Krzyki publiczności doprowadzały go do szału. Nawet po latach nie znosił hałasu
Wasze piosenki stają się przebojami, prawie każdy kojarzy wasze nazwisko, a najmniejsze koncerty gracie dla kilkunastu tysięcy osób - niezła perspektywa, prawda? O takim scenariuszu marzy wielu muzyków, ale niektórzy zapominają, że spełnienie marzeń ma konkretną cenę. Nie przejdziecie już ulicą niezauważeni, a swoje zdjęcia ze zwykłych zakupów w pobliskim sklepie znajdziecie następnego dnia w tabloidach. Popularność może się wydawać świetną rzeczą, jednak wielu znanych muzyków nie ukrywa, że jej po prostu nie znosi.
Czy dałoby się promować muzykę i osiągnąć ogromny sukces bez tej kłopotliwej sławy? Są artyści, którzy bez mrugnięcia okiem oddaliby sporą część swoich zarobków za taką możliwość. Niektórzy po latach nauczyli się żyć z popularnością, inni do dziś mają z nią problem, a kilku znanym muzykom sława zniszczyła życie.
Thom Yorke
Wokalista Radiohead nawet nie próbuje ukrywać, że popularność jest najmniej lubianym elementem jego pracy. Kiedy grupa rozpoczynała działalność, Thom marzył o byciu sławną osobą. Artysta zmienił zdanie, gdy na własnej skórze przekonał się, jak to wygląda. "Kiedy byłem dzieciakiem, wydawało mi się, że popularność będzie odpowiedzią na wiele pytań, że wypełni jakąś pustkę. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. To samo dzieje się ze wszystkimi" - przyznał muzyk w rozmowie z magazynem "Dazed". Przełomem okazała się płyta "OK Computer", która dała zespołowi wielki sukces, ale przy okazji odebrała "normalność". Yorke, z natury introwertyk, bardzo źle znosił to, że nieznajomi nagle zaczęli zaczepiać go na ulicach. Dodatkowo grupa intensywnie koncertowała, udzielała masowo wywiadów, pojawiła się też presja, a to fatalnie wpłynęło na wokalistę.
Thom musiał wyjechać na kilka miesięcy na odludzie, gdzie wolno mu było najwyżej spacerować, rysować i grać na starym pianinie. "Na początku nie potrafiłem sobie poradzić ze sławą. Nie umiałem przyzwyczaić się do tego, że ludzie mnie śledzą. Osoby, których nie znałem, dziwnie ze mną rozmawiały i prosiły o różne rzeczy. Nie narzekam. Po prostu zacząłem mieć taki odruch: 'Nie naruszajcie mojej prywatności'. Ciągle się z tym zmagam, jednak staram się nie mieć tego negatywnego podejścia" - przyznał muzyk w rozmowie z "The New York Times". Dzisiaj artysta co prawda nadal nie kocha sławy, ale przynajmniej nauczył się z nią żyć.
George Harrison
Czy można grać w najsłynniejszym zespole w historii i nie lubić popularności? George Harrison był przerażony Beatlemanią. Jego koledzy z grupy też nie byli fanami tego, że ludzie ganiali ich po ulicach, ale George wyjątkowo źle to znosił. "The Guardian" donosił, że muzyk dostał na 21. urodziny ponad 15 tysięcy kartek z życzeniami od fanów, co z jednej strony pewnie było miłe, ale z drugiej pokazywało skalę zjawiska. W końcu sława stała się tak uciążliwa, że zaczęła fatalnie wpływać na psychikę artysty. Harrison bywał wręcz agresywny. Gitarzysta potrafił oblać operatora wodą, pewnego razu nawet uderzył policjanta, który ochraniał zespół. Muzyk stał się do tego wrażliwy na hałas. Ciągłe krzyki i piski fanów na koncertach okazały się dla niego w pewnym momencie nie do zniesienia. Zaczął uciekać w spokojniejsze zajęcia.
George uwielbiał zaszywać się w ogrodzie i pielęgnować rośliny. Zainteresowanie medytacją i wschodnimi religiami, które przechodzili The Beatles, dla gitarzysty było nie tylko chwilowym kaprysem. Muzyk naprawdę szukał czegoś, co dałoby mu spokój. No właśnie, spokój: Harrison nie przepadał za wywiadami i przez lata był nazywany "cichym Beatlesem". To tylko pozory. Była żona muzyka, Pattie Boyd, wspominała w książce "Wonderful Tonight", że artysta lubił dobrą zabawę, czasem aż za bardzo, bo potrafił raczyć się używkami i imprezować do upadłego. Potwierdziła to zresztą druga żona, Olivia. Popularność The Beatles tak jednak zraziła George'a do sławy, że po rozpadzie grupy nie starał się nawet dbać o promocję swoich solowych płyt, zależało mu wyłącznie na skromnym robieniu muzyki.
Bob Dylan
Życiorys Boba Dylana to klasyczna opowieść pod hasłem: "Uważaj, czego sobie życzysz". Muzyk chciał po prostu tworzyć piosenki. Dylan sięgnął po gitarę, kiedy stwierdził, że w ten sposób podzieli się z ludźmi swoją poezją, stworzy coś, co przemówi do słuchaczy, a nie tylko porwie ich do tańca. Szybko okazało się, że twórczość wokalisty przemawia do tłumów bardziej, niż on sobie to zaplanował. Muzyka Boba zyskała popularność, a artysta zaczął być nazywany głosem pokolenia. Im lepiej jego piosenki radziły sobie na listach przebojów, tym mniej komfortowo sam Dylan się czuł. Kiedy zaczął być traktowany jak wielka gwiazda, postanowił walczyć ze swoją popularnością. Bob odmawiał na przykład wyjaśniania, o czym są jego teksty, a nawet specjalnie wprowadzał pytających w błąd i podawał nieprawdziwe odpowiedzi. Do historii przeszły też wywiady, w których wokalista dostawał gęsiej skórki już na sam dźwięk słowa "sława".
Artysta bywał sarkastyczny, wyśmiewał swój status, do tego potrafił przeprowadzić całą rozmowę, odpowiadając tak zwięźle, jak się tylko dało. Czasem oznaczało to dla niego wypowiadanie na zmianę "tak" i "nie". "Co jestem winien światu? Nic. Ani jednej rzeczy. A dziennikarze? Nauczyłem się, że trzeba ich po prostu okłamywać" - wspominał muzyk w książce "Cronicles". Nawet płyta "Self Portrait", na której wokalista próbował walczyć z gwiazdorskim statusem, niewiele zmieniła, więc Dylan zrozumiał, że musi znaleźć nowy sposób na swoje funkcjonowanie w szołbiznesie. Wybrał unikanie popularności i małomówność.
Kurt Cobain
Lider Nirvany znalazł się w podobnej sytuacji jak Bob Dylan: świat uznał go za głos pokolenia, którym artysta wcale się nie czuł, ani nie zamierzał być. Wokalista pewnie często wracał wtedy pamięcią do czasów, kiedy dopiero zaczynał muzyczną działalność, odzywał się do wielkich wytwórni i marzył o byciu gwiazdą rocka. Kurt-idol już doskonale wiedział, że sława jest rzeczą, której nigdy nie chciałby zaznać. Everett True wspominał w książce "Nirvana: The Biography", że przedsmak "nowego" życia muzyk dostał tuż po tym, jak ukazała się słynna płyta "Nevermind". Na imprezie z okazji premiery Cobain został otoczony przez tłum, który domagał się autografów oraz zdjęć. Niby nic niezwykłego, ale dla bardzo nieśmiałego wokalisty okazało to przytłaczające. Dalej było już tylko gorzej.
Kurt cieszył się, że ludzie słuchają jego muzyki, jednak chciał, żeby popularność dotyczyła tylko piosenek, nie jego samego. Było na odwrót. Artysta denerwował się, że jest rozpoznawany na każdym kroku, nie podobało mu się również, że ludzie przychodzą na koncerty Nirvany nie po to, żeby posłuchać muzyki, lecz po to, żeby po kilku głębszych wykrzykiwać jego teksty bez większego zrozumienia. Cobain zaczął w końcu sabotować własną karierę. Muzyk specjalnie zaplanował, że płyta "In Utero" będzie bardziej hałaśliwa i trudniejsza niż "Nevermind", żeby odstraszyć sezonowych fanów. Zresztą teksty na tym albumie nie pozostawiały wątpliwości: Cobain miał serdecznie dość popularności.
Amy Winehouse
"Sława jest jak nieuleczalny nowotwór. Nikomu bym tego nie życzyła" - Tyler James, przyjaciel artystki, wspominał w programie "This Morning", że wokalistkę męczyła jej popularność. To właśnie Tyler namówił przed laty piosenkarkę, żeby nagrała pierwszą taśmę demo. Winehouse kochała śpiewanie, wiedziała, że ma talent, jednak nigdy nie chciała być popularna. Artystka wyobrażała sobie, że założy rodzinę i będzie zarabiać na życie w barze, w którym kelnerzy jeżdżą na wrotkach. Tamta taśma demo wywróciła jej życie do góry nogami. Wokalistka szybko zdobyła sławę i równie szybko ją znienawidziła.
Nagle Amy stała się gwiazdą i ulubienicą nie tylko tłumów, ale też brukowców. Nie da się ukryć, że piosenkarka była wdzięcznym obiektem zainteresowania, bo jej problemy z używkami oraz burzliwy związek z Blakiem Fielder-Civilem świetnie się sprzedawały. Doszło do tego, że artystka bała się czasem wychodzić z domu, żeby nie natknąć się przed budynkiem na grupę fotoreporterów. Wielu obserwatorów uważało, że sława tylko pogorszyła sytuację gwiazdy, która i tak miała w swoim życiu wiele problemów. Popularność na pewno nie pomagała w ich rozwiązywaniu.
Eddie Vedder
Kiedy trafił do Pearl Jam, był skromnym, nieśmiałym surferem. Jego charakter i podejście do życia się nie zmieniły, za to wkrótce zmieniły się okoliczności. Eddie Vedder błyskawicznie stał się liderem jednego z najsłynniejszych grunge’owych zespołów lat 90. - i nie czuł się z tym do końca dobrze. Wokalista oczywiście cały czas uwielbiał tworzenie płyt i koncerty, jednak popularność zaczęła mu mocno przeszkadzać. Kiedy grupa wydawała swoją drugą płytę, artyści zdążyli już zaznać sławy, do tego czuli ogromną presję, więc postanowili ograniczyć swoją działalność promocyjną. Z jednej strony współpracownicy zespołu nalegali, żeby muzycy maksymalnie wykorzystywali swoje pięć minut, z drugiej Eddie unikał udzielania wywiadów i wszystkiego, co mogłoby mu dać jeszcze większą popularność. Wokalista nie czuł się komfortowo przed kamerami, więc przez wiele lat grupa nie kręciła tradycyjnych teledysków. Nie chodziło o kaprys. Vedder bał się, że zespół stanie się tak sławny, iż przestanie być autentyczny. Muzyk widział też, jak popularność wpłynęła na Kurta Cobaina i chciał uniknąć takiego losu. Podejście Eddiego nie zmieniło się nawet ponad ćwierć wieku później. Artysta powiedział magazynowi "Kerrang!": "Nie chcę być gwiazdą. To nie jest warte tego, żeby ktoś ciągle robił mi zdjęcia, a moja twarz pojawiała się na każdym kroku".
Sia
Czasem ucieczka przed niechcianą sławą może się skończyć... jeszcze większą popularnością. Sia długo próbowała przebić się na muzycznym rynku. Artystka wydawała świetne płyty, ale nie była to do końca komercyjna muzyka, więc albumy docierały na początku do raczej ograniczonej publiczności. Kiedy wreszcie piosenkarka zaczęła osiągać pierwsze większe sukcesy - i to jeszcze przed hitem "Chandelier" - zyskała też rozpoznawalność, która bywała kłopotliwa. Oczywiście komplementy od przypadkowych, nienarzucających się przechodniów są miłą rzeczą dla muzyka, ale prośba o zdjęcie akurat wtedy, kiedy ktoś dowiaduje się, że jego przyjaciółka ma raka albo bycie śledzonym podczas spaceru - już nie do końca.
Wokalistka zaczęła cierpieć na depresję i ataki paniki. Nic więc dziwnego, że kiedy kilka lat później Sia postanowiła podbić komercyjny rynek i wydawała album "1000 Forms of Fear", ukryła twarz za peruką. Płyta okazała się ogromnym sukcesem, a artystka robiła wszystko, żeby nie ujawnić swojej tożsamości. Oczywiście jej dawni fani od razu ją rozpoznali, ale masowa publiczność dość długo nie wiedziała, kim właściwie jest piosenkarka i jak wygląda. Sia zasłaniała twarz nawet podczas wywiadów. Trudno jednak oczekiwać, żeby w epoce rozwiniętego internetu taki sekret udało się długo utrzymać. Zdjęcia wokalistki obiegły w pewnym momencie wszystkie serwisy muzyczne oraz plotkarskie portale i wtedy Sia na dobre przekonała się, jak wygląda prawdziwa sława. Na szczęście artystka nauczyła się już, jak sobie z nią lepiej radzić.
Mark Knopfler
Na muzycznym rynku długo krążyła taka teoria, że Mark Knopfler nosi na koncertach słynną opaskę na głowę tylko po to, żeby nikt poza sceną go bez niej nie poznał. Lider Dire Straits zawsze chciał, żeby jego muzyka stała się popularna. To marzenie akurat się spełniło. Zespół został jedną z największych rockowych gwiazd lat 80. Tym, o czym Mark nie marzył, okazała się sława. Nieśmiałemu wokaliście przeszkadzało to, że każdy go rozpoznaje. Nawet zwykłe wyjście do sklepu oznaczało rozdawanie autografów. Można by powiedzieć, że to cena sławy, jednak artysta stwierdził, że nie ma niczego, co wynagrodziłoby jej uciążliwość.
Był jeszcze jeden problem. Popularna grupa grała coraz więcej koncertów, z powodu kariery Knopfler zaniedbał prywatne relacje, a nawet pokłócił się z własnym bratem. Po trasie złożonej z 300 występów muzyk zrozumiał, że to już dla niego zbyt wiele. Wokalista miał dość presji, do tego bał się, że sodówka uderzy mu do głowy, więc rozwiązał zespół. "Kiedy zaczęliśmy wozić własną scenę, poczułem, że to już przesada. To świetna rzecz dla kogoś, kto się w tym odnajduje. Ale to również pułapka i ja chciałem się z niej wydostać" - powiedział artysta "The Independent". Mark postawił później na znacznie mniej spektakularną solową karierę.
Lorde
Sława w młodym wieku jest podwójnie trudna do udźwignięcia, a przekonała się o tym Lorde. Nowozelandzka wokalistka zyskała popularność już jako 16-latka. Kiedy fani zachwycali się jej muzyką, przypadkowi internauci bezlitośnie komentowali jej głos oraz wygląd w sieci. Artystka czytała o sobie rzeczy, o jakich sama nigdy by nie pomyślała, co na pewno niezbyt dobrze wpływało na jej psychikę. "Pamiętam, że zrzuciłam z pierwszego miejsca na listach jakichś artystów, a ich fani zaczęli wypisywać: ’J***ć ją, jak ona ma szeroko rozstawione oczy!’ "- przyznała gwiazda w rozmowie z NME. Wokalistce pomogła wspierająca rodzina, a naprawdę Lorde odetchnęła, kiedy minęła pierwsza fala jej popularności. Piosenkarka nie ukrywała przy okazji, że gdyby wtedy chciała zostać pierwszoligową gwiazdą, o której prasa bez przerwy by pisała, mogłaby to bez problemu osiągnąć. Artystka podglądała amerykańskich celebrytów i widziała, jak profesjonalnie sterować karierą oraz podsycać zainteresowanie mediów. Lorde doświadczyła jednak popularności na tyle, że nie chciała większej sławy. Po sukcesie płyty, zamiast współpracować z plotkarskimi portalami, piosenkarka pojechała do rodzinnej Nowej Zelandii, żeby odpocząć od szołbiznesu.
John Frusciante
Gitarzysta Red Hot Chili Peppers nie lubi popularności i trudno mu się dziwić: sława niemal zniszczyła mu życie. John nie potrafił poradzić sobie z tym, że zespół zaczął w pewnym momencie odnosić ogromne sukcesy. Muzyk po raz pierwszy odszedł z grupy w 1992 roku. Rockandrollowy tryb życia, który na początku bardzo się artyście podobał, w pewnym momencie okazał się dla niego przekleństwem. Frusciante uzależnił się od narkotyków, a sława miała fatalny wpływ na jego zdrowie psychiczne - zwłaszcza w połączeniu z używkami. Koledzy nie byli tym rozstaniem zachwyceni, o czym Anthony Kiedis wspominał nawet w autobiografii. "Papryczki" były u szczytu sławy, tymczasem John tęsknił za czasami, kiedy zespół występował w małych klubach, dla skromnej publiczności. Gitarzysta postawił na solową karierę, która na pewno pozwoliła mu odetchnąć od popularności. Muzyk wrócił jednak do zespołu, nawet dwa razy - i gra w Red Hot Chili Peppers do dziś. Ewidentnie jednak pożegnanie z nałogami i większy dystans do szołbiznesu pomagają mu lepiej znosić nielubianą sławę.