, a później Krzysztof Zalewski śpiewający piosenki Czesława Niemena - taki zestaw w line-upie nikogo nie dziwi, ani tym bardziej nie oburza. Klimat "dawnego" festiwalu przywołują artyści, którzy w Jarocinie świętują swoje jubileusze. W tym roku będą to: Big Cyc, Moskwa i Closterkeller, których historia jest przecież mocno związana z tym festiwalem. Niektórzy wykonawcy poczują się więc jak w domu, tylko popularność tym razem, na szczęście, nie będzie karana pomidorami.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy