"Let's Dance": Aborygeni i czerwone szpilki

To był jeden z najczęściej prezentowanych w peerelowskiej telewizji "zachodnich" wideoklipów. "Let's Dance" Davida Bowie ma już 30 lat!

article cover
 

Pamiętacie młodą aborygeńską parę (na zdjęciu powyżej) i czerwone szpilki? To właśnie rdzenni mieszkańcy Australii i krwistoczerwone obuwie były głównymi bohaterami teledysku "Let's Dance", promującego album Davida Bowie o tym samym tytule, który ukazał się 14 kwietnia 1983 roku.

Nakręcony przez Davida Malleta klip był jednym z najczęściej prezentowanych przez Telewizję Polską teledysków w latach 80., gdy na wszelkie "zachodnie" przeboje było mocne embargo ze strony cenzorów. "Let's Dance" ze swym egalitarystycznym i uderzającym w żarłoczny kapitalizm przesłaniem zdawał się być idealnym materiałem muzycznym w peerelowskiej telewizji. A także znakomitym przebojem, od którego trudno - nawet po 30 latach od premiery - trudno się oderwać.

Wracając do przesłania klipu, to historia dwójki nastoletnich Aborygenów, która zmaga się w nierównej walce z imperializmem białego człowieka, miała rzeczywiście na celu zwrócić uwagę na nierówności kapitalistycznego społeczeństwa oraz rasizm. Według słów Davida Bowie, to "bardzo prosty i bardzo bezpośredni" cios w segregację rasową.

Smutne jest to, że podczas pracy nad klipem, ekipa filmowa spotkała się z bezpośrednimi przejawami rasizmu i nietolerancji. Podczas kręcenie scen w pubie w miasteczku Carinda na australijskiej prowincji, lokalni bywalcy baru z niechęcią przyjęli gwiazdorsko ubranego i zafarbowanego na blond Davida Bowie oraz Aborygenów, rdzennych mieszkańców Australii.

W klipie "Let's Dance" zresztą widać, że śpiewający i grający na gitarze David Bowie nie ma najszczęśliwszej miny. Reżyser David Mallet postanowił również sfilmować stałych klientów baru, którzy tańcząc w lokalu w rzeczywistości przedrzeźniali i wyśmiewali parę Aborygenów. Sceny te trafiły później do teledysku "Let's Dance".

Nie będziemy tutaj opowiadać całego teledysku, który fabuła jest przecież doskonale znana. Nadmieńmy przy okazji, że czerwone szpilki odnoszą się nie tylko do tekstu piosenki ("Włóż czerwone buty i tańcz do bluesa"), ale też do filmu "The Red Shoes" z 1948 roku i bajki Hansa Christiana Andersena o tym samym tytule. Baśń opowiada o czarodziejskich butach, po których włożeniu człowiek bezwolnie zaczyna tańczyć.

Po wydaniu "Let's Dance" bezwolny stał się... David Bowie. Niesamowity komercyjny sukces singla i płyty "Let's Dance" - w zamyśle miał to być album eksperymentalny i nowatorski brzmieniowo, zderzający gitarowego bluesa z tanecznymi rytmami - spowodował, że artysta musiał zmierzyć się z tłumami nowych, znających go wyłącznie z list przebojów fanów. Fanów, którzy niekoniecznie rozumieli całokształt twórczości na wskroś poszukującego i alternatywnego przecież muzyka.

Po wydaniu "Let's Dance" David Bowie - jak sam przyznał - "znalazł się w narożniku ringu". Artysta, chcąc spełnić oczekiwania milionów nowych fanów, jednocześnie nie tracąc tożsamości, zaczął tracić artystyczną wizję. Słychać do doskonale na następnych płytach wokalisty: "Tonight" (1984) i "Never Let Me Down" (1987), bez wątpienia dwóch najsłabszych w dyskografii Davida Bowie.

"Pamiętam, jak patrzyłem na to morze ludzi podczas koncertów i zastanawiałem się, ile płyt The Velvet Underground mają w swojej kolekcji? Nagle poczułem zupełny brak związku z publicznością. To było bardzo smutne, bo nie miałem pojęcia, w jaki sposób mam spełnić ich oczekiwania" - wspominał tamten okres, który rozpoczął - swoją drogą znakomity przecież - album "Let's Dance".

Artur Wróblewski

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas