Reklama

Turbo: Jak "Awatar" podzielił fanów [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Na stronach Interii możecie przeczytać kolejny fragment książki "Zetrzyj krew i graj dalej", biografii metalowej grupy Turbo autorstwa Filipa Bogaczyka. Tym razem chodzi o budzącą do dziś wielkie emocje wśród fanów płytę "Awatar" z 2001 r.

Na stronach Interii możecie przeczytać kolejny fragment książki "Zetrzyj krew i graj dalej", biografii metalowej grupy Turbo autorstwa Filipa Bogaczyka. Tym razem chodzi o budzącą do dziś wielkie emocje wśród fanów płytę "Awatar" z 2001 r.
Okładka płyty "Awatar" grupy Turbo /

"Kilkanaście płyt. Prawie czterdzieści lat na scenie. Masa wzlotów i upadków, niewykorzystanych szans, zaprzepaszczonych okazji. Historia wielkiego poświęcenia muzyce i wycierania scen w każdym zakątku kraju. Oto historia Turbo - bez retuszu, oczami samych członków zespołu, których przez te wszystkie dekady przewinęła się niezliczona ilość. Historia czasem zabawna, czasem smutna, nierzadko niewiarygodna. W końcu legenda, jeden z wielkiej trójcy rodzimego heavy metalu. Oto historia twórców 'Dorosłych dzieci', 'Kawalerii Szatana' i 'Ostatniego Wojownika'" - czytamy w opisie biografii zespołu Turbo.

Reklama

Dowodzona przez Wojciecha Hoffmanna (gitara) grupa Turbo zaliczana jest do tzw. Wielkiej Trójki polskiego heavy metalu - obok Kata i TSA.

W ciągu blisko czterech dekad przez zespół przewinęło się kilkudziesięciu muzyków, w tym m.in. Grzegorz Kupczyk (obecnie wokalista CETI), Robert "Litza" Friedrich (m.in. Luxtorpeda, Arka Noego, 2TM2,3, wcześniej Acid Drinkers, Kazik Na Żywo, Flapjack), gitarzysta Andrzej Łysów, perkusiści Tomasz Goehs (Kult, Kazik Na Żywo, 2TM2,3) i Tomasz Krzyżaniak (m.in. Luxtorpeda, Arka Noego, 2TM2,3, Armia).

"Awatar" był nagrywany od 12 marca do 10 kwietnia 2001 roku w pilskim Studio Q u Tomasza Rożka vel Toma Horna oraz Artura Szałowskiego. Album pojawił się na półkach sklepowych 15 maja tego samego roku. Dziwna sprawa z tą pozycją w dyskografii naszych bohaterów, na temat której zdania są podzielone po dziś dzień. Klapa czy dowód na progresję? Bezustanny rozwój muzyków, czy ślepy koniunkturalizm? Świadectwo nieporadności dinozaurów w nowoczesnym świecie, czy rękawica rzucona przez weteranów młodym gołodupcom, którzy pozowali na gwiazdy rocka?

Doprawdy, trudno to jednoznacznie rozstrzygnąć. Bez wątpienia "Awatar" broni się lepiej po latach. Jednak większość osób, które nabyły ten krążek krótko po premierze, mogło być srodze zaskoczonych już po pierwszych sekundach otwierającej "Awatara" "Armii". Bez żadnych wstępów dostajemy od razu mocne riffy nie przypominające niczego, co wcześniej nagrano pod banderą Turbo. Jak wiemy, zmian stylistycznych w karierze poznaniaków było wiele. Zbyt wiele, a nagrywając pierwszy od dekady album fani chyba nie byli przygotowani na taki skok w bok.

Co dokładnie słyszymy w tym utworze? Mieszankę ostrych, "ubrudzonych" riffów, które były wypadkową fascynacji Dream Theater (z okresu od "Awake" po "Metropolis"), starej szkoły thrashu (dość nie pasująca do całości solówka w połowie drugiej minuty) i zagrywek wziętych - o zgrozo! - z amerykańskiego nu-metalu, którym wtedy zachłyśnięci byli panowie Hoffmann i Kupczyk (przy czym podobieństwa do ostatniej płyty CETI są słyszalne gołym uchem). Jedynym elementem, który w tym utworze przypomina Turbo z dawnych lat, jest głos wokalisty, co paradoksalnie tylko potęguje dezorientację.

W drugim utworze, "Upiór w operze" na pierwszy plan wysuwa się donośny, powolny i ciężki jak walec bas Rutkiewicza. Jest on uwypuklony jeszcze w kilku innych kawałkach z tej płyty. Z początku "Upiór w operze" jest dość monotonny, ale wyraźnie ożywa w drugiej połowie, w której brzmią nuty starego dobrego thrash metalu ze wskazaniem na Slayera. W tym i kolejnych kompozycjach można również wyczuć wpływy Sepultury z ich dość "eksperymentalnego" okresu, czyli albumów "Roots", "Against" oraz "Nation". Na całe szczęście poznaniacy nie kopiowali ich pomysłów w sposób dosłowny. Nie mniej, sam kawałek jest nużący.

Trzeci utwór, "Sen" podobnie jak poprzedni, bardziej pasuje do tego co w tym samym czasie Kupczyk robił w CETI. Może szokować jedynie podczas pierwszego odsłuchu, ponieważ do tej pory Turbo nadal zaskakiwało taką woltą. Po kilkukrotnym przesłuchaniu utwór najzwyczajniej nudzi.

Sytuację troszkę ratuje "Granica", a to za sprawą linii basu oraz thrashowym tempom. Wykrzykiwany chórem refren na początku lat dwutysięcznych mógł brzmieć trochę kiczowato, ale po latach broni się nad wyraz znakomicie i nadaje się na setlistę koncertową jak mało który z tej płyty. Heavymetalowe solówki pod koniec stanowią miły ukłon w stronę NWOBHM. Tutaj uważni słuchacze mieli wystarczająco dużo czasu, aby się zorientować, że płyta była przekombinowana i za bardzo zbliżona do tego, co oferował trójmiejski Illusion (z całym szacunkiem dla ekipy Tomka Lipnickiego, ale w kontekście Turbo jest to zarzut).

Tymczasem jedziemy dalej. "LSD", czwarty na playliście to znów dołek. Wszystko poprawne, z ciekawymi solówkami (jak ta w połowie pierwszej minuty) ale oprócz tego nic ciekawego, aż do drugiej minuty, gdzie wokal Kupczyka powoli cichnie, zagłuszony dłuższą, pełną uniesienia solówką Hoffmanna. Po chwili ciszy, w której dudni jedynie bas, Kupczyk daje popis swoich umiejętności w poprawnym używaniu falsetu. Po tym do końca utworu nic godnego uwagi już nie będzie.

"Katatonia" jest chyba najciekawszą kompozycją na albumie. Rozpoczynają ją delikatne sprzężenia z których wyłania się rewelacyjna linia basu, by po chwili gitary i perkusja rozbrzmiały z całej siły mocnym, oldschoolowym thrashem. Zwraca uwagę werbel Bobkowskiego, który w wolniejszych momentach wybija wręcz żołnierski rytm. W pewnym momencie słyszymy prawie industrialne sample, które są tutaj kompletnie zbędne, ale nie wpływają negatywnie na odbiór utworu. Niestety wykrzykiwane, przesterowane partie wokalne i zbyt elektroniczna, kiczowata solówka w drugiej połowie rujnują ten dający wielkie nadzieje utwór.

Tytułowy kawałek należy do najlepszych na płycie. Doskonale nadaje się na koncerty dzięki swojej heavymetalowej przebojowości i thrashowemu pazurowi. Wciąż na pierwszy plan wznoszą się suche, ciężkie gitary, ale sam kawałek jest udany i wszystko doskonale ze sobą współgra: muzycy, wokal, melodyjny, niezwykle udany refren, wyraźne, nieprzesadzone solówki. Szkoda tylko, że w kontekście całej płyty "Awatar" jest praktycznie samotnikiem.

Następny na liście "Embrion" to znowu dziwna, quasi-nowoczesna forma aranżacyjnej bezsilności poznańskiego ansamblu. Wykrzykiwany z hardcore'ową manierą tekst z jeszcze bardziej wykrzyczanym refrenem, monotonne do bólu gitary, takie sobie solówki i dziwne efekty dźwiękowe. Dzięki Bogu za Rutkiewicza, który swoim basem ratuje jakoś ten utwór (zwróćcie uwagę na zakończenie utworu, w którym Rutkiewicz przeszedł samego siebie), ale ogólnie nie jest to moment w dyskografii Turbo, którym należałoby się zanadto chwalić. Chęć doścignięcia mody na nu-metal była tutaj zbyt wielka i nie wyszła im na dobre. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić wiernego thrashera, który w domowym zaciszu po raz pierwszy odtwarza ten utwór. Odruch wymiotny? Palpitacje? Niekontrolowana furia, skutkująca próbą wyrzucenia głośników przez zamknięte okno? Same pytania bez odpowiedzi.

Ostatni na "Awatarze" "Fałsz" to w sumie powtórka z rozrywki. Slayerowe, ostre rąbanie perkusji nie tuszuje w żaden sposób faktu, że kawałek nie oferuje niczego ciekawego. Płyta kończy się nagle jak nożem uciął. Można wręcz usłyszeć zbiorowy oddech ulgi starych fanów, którzy z pewnością poczuli ukojenie po ponad czterdziestu pięciu minutach kompletnej dezorientacji. Co z osobami, które od tej płyty zaczęły słuchać Turbo? Im pewnie bardziej album przypadł do gustu, nie byli bowiem spaczeni doświadczeniem i osłuchaniem ze starociami.

Tak czy inaczej, "Awatar" podzielił fanów Turbo. Wielu odrzuciło ten album, jako zbyt wielką zmianę stylistyczną. Po tylu latach nieobecności grupy, wierni słuchacze liczyli na coś dobrze znanego, wypadkową "Dorosłych dzieci", "Kawalerii szatana" i "Ostatniego wojownika". Otrzymali w zamian coś, co Turbo kompletnie nie przypominało, projekt dość eksperymentalny i niewątpliwie odważny. Mimo tego przekombinowany i niezbyt wiarygodny, ponieważ jak zaufać zespołowi, który chce być piewcą stylistycznych korzeni, a jednocześnie dodaje do tego brzmienie gitar zapożyczone od (o zgrozo!) Korna czy Fear Factory, o czym (podwójna zgrozo!) nie boją się mówić w wywiadach?

Książka "Zetrzyj krew i graj dalej" ukazała się 7 czerwca nakładem Wydawnictwa KAGRA.



INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Turbo (zespół)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy