Robert Palmer: Śmierć dżentelmena
Tomasz Słoń
Jego niespodziewana śmierć była wielkim szokiem nie tylko dla fanów. Angielski wokalista Robert Palmer, doskonale znany z wielu przebojów, 26 września 2003 roku zmarł w wieku 54 lat w pokoju hotelowym w Paryżu. Miał wizerunek spokojnego, angielskiego dżentelmena, który trzymał się z daleka od wszelkich ekscesów, a fanki i fanów "uwodził" swym mocnym, mocno soulowym głosem.
"Jestem po prostu w szoku" - powiedział mediom Nick Carter, menedżer Roberta Palmera na wieść o jego śmierci w luksusowym hotelu położonym przy Polach Elizejskich w Paryżu. Jak się wkrótce okazało, przyczyną był atak serca. Palmer przebywał wówczas w stolicy Francji, by m.in. spotkać się ze swym przyjacielem Jackiem Brucem.
Wbrew doniesieniom, nie towarzyszyła mu 26-letnia przyjaciółka Mary Ambrose, która pełniła oficjalnie funkcję osobistej asystentki. Przyleciała co prawda tego dnia do Paryża, ale Palmer nakazał jej szybko wrócić do Szwajcarii, gdzie oboje mieszkali.
Dzień przed śmiercią Robert Palmer poszedł na kolację z Brucem. Na drugi dzień miał wracać do Londynu, gdzie był umówiony na ważne spotkanie. Po powrocie do hotelu, o godz. 2 nad ranem, nagle zasłabł. Okazało się, że miał rozległy zawał serca, którego nie przeżył. "Robert nie miał żadnych problemów z sercem. Zaledwie dwa tygodnie temu przeszedł badanie lekarskie, które wykazało, że jest zdrowy" - powiedział wówczas menedżer.
Papierosy i whisky
Robert Palmer wyznał kiedyś, że nie pociągały go ekscesy charakterystyczne dla gwiazd rock'n'rolla. "Uwielbiam tę muzykę, ale takie ekscesy nigdy do mnie nie przemawiały" - powiedział. "Nie widziałem sensu występowania przed wieloma ludźmi, kiedy nie jesteś w stanie kontrolować swojego rozumu" - twierdził.
Co nie znaczy, że wokalista nie miał w ogóle kontaktu z używkami. Przede wszystkim palił strasznie dużo papierosów, czasami nawet 60 sztuk dziennie! Joe Allen, jeden z bliskich przyjaciół i współpracowników Roberta Palmera, uważa, że to właśnie palenie doprowadziło do jego przedwczesnej śmierci. "To papierochy go zabiły" - powiedział. "Był nałogowym palaczem odkąd go poznałem, a obaj mieliśmy wtedy po 21 lat. To dlatego miał taki lekko chrypiący głos".
Robert Palmer był także znany jako miłośnik whisky. Jednak popijał ją tylko w czasie wolnym, nigdy gdy był w pracy. Gitarzysta Andy Taylor z grupy Duran Duran (z Palmerem grał w zespole The Power Station) odwiedził go kiedyś w garderobie przed koncertem w Japonii. Na stole zauważył zamkniętą butelkę dobrej whisky - zaproponował jej otwarcie, ale Palmer nie zgodził się. Tłumaczył, że nie chce, by alkohol wpłynął na jego głos i zachowanie na scenie.
Po koncercie butelkę jednak opróżnili, po czym obaj wyruszyli na trasę po barach Tokio, która zakończyła się o... 10 rano.
Wielki sukces "Addicted To Love"
Trwałe miejsce w historii muzyki pop zapewnił Robertowi Palmerowi w 1986 roku utwór "Addicted To Love" (jest autorem zarówno muzyki, jak i tekstu), a przede wszystkim towarzyszący mu teledysk. Wokalista, w białej koszuli i z krawatem, śpiewa na tle grupy pięciu identycznie ubranych na czarno, mocno umalowanych modelek, wyglądających trochę jak sklepowe manekiny, a "grających" na różnych instrumentach jako zespół towarzyszący.
Co ciekawe, Robert Palmer w ogóle nie spotkał urodziwych pań na planie klipu, rozmawiali ze sobą przez chwilę już po nagraniu (wokaliście na planie towarzyszyła zresztą żona). "Nagrywałem sam, z tyłu miałem tylko niebieski ekran. Nigdy nie znalazłem się z tymi dziewczynami w jednym pomieszczeniu, w sumie to szkoda. Byłem tam tylko ja, kamera i niebieski ekran".
Samo nagranie - choć sam nazwał to "raczej poruszaniem ustami" - zajęło mu nie więcej niż 15 minut! "Nie przywiązywałem do tego teledysku jakiegoś większego znaczenia, w tamtym czasie nic nie znaczył. Ale tak się po prostu zdarzyło, iż stał się czymś ikonicznym" - stwierdził po latach Robert Palmer. "Ludzie myślą, że ten teledysk był moim pomysłem, że chciałem zaprezentować się jako ktoś w rodzaju Jamesa Bonda. To było dla mnie zaskoczeniem, bo w ogóle nie myślę o swoim wizerunku".
Teledysk nagrany został w studiu w Londynie w rekordowym tempie - w jeden dzień! Wcześniej wynajęto zawodowego muzyka, by nauczył modelki podstaw trzymania gitar, gry na klawiszach i perkusji. Jednak po godzinie zrezygnował i po prostu wyszedł. Całość, mimo kilku drobnych potknięć, wyszła jednak efektownie, choć widać było, iż modelki nie mają pojęcia o grze na poszczególnych instrumentach. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, bo tak to w sumie miało wyglądać. Klip odniósł gigantyczny sukces, w 1986 roku był najczęściej emitowanym w MTV, a potem uznany za jeden z najlepszych teledysków lat 80. Robert Palmer stał się światową gwiazdą.
Niespodziewana śmierć Roberta Palmera przyniosła mnóstwo ciepłych i serdecznych wspomnień, także wśród gwiazd muzyki.
Joe Cocker: "Byliśmy dwoma chłopakami z Yorkshire, pochodzącymi z podobnych środowisk, którzy spotkali się w odległym miejscu. To był szok i wielki osobisty smutek, że straciliśmy go tak nieoczekiwanie i w tak stosunkowo młodym wieku. Był bardzo, bardzo utalentowanym człowiekiem".
Rod Stewart: "Kochałem Roberta. Był dla mnie bohaterem. Myślę, że 'Addicted To Love' to dla mnie rockowy utwór numer jeden. Wiem, że tak też sądzi wielu ludzi, zwłaszcza po zobaczeniu teledysku. Kiedyś Robert i ja gadaliśmy ze sobą późno w nocy i wyznał, że to [mój utwór] "Hot Legs" był inspiracją dla 'Addicted To Love'. A ja mu na to powiedziałem, że tworząc "Young Turks" inspirowałem się jego nagraniem "Johnny And Mary".
Sting: "Był świetnym piosenkarzem. Dżentelmenem. I artystą niedocenianym"
Seal: "Był inspiracją i dobrym przyjacielem. Pracowałem z nim kilka lat temu. Przez ten czas dość dobrze go poznałem. Podziwiałem jego różnorodne podejście do tworzenia muzyki"
Zespół Duran Duran: "Był bliskim przyjacielem i wspaniałym artystą. To była tragiczna strata dla brytyjskiego przemysłu muzycznego".
Gdzie jest pochowany Robert Palmer?
Od 1986 roku Robert Palmer mieszkał na stałe w Lugano, w Szwajcarii, niedługo przed śmiercią otrzymał tamtejsze obywatelstwo. Miał od swej posiadłości stosunkowo blisko do Mediolanu, gdzie nagrał kilka płyt i gdzie kupował eleganckie ubrania, z których słynął.
Zaraz po śmierci pojawiła się informacja, że zostanie pochowany właśnie w Lugano. Tak się jednak nie stało, ze względu na wolę najbliższej rodziny. W tym czasie zarówno oboje rodzice wokalisty, jak i brat oraz czwórka dzieci Palmera, na stałe mieszkali w Anglii. Dlatego nie chcieli w przyszłości jeździć na jego grób do Szwajcarii. W Lugano odprawiono tylko mszę w intencji Roberta Palmera, natomiast został on pochowany na jednym z cmentarzy w Londynie - nie ujawniono dokładnego miejsca pochówku. Ceremonia miała prywatny charakter, w pogrzebie wzięła udział tylko najbliższa rodzina.