David Bowie: Starman. Człowiek, który spadł na Ziemię [fragment książki]

Pod koniec listopada ukazało się drugie wydanie monumentalnej biografii Davida Bowiego - "Starman. Człowiek, który spadł na Ziemię". Poniżej możecie przeczytać obszerny fragment dotyczący okresu wydania przebojowej płyty "Let's Dance".

David Bowie w 1987 r.
David Bowie w 1987 r.fot. Patrick RiviereGetty Images

David Bowie zmarł 10 stycznia 2016 r., dwa dni po premierze swojej ostatniej płyty "Blackstar". Brytyjski wokalista miał 69 lat, od 18 miesięcy walczył z rakiem wątroby.

Pierwsze wydanie książki napisanej przez brytyjskiego dziennikarza Paula Trynkę na polskim rynku ukazało się w 2013 r. Teraz do księgarń trafiła poszerzona i uzupełniona wersja monumentalnej biografii jednej z największych legend muzyki.

---
Na północnej półkuli była wiosna, ale w Sydney i Carindzie świeciło złote jesienne słońce. David Bowie grał na gitarze w australijskim buszu albo świecił pośladkami na plaży w towarzystwie swojej China Girl. Fale uderzały o brzeg. Tymczasem na Manhattanie Carlos Alomar zbierał muzyków na największą światową trasę 1983 roku. Idąc za najnowszymi trendami współczesnego przemysłu muzycznego, David kręcił swe teledyski na plaży.

Jak wspomina Nile Rodgers, w trakcie kompletowania ścieżek do "Let's Dance" David przebywał w pokoju wypoczynkowym Power Station. Kiedy jednak nadszedł czas kręcenia teledysków, to on trzymał pieczę nad każdym aspektem produkcji Davida Maletta. "Let's Dance" zostało nakręcone w australijskim buszu, w wiosce przypominającej deltę Missisipi. David odśpiewał w barze piosenkę, a dwa dzieciaki z Aborygeńskiego Teatru Tańca odegrały historię z przesłaniem - jak wyjaśniał Bowie: "O tym, że źle jest być rasistą!". Jeśli chodzi o "China Girl", piosenkę zainspirowaną romansem Iggy'ego [Popa]Kuelan Nguyen, to Bowie i Mallett wybrali w castingu studentkę i modelkę Geeling Ng, która maszerowała przez Chinatown w Sydney w stroju z epoki Mao, a na plaży odegrała "Stąd do wieczności", tarzając się z Davidem na brzegu morza. W tym idyllicznym otoczeniu para nawiązała romans. Wkrótce zamieszkali razem u Davida w Elizabeth Bay.

W 1967 roku przyjaciele Davida, tacy jak Tony Visconti, wyśmiewali starania Kena Pitta, by wypromować Bowiego jako wszechstronnego estradowca. W 1983 roku nowe medium, jakim były teledyski, stało się pełnoprawnym elementem promocji w EMI. Nowe amerykańskie skrzydło tej brytyjskiej wytwórni rozwijało się dynamicznie, a jego sukces wspomagały zespoły, które już od dekady szykowały klipy na potrzeby Top of the Pops, a teraz rządziły w nowej i modnej MTV.

Tylko nieliczni artyści amerykańscy potrafili dotrzymać im kroku - udało się to Michaelowi Jacksonowi, którego teledysk do "Billy Jean" wyświetlany był w "białym" MTV [Na początku swego istnienia we wczesnych latach osiemdziesiątych MTV pokazywało niemal wyłącznie białych artystów. Stacja była oskarżana o rasizm, między innymi przez Davida Bowiego w 1983 roku - przyp. red.] od marca 1983 roku. To MTV narzucało ton latom osiemdziesiątym. Debiut Bowiego w EMI, teledysk "Let's Dance" i singiel, który wylądował w maju zarówno w Anglii, jak i Stanach na pierwszym miejscu list przebojów, był promowany z użyciem sporych funduszy również po to, by zaakcentować styl rozpoczynającej się dekady.

W latach siedemdziesiątych David określał się jako pierwsza biseksualna gwiazda rocka, teraz jego target stanowili fani produktów multimedialnych pochodzący z całego świata. Jego gwiazdorski status wzmocniony został również tym, że w maju wraz z Oshimą i Ryuichim Sakamoto pojawił się na Festiwalu Filmów w Cannes, podczas promocji "Merry Christmas Mr. Lawrence". Opalony, z blond czupryną, żartował sobie luźno z podziwiającą go prasą i łatwo przechodził od skromności do intelektualnej gorliwości. Krytycy europejscy upodobali sobie "Merry Christmas..." - miał wielkie szanse na Złotą Palmę. Pokonał go jednak "Sens życia według Monty Pythona".

Z dala od przepychu Cannes próby do największej dotychczasowej trasy Davida, podobnie jak w przypadku tournée 1978 roku, przeniosły się do Dallas, gdzie czuwał nad nimi Carlos Alomar. Oprócz muzyków z sesji "Let's Dance" brała w nich udział trzyosobowa sekcja dęta, a także klawiszowiec Dave Lebolt (później jeden z szefów Apple Computer).

Jeśli istniała idealna metoda na zorganizowanie nowoczesnej trasy koncertowej, to właśnie ją realizowano. W szesnastu krajach Bowie dał dziewięćdziesiąt sześć występów i sprzedał ponad dwa i pół miliona biletów. Trasa "Serious Moonlight" stała się wielkim wydarzeniem stadionowym. Każda decyzja w tym przedsięwzięciu została skrupulatnie zaplanowana przez triumwirat - Davida (albo przedstawiciela Isolar), księgowego Billa Zysblata oraz agenta Willa Forte, którzy mieli oko na logistykę, pieniądze i siebie nawzajem. Konkurowali tylko z trasą Stonesów "Tattoo You" z 1981 roku, która zarobiła więcej na biletach, ale ograniczała się jedynie do Stanów i Europy. Koncerty Stonesów, wypełnione utworami sprzed dekady, stanowiły nawiązanie do minionej świetności. Tymczasem "Serious Moonlight" pokazywał Bowiego u szczytu kariery.

Gitarzysta Stevie Ray Vaughan początkowo był podekscytowany trasą i wierzył w obietnicę Davida, że jego zespół Double Trouble zagra jako support. Kiedy próby przeniosły się z Manhattanu do Dallas, miasta Vaughana, ten znów zaczął grać ze swoim zespołem. Jednak już po dwóch czy trzech wieczorach jego muzycy musieli wysłuchiwać narzekań: "W pewnym momencie koncertu miał schodzić z rampy i robić [taneczne] kroczki - mówi basista Tommy Shannon - a to nie leżało w jego naturze. Został do tego zmuszony przez menedżment. Miał problem z wpasowaniem się w taką formułę".

Vaughan, jak mówi Shannon, tamtej wiosny był niezwykle skupiony i ciężko pracował, ale w obozie Davida czuł się coraz bardziej wyizolowany. Idea, by Double Trouble supportowali Bowiego, odpłynęła w niebyt. Potem Vaughan zobaczył klip do "Let's Dance", na którym David stał na wielkiej górze i udawał, że gra partię Steviego na fenderze stratocasterze. Ktoś przyzwyczajony do zasad show-biznesu przeszedłby nad tym do porządku dziennego, jednak dla bluesmana z Teksasu taki numer był nie do przyjęcia: "Teledysk pokazywał Davida udającego, że gra - i Stevie się wściekł", mówi Shannon. Dla Steviego cały ten teledysk, scena i blichtr były niepotrzebnym zawracaniem głowy, oznaką sztuczności. Jego stosunki z Bowiem szybko uległy ochłodzeniu.

Jak wspomina Shannon, Lenny Vaughan - przebojowa żona Steviego - przerywała próby, by pokazać im gazetę, w której zdjęcie jej męża zajmowało całą stronę, a fotografia Davida tylko jedną kolumnę. Bowie, który przez większość trasy pozostawał spokojny, tym razem się wściekł. "Wrzasnął: »Nigdy nie waż się przerywać mojej próby! - opowiada śpiewający w chórkach Frank Simms. - Gdybyś była facetem, skopałbym ci tyłek". Lenny dostała zakaz wstępu na próby i wtedy Vaughan - jak mówi Simms - "zniknął na pięć dni, nic nikomu nie mówiąc". Pojechał na pogrzeb Muddy’ego Watersa. Chesley Milligan, menedżer Vaughana - poczciwy facet, który nie radził już sobie z całą sytuacją - zażądał dodatkowych pięciuset dolarów tygodniowo dla Steviego i miejsca w samolocie dla siebie, grożąc, że inaczej jego klient odejdzie. I Stevie odszedł.

David, którego wtedy tam nie było, opowiadał o tym, jak Vaughan stał samotnie na drodze, kiedy zespół wsiadał do autokaru i odjeżdżał. Jak twierdzi Shannon, Stevie szybko się otrząsnął. "Wsiadł z nami do samochodu i powiedział: »Cóż, nie jadę«. Naprawdę mu ulżyło". W głębi ducha chciał zostać ze swoim zespołem. W czerwcu ruszył we własną trasę i zagrał dziewięćdziesiąt koncertów. Sprzedał swój debiutancki album w półmilionowym nakładzie. Zdaniem Shannona nigdy później nie spotkał się już z Bowiem.

Kiedy jeden z gitarzystów zniknął na zawsze z orbity Davida, inny na nią powrócił. Earl Slick przerwał współpracę z Bowiem podczas "Station to Station", z powodu kłótni wokół Michaela Lippmana, Pata Gibbonsa i, jak mówi Slick, "tego, że miałem wtedy dupę w miejscu głowy". David zadzwonił do Slicka i zaprosił go na dwa ostatnie dni prób, a następnie zrobił to, czego zabrakło ostatnim razem - porozmawiał z gitarzystą osobiście. "Pokazałem się, a David rzucił: »Gdzie jest Earl?« - mówi Slick. - Powiedziałem: no dawaj! Odparł: »W porządku!«, czego by wcześniej nie zrobił. Wtedy jednak obydwaj byliśmy już inni niż kilka lat wcześniej. Poszliśmy więc na lunch, oczyściliśmy atmosferę, bo mieliśmy do siebie wiele pretensji. I znowu wszystko grało".

Kiedy Slick przyłączył się do trasy "Diamond Dogs", musiał ściąć włosy. Był wściekły, ale zrozumiał, że była to część procesu wytrącania go z jego wygodnych przyzwyczajeń. Na "Serious Moonlight" musiał znieść serię przymiarek kostiumów, gdyż stroje projektowane dla sporego faceta z Teksasu musiały być skrócone i dopasowane do jego drobnej włoskiej sylwetki. Kiedy Slick siedział z Carlosem i przez czterdzieści osiem godzin uczył się całego programu, pijąc kawę za kawą, i jemu, i Alomarowi poprzednie trasy z Davidem wydawały się amatorskimi wycieczkami. "David był totalnie wkręcony - dobre czasy, złe czasy, to już nie miało znaczenia. Było o czym rozmyślać i to nie ułatwiało sprawy".

Trasa zaczęła się w Brukseli i dziennikarz "New Musical Express" Charles Shaar Murray - który jeździł za Bowiem od 1971 roku - przyleciał na koncert otwierający trasę na koszt firmy menedżerskiej Davida, Isolar. Jakby na dowód tego, że nastały nowe czasy, został poproszony o napisanie tekstu do wydanego na błyszczącym papierze programu trasy. "Wielka produkcja", którą miał szansę obejrzeć, pokazała mu, jak bardzo zmieniły się standardy tras koncertowych - wkrótce potem, wraz z pojawieniem się Prince'a i Madonny, stały się one jeszcze wyższe. Jednak wtedy w Brukseli i Londynie, jak mówi Murray, nie sposób było dostrzec śladu ślamazarności, która potem kojarzyła się z trasami koncertowymi lat osiemdziesiątych. "Kiedy Tony Thompson nadał rytm, trzymał go równo - odpowiednia jakość za odpowiednie pieniądze. Alomar grał rytmicznie, w Apollo był u szczytu formy. Oni zapewniali poziom, który satysfakcjonował najbardziej wybrednego słuchacza".

Podczas wcześniejszych koncertów David śpiewał wspaniale. "W przypływie euforii opisałem go jako najlepszego współczesnego wokalistę - mówi Murray. - Być może przesadziłem, ale był wystarczająco dobry, by plasować się między najlepszymi. Dawałem mu też najwyższe noty za umiejętności sceniczne, charyzmę, a także taniec".

Wszyscy zaangażowani w trasę czuli, że przecierają szlaki. "Od pierwszego dnia towarzyszył nam nastrój podniosłości - mieliśmy przeczucie, że odniesiemy wielki sukces, i tak też się stało", mówi Frank Simms. I nie chodziło o rozmiar stadionów czy poziom luksusu w hotelach. Simms grał później przed czterdziestotysięcznym tłumem razem z Billym Joelem: "Ludzie też krzyczeli i klaskali - nie było w tym jednak tego nastroju podniosłości, tej magii. Podczas 'Serious Moonlight' w największych miastach na widowni pojawiały się największe gwiazdy: w Anglii rodzina królewska, w Tajlandii król, królowa i książę, w Australii premier, a w Los Angeles gwiazdy filmowe, Michael Jackson... Byli tam wszyscy".

David Bowie na okładce książki "Starman. Człowiek, który spadł na Ziemię 

Przez kilka tygodni, gdy Geeling Ng przyłączyła się do francuskiej i niemieckiej odnogi trasy, wśród ekipy panowały radosne, pogodne nastroje. Zespół ją uwielbiał - była bezpretensjonalna, spokojna, "zwyczajna jak szarlotka - mówi George Simms, który umawiał się na podwójne randki z nią, Davidem i swoją żoną. - Było słodko, normalnie i udawało nam się znajdować lokale, gdzie nie pojawiało się zbyt wielu fanów". George miał poczucie, że to doświadczenie przerasta trochę Geeling i że zdaje sobie ona sprawę, iż "ten związek jest bez przyszłości". Towarzyszyła Davidowi przez dwa tygodnie, a potem wsiadła w samolot i wróciła do Nowej Zelandii i do normalnego życia. Tymczasem David i jego zespół udali się do San Bernardino w Kalifornii, by na tamtejszym festiwalu zagrać pojedynczy koncert za szeroko rozgłaszaną kwotę miliona dolarów.

Byli główną atrakcją wydarzenia, w którym wzięli udział również U2, The PretendersStevie Nicks. Wyszli na zupełnie pustą scenę o godzinie jedenastej i wprawili trzystutysięczną publiczność w entuzjazm i osłupienie: "Byli jak Jezus chodzący po wodzie", mówi Simms. Festiwal był katastrofą dla sponsora, Steve'a Wozniaka z Apple, który stracił na nim podobno siedem milionów dolarów (według "New York Timesa"). Jeden z widzów został zamordowany podczas transakcji narkotykowej, inny zmarł z przedawkowania. Dla Davida był to jednak triumf. Koncert znacznie podniósł jego komercyjne notowania i pomógł zdobyć zainteresowanie amerykańskich promotorów. Ale wraz z doniesieniami o stawkach na poziomie miliona dolarów pojawiły się komentarze, że David chce sobie w ten sposób zapewnić "spokojną przyszłość" - co miało rozjuszyć jego oponentów, którzy rozpuszczali plotki, że bardziej niż o muzykę chodzi tu o pieniądze.

Tymczasem David całkiem dobrze znosił niesłabnące zainteresowanie otoczenia i nieustanne napięcie. By utrzymać pozory normalności, wypracował drobne rytuały: często wyruszał w miasto z braćmi Simms, czerpiąc radość z ich dobrego humoru. Takie eskapady niezwykle go relaksowały, wracał z nich odświeżony i gotowy do nowych zadań - na przykład powitania Susan Sarandon, która go odwiedziła. Zachowywał się "grzecznie". Czasami pozwalał sobie na małą porcję koki "dla towarzystwa", ale generalnie się kontrolował.

Podczas ośmiomiesięcznej trasy zaszalał tylko raz, w Londynie, podczas imprezy w pokoju Franka Simmsa. Miał dziwny wyraz twarzy, widać było, że przesadził z drinkami, a potem zaczął zaczepiać dziewczyny. "Wyszedł z jedną z pokoju, a potem wrócił po piętnastu czy dwudziestu minutach - i podrywał następną. I potem kolejną. Sytuacja powtórzyła się kilka razy". W końcu któraś z kobiet go odepchnęła i poskarżyła się Simmsowi: "Jak on tak śmie? Za kogo on się uważa?". Jednak był to tylko wybryk podczas tej "bardzo spokojnej trasy, jeśli chodzi o narkotyki i ryzykowne zachowania. "Wiedział, na co może sobie pozwolić - mówi Simms. - Był też mocno pilnowany".

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas