Reklama

Metallica rozgrzała publiczność na Antarktydzie. Wyjątkowy koncert

Są rzeczy, które potrafią zmrozić nawet największych twardzieli. Kiedy Metallica dostała propozycję zagrania koncertu na Antarktydzie, muzycy najpierw nieźle się zdziwili, a później stwierdzili, że to niezły pomysł. Nieważne jednak, ile razy wystąpiło się w "normalnych" warunkach, bo nawet kilka tysięcy koncertów nie jest w stanie przygotować człowieka na granie w tak nietypowym miejscu i okolicznościach. Minęło 10 lat, odkąd James i spółka zaryzykowali i pobili rekord świata podczas występu pod hasłem "Freeze ’Em All".

Są rzeczy, które potrafią zmrozić nawet największych twardzieli. Kiedy Metallica dostała propozycję zagrania koncertu na Antarktydzie, muzycy najpierw nieźle się zdziwili, a później stwierdzili, że to niezły pomysł. Nieważne jednak, ile razy wystąpiło się w "normalnych" warunkach, bo nawet kilka tysięcy koncertów nie jest w stanie przygotować człowieka na granie w tak nietypowym miejscu i okolicznościach. Minęło 10 lat, odkąd James i spółka zaryzykowali i pobili rekord świata podczas występu pod hasłem "Freeze ’Em All".
Metallica w składzie: Kirk Hammett, Lars Ulrich, James Hetfield i Robert Trujillo /ANDREW CABALLERO-REYNOLDS /Getty Images

Czy można osiągnąć jeszcze więcej? Muzycy Metalliki pewnie wiele razy się nad tym zastanawiali. Grupa jest jedną z legend ciężkiego grania, podczas wielu lat kariery wystąpiła dla milionów fanów, a do przechowywania wszystkich nagród, jakie zdobyli artyści, byłby potrzebny spory magazyn. W 2013 roku zespół mógłby najwyżej myśleć o powiększaniu i tak już imponujących liczb sprzedanych albumów albo biletów. Nagle pojawiła się propozycja, która mogła trochę zatrząść poukładanym - mimo wszystko - życiem grupy. Producent popularnego napoju postanowił zorganizować koncert na Antarktydzie. Skoro miejsce robi wrażenie, wydarzenie potrzebowało też gwiazdy odpowiedniego kalibru. I tu pojawił się pomysł: Metallica.

Reklama

Antarktyda to piąty pod względem wielkości kontynent na ziemi. Kontynent wyjątkowy, bo nie ma tam krajów, chociaż kilka państw świata uznaje się za administratorów tego terenu. Antarktyda nie ma też własnej populacji. Latem przebywa tam około pięciu tysięcy ludzi, zimą ta liczba spada do tysiąca, a większość z nich to oczywiście pracownicy stacji badawczych. Co oznacza lato na tym kontynencie? Temperatury mniej więcej od minus 15 do minus 35 stopni Celsjusza. Zimą natomiast w głębi lądu termometry potrafią pokazać minus 70 stopni Celsjusza. Zastanawiacie się teraz, jak to możliwe, że Metallica, która spokojnie mogłaby w tym czasie zagrać kilka koncertów w normalnych warunkach, wybrała się na Antarktydę? Odpowiedź jest prosta: bo mogła.

120 szczęściarzy

Kiedy pojawiły się plotki o tym, że gwiazda wystąpi w takim nietypowym miejscu, niektórzy uznali, że to dowcip. Wkrótce jednak Metallica potwierdziła informację. Koncert dla ekip stacji badawczych byłby oczywiście miłym doświadczeniem, ale zespół postanowił zaprosić na występ również swoich fanów z całego świata. Szanse na zdobycie zaproszenia w specjalnym konkursie były jeszcze mniejsze niż na obejrzenie reaktywacji Led Zeppelin w O2 Arena w Londynie, więc szczęściarze mogą wspominać ten występ do końca życia. Koncertu Metalliki na Antarktydzie słuchało w sumie 120 osób. Byli wśród nich naukowcy, pracownicy obsługi i oczywiście fani, między innymi z Brazylii, Niemiec, Korei Południowej, Chin, Chile, a także z Polski.

Lars Ulrich wspominał, że półtora roku przed tym występem, jego syn był na dosyć oryginalnej imprezie, czymś w rodzaju silent disco. Wszyscy się bawili, mieli założone słuchawki, ale kiedy do sali wszedł ktoś bez nich, mógł usłyszeć tylko szuranie butów i szelest ubrań uczestników. Wkrótce również Ulrich senior mógł się przekonać, jak wygląda takie wydarzenie. Nie do końca oczywiście, bo choćby perkusję czy wokal na koncercie było z bliska słychać, ale występ na Antarktydzie zdecydowanie różnił się od typowych koncertów Metalliki.

Wzmacniacze i głośne dźwięki? Zapomnijcie!

Zespół wystąpił 8 grudnia na terenie Carlini Station, niedaleko lądowiska helikopterów argentyńskiej bazy. Koncert był niełatwą operacją logistyczną, nie tylko dlatego, że to dość odległe miejsce na kontynencie. Organizatorzy musieli przede wszystkim zadbać o bezpieczeństwo uczestników, wielu z nich przecież po raz pierwszy i pewnie jedyny w życiu trafiło do miejsca z takimi mrozami. Do tego trzeba było przygotować się na możliwe opady śniegu oraz silne wiatry, przy których nie dałoby się nawet spacerować, nie wspominając już o graniu. Występ odbył się więc pod sporą, przezroczystą kopułą. To dzięki niej ludzie mogli słuchać piosenek ubrani najwyżej w bluzy, ale konstrukcja gwarantowała też wyjątkowe warunki akustyczne.

No właśnie, przyroda Antarktydy jest chroniona specjalnymi przepisami, więc muzycy i ich technicy dostali przed koncertem długą listę wytycznych. Żeby nie zakłócać spokoju pingwinów i innych zwierząt, które tam żyją, Metallica nie mogła używać ani głośnego systemu odsłuchowego, ani wzmacniaczy w tradycyjny sposób. Nie oznacza to wcale, że występ miał mniej mocy niż standardowy koncert. Grupa zabrała wzmacniacze, ale technicy zamknęli je w specjalnych dźwiękoszczelnych pomieszczeniach, a dźwięk transmitowali bezpośrednio do słuchawek każdego z uczestników. Stąd wydarzenie przypominało trochę silent disco. Pod samą kopułą, bez słuchawek, można było usłyszeć tylko głos Jamesa i uderzenia Larsa w bębny, ale gitar już oczywiście nie.

Koncert miał zwrócić uwagę na zmiany klimatyczne. Między innymi dlatego wybrano miejsce, w którym natura jest jeszcze w najmniej zmienionej formie. Organizatorzy wydarzenia starali się na każdym kroku zminimalizować ślad węglowy i używać jak najbardziej ekologicznych źródeł energii. Członkowie Metalliki mieli szansę przy okazji trochę pozwiedzać i wizyta na Antarktydzie musiała na nich zrobić wrażenie, bo artyści przekazali później duży datek na rzecz stacji, którą odwiedzili. Skoro jesteśmy przy wrażeniach, to niektórzy przywieźli ich z tej wyprawy sporo - i mówimy nie tylko fanach. 

Lars powiedział w rozmowie z Conanem O’Brienem: "To było świetne doświadczenie. Członkowie zespołu, cała nasza wspaniała ekipa i zwycięzcy konkursu - wszyscy przebywaliśmy na tym samym lodołamaczu. To było wspólne doświadczenie, razem jedliśmy posiłki, a jeśli ktoś po koncercie chciał się czegoś napić, schodziliśmy do baru. To była jedna z najlepszych podróży w naszym życiu". Zespół zachwycał się pobytem również w sieci. "Energia pod tą małą kopułą była niesamowita! Nie da się opisać słowami, jak bardzo szczęśliwi wszyscy byliśmy" - napisali muzycy na Facebooku.

7 kontynentów w ciągu 12 miesięcy

Ta nietypowa wyprawa pozwoliła grupie trafić do Księgi Rekordów Guinnessa. Metallica okazała się pierwszym na świecie zespołem, który wystąpił na wszystkich siedmiu kontynentach, na dodatek dokonał tego w ciągu 12 miesięcy. Co ciekawe, to nie był pierwszy w ogóle rockowy koncert na Antarktydzie. Kilka lat wcześniej zagrała tam grupa Nunatak, złożona z.... naukowców, którzy pracowali w bazach. Występ Nunatak był, jak żartowali muzycy, wyprzedany, a koncert oglądało 17 osób. Jeszcze zanim na Antarktydę trafiła Metallica, zagranie tam rozważała grupa Fall Out Boy, ale plany muzyków pokrzyżowały fatalne warunki pogodowe.

Tak prezentowała się setlista koncertu Metalliki "Freeze ’Em All":

1. “Creeping Death"
2. “For Whom the Bell Tolls"
3. “Sad But True"
4. “Welcome Home (Sanitarium)"
5. “Master of Puppets"
6. “One"
7. “Blackened"
8. “Nothing Else Matters"
9. “Enter Sandman"
10. “Seek & Destroy

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Metallica | James Hetfield | Lars Ulrich
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy