Tola Szlagowska: Pisanie piosenek jest moim sposobem na przetrwanie

Tola Szlagowska wydała w tym roku debiutancki album "Subtitles" /materiały prasowe

- O tym etapie życia nie myślę w kategoriach kariery. To nie moja bajka, jestem w trochę innym miejscu w życiu i trochę inne rzeczy są dla mnie ważne. Wydałam tę płytę z potrzeby duszy, totalnie nie wiedząc, jak zostanie odebrana. Ona jest specyficzna i jeżeli ktoś żyje w biegu, to nie jest to rzecz dla niego. Przy niej trzeba się troszeczkę zatrzymać - mówi w rozmowie z Interią Tola Szlagowska, która pod koniec lutego wydała solowy album "Subtitles".

Daniel Kiełbasa, Interia: Czy widziałaś może dokument "Framing Britney Spears"?

Tola Szlagowska: - Słyszałam o nim, natomiast nie udało mi się go jeszcze obejrzeć. Temat jest bardzo ciekawy. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak musiała się czuć (Britney Spears - przyp. red.) przez te wszystkie lata. Niesamowite jest to, że oddolna inicjatywa fanów sprawiła, że ludzie zaczęli się interesować tym, jak wygląda jej życie i jak może się z tym czuć. Daję mi to pewną nadzieję, że nawet jak masz gorszy moment w życiu to być może jeszcze przed śmiercią doczekasz się sprawiedliwości. Chociaż w jej przypadku nie do końca, bo wiem, że ostatnio przegrała rozprawę w sądzie. Ale wszyscy poznali jej historię. Mi na przykład pomaga, gdy mogę się podzielić jakąś swoją traumą i jeśli chociaż jedna osoba mi uwierzy, to zawsze jest to dla mnie wsparcie.

Reklama

W dokumencie spory fragment poświęcony jest mediom, które w pewnym momencie były bezlitosne dla Britney - śledziły jej każdy krok i krytykowały każde posunięcie. Myślisz, że dałoby się to analogicznie przełożyć, zachowując skalę, na to jak media traktowały Blog27.

- Chyba rzeczywiście tak było. To niesamowite, ile dobrego i ile złego może zrobić jeden dziennikarz. Gdyby Kenny Everett nie puścił piosenki "Bohemian Rapsody" w radiu, to być może dziś Queen nie byłby tak kultowym zespołem. Ale jedna osoba w nich uwierzyła i to jest niesamowite. Wiadomo, Blog miał dużo hejtu, ale ja to rozumiem. Byłyśmy dziećmi, które miały po 12, 13 lat. Odniosłyśmy sukces za granicą. Do tego mój tata jest muzykiem, więc miałyśmy łatwiejszy start. Więc też bym pewnie siebie nie lubiła. Jeszcze do tego byłam bardzo "hej do przodu" i miałam zdanie na każdy temat.

Nie wiem, czy jest sens się zastanawiać nad tym, czy zrobiono mi jakąś krzywdę. Było jak było, teraz jest jak jest. Pamiętam jednak wyjątkowe sytuacje, po których byłam w szoku. Niektóre gazety i portale plotkarskie pisały o tym, że oplułam fana w cukierni, w której nigdy nie byłam. Pojawił się też wielki artykuł w "Fakcie" o tym, że jestem narkomanką, a ja narkotyków nigdy nie próbowałam, bo się ich strasznie boję. Pamiętam też, że miałyśmy duży wywiad dla "Newseeka" i zmanipulowano nasze wypowiedzi i pokazano nas w zupełnie innym świetle, jako seksowne 13-latki. Ale są większe problemy na świecie niż nieprzychylne media.

Podczas działalności Blog27 doświadczyłaś hejtu na własnej skórze. Masz wrażenie, że zmieniło się trochę postrzeganie hejtu? Wiadomo, jego natężenie nie zmalało, ale mamy większą świadomość problemu.

- Sytuacja raczej się nie zmieniła, bo gdy nadal czujemy się anonimowi, to piszemy różne rzeczy. Natomiast zmieniło się to, że w ogóle rozmawiamy o hejcie. Wtedy byłyśmy pierwszym zespołem, który musiał się z tym mierzyć. Wtedy tak tego nie nazywano, o tym się nie mówiło, nikt nie myślał, jak to może wpłynąć na psychikę dziecka. Teraz faktycznie media zaczęły o tym mówić i sądzę, że jest to krok w dobrą stronę.

Czy byłabyś w stanie określić, do kogo mogłaby trafić twoja płyta? Zadebiutowałaś po wielu latach nieobecności z całkowicie nową muzyką. Masz jeżeli nie czystą, to mocno wyczyszczoną kartę i raczej nie można powiedzieć, że wszyscy słuchacze Bloga są teraz twoimi fanami.

- Jest kilka osób, które dorastały z moją muzyką i to jest niesamowite, kiedy dostaje komentarz lub wiadomość typu: "Wychowałam się na piosenkach Bloga, strasznie się zmieniłam przez tamten czas, niesamowite jest dla mnie to, że twoje nowe piosenki ze mną rezonują". Na pewno jest też część osób, która kompletnie nie akceptuje nowej Toli i chciałaby, abym wróciła do Bloga. Nie do końca jednak zgodzę się z tobą, że mam czystą kartę. Dla niektórych dziennikarzy jestem nadal za mocno związana z Blogiem, który im się nie podobał i teraz nie chcą nawet przesłuchać nowej płyty.

Płytę zrobiłam przede wszystkim dla siebie, może brzmi to trochę egoistycznie, ale dla mnie pisanie piosenek jest sposobem na przetrwanie. Miałam potrzebę, żeby je wydać. Wiesz, ja o tym etapie życia nie myślę w kategoriach kariery. To nie moja bajka, jestem w trochę innym miejscu w życiu i trochę inne rzeczy są dla mnie ważne. Wydałam tę płytę z potrzeby duszy, totalnie nie wiedząc, jak zostanie odebrana. Ona jest specyficzna i jeżeli ktoś żyje w biegu, to nie jest to rzecz dla niego. Przy niej trzeba się troszeczkę zatrzymać.

A dostałaś feedback odnośnie płyty?

- Ziomek z Interii napisał recenzję i wiem, że płyta na pewno była do końca przesłuchana (śmiech). To jest rzadkość, bo takich dziennikarzy jest coraz mniej. Dostałam też feedback od ludzi w social mediach. Sporo osób udostępniało płytę, pisało komentarze, a każdy z tych komentarzy, póki nie ma ich milion, czytam. To w ogóle niesamowite, że do garstki osób ta płyta naprawdę dotarła. Jeden chłopak napisał mi, że słuchanie tego albumu było dla niego transemcjonalną podróżą więc nie mógł nawet tej płyty w żaden sposób ocenić.

Ta płyta zaczęła powstawać w Stanach Zjednoczonych. Masz wrażenie, że w  USA poczułaś "przestrzeń", większą swobodę w tworzeniu i mogłaś spokojnie skupić się na rozwijaniu muzycznie w jakimkolwiek kierunku chciałaś?

- Tak, to właśnie tam poczułam, że mam wspominaną przez ciebie czystą kartę, nawet bardziej niż wracając tutaj. Nikt tam kompletnie mnie nie znał. Nowa szkoła, nowi ludzie, nowe miejsce. To było super. Dopiero po roku ludzie dowiedzieli się o Blogu i - czym byłam mile zaskoczona - dostałam same pozytywne reakcje.

Natomiast dla mnie to był mega ważny czas. Zawsze marzyłam o tym, by wyjechać do Los Angeles. Sam fakt, że nie chodziłam do jakieś prywatnej, elitarnej szkoły, tylko do zwykłej publicznej, sprawił, że poznałam prawdziwe Los Angeles. I nie jest to "Beverly Hills 90210", a po czasie zaczynasz doceniać, że w Polsce nie możesz sobie tak łatwo kupić broni. Dotknął mnie też duży rasizm. W mojej głowie nigdy go nie było i nie wyobrażałam sobie, że on nadal istnieje w USA. Różnice społeczne były dla mnie przerażające. Do tego jedzenie w szkole, które jest tam totalnym fast foodem. To było trochę surrealistyczne doświadczenie. Niczym z filmu. Na pewno ten intensywny czas mocno mnie ukierunkował.

Czy mogłabyś więc powiedzieć, że Stany Zjednoczone nauczyły cię pokory?

- Bardziej zderzenie z rzeczywistością, z życiem, nauczyło mnie pokory. To może zabrzmi jak banał, ale chodzi o to, że życie ma swój koniec i nigdy nie wiemy, co i kiedy się może przydarzyć. Tak naprawdę nic nie mamy pod kontrolą. Może nam się tak wydawać, a potem przychodzi taki dzień, że odczuwasz to na własnej skórze i spadasz nie wiedząc czego się złapać. Myślę, że doświadczanie takich momentów nauczyło mnie pokory i doceniania tego, co mam. Samo Los Angeles może dodatkowo pokazało mi, że american dream praktycznie skończył się w latach 60-tych... oraz że większość ludzi czuje się samotna, a przyjaźnie w większości przypadków są powierzchowne i interesowne. 

Pamiętasz pierwsze momenty pracy nad płytą?

- To się tak naprawdę działo chwilę przed albo już w liceum. To wtedy powstały pierwsze piosenki - "Mental Detox" i "Wonderful". W szkole miałam taki przedmiot jak produkcja muzyczna. Byłam nim zafascynowana i zaczęłam pisać piosenki w trochę inny sposób niż klasycznie przy pianinie. Potem poznałam kilku producentów i to z nimi nagrywałam kolejne utwory. Najpierw z The-Costars, potem z Timem Andersonem. Takie spotkania ustawiały mnie na nowym torze. Wydanie płyty w głowie miałam od zawsze, ale konkretne działania to ostatnie parę lat. Wcześniej pisałam piosenki, ich zestaw ciągle się zmieniał i dopiero w zeszłym roku zdecydowałam, jak będzie wyglądał.

Powiedziałaś o produkcji, większość własnej płyty też wyprodukowałaś. Myślałaś, aby pójść w tym kierunku bycia producentką i robienia tego niekoniecznie dla siebie, ale też dla kogoś innego?

- Kiedyś tak. Gdy miałam 15 lat, byłam współproducentką drugiej płyty Bloga i myślałam, że będę produkować dla innych. Obecnie wygląda to tak, że teraz powiem ci, że chciałabym to robić, a za tydzień się rozmyślę. Dziś przede wszystkim czuję ulgę, że płyta się ukazała. Nie mam pojęcia, czy wyjdzie następna, czy będę coś produkować lub pisać dla innych. Będę na pewno robić to dla siebie. Jestem otwarta na to, co przyniesie mi świat i nie spinam się konkretnie na muzykę.

W 2018 roku na chwilę ponownie się pojawiłaś, potem znowu zniknęłaś na 2,5 roku. No i tu pojawia się ta chęć wydania tej płyty. Zrobiłaś to własnym nakładem, co jednak generuje sporo problemów.

- To jest bardzo trudne i skomplikowane przedsięwzięcie. Po "Atmosphere" milczałam, bo już wiele razy coś zapowiadałam i potem się musiałam z tego wycofywać. A to spotkanie z firmą w Stanach, a to kontakt ze świetnym menedżmentem z Anglii, z którego oprócz pochwał nic nie wyszło. Dlatego teraz, gdy mam jakieś nagrania, pracuję nad teledyskiem lub robimy sesję, to nikomu nic nie mówię, nie robię żadnych zdjęć, bo boje się, że coś znowu nie wyjdzie.

Po "Atmosphere" wszystko szło dobrze, myślałam, że wydam płytę jesienią, a potem rzeczywistość to zweryfikowała. Miałam w tamtym momencie załamanie i chciałam pier*olić to wszystko. Zastawiałam się, że skoro to jest takie trudne, to nie powinnam tego robić. No, ale potem ostatecznie zdecydowałam, że zrobię ten album tak, jak tylko potrafię. Skontaktowałam się z Jimmym Douglassem i spytałam, czy zrobi miks płyty. On nie dość, że się zgodził, to napisał mi kilka bardzo miłych zdań. I wtedy stwierdziłam, że jeśli ktoś taki cię docenia, to warto wydać ten materiał. To była codzienna walka z samym sobą, z moimi strachami, z moimi kompleksami. Obecnie mam w sobie więcej znaków zapytania i im jestem starsza, tym przestaje już w cokolwiek wierzyć.

Oprócz tego, że zrobiłaś płytę od podstaw, to zrobiłaś ją ekologicznie, co raczej ustawiło poprzeczkę trudności wyżej.

- I to nie jest greenwashing. Nie chciałabym, aby odczytywano to jako chwyt marketingowy, że robię eko-płytę. Dla mnie wydanie tej płyty w taki sposób - na tyle, na ile było to możliwe - było czymś naturalnym. O ile papier ze stuprocentowego recyklingu nie był problemem, tak zdobycie folii roślinnej BIO-PLA stało się wyzwaniem, ale wykonalnym. Nie do ogarnięcia natomiast były farby naturalne, mimo że długo męczyłam temat. Zrobiłam tyle, ile mogłam.

Powiedziałaś też o zagranicznej wytwórni. . Pojawiały się jakieś propozycje wydania tej płyty ze stron wytwórni w Polsce? Wiem, że płyta pierwotnie miała być dystrybuowana przez Warnera, ale ostatecznie temat się rozmył.

- Nie miałam w Polsce żadnych propozycji, to też jest ciekawe, że łatwiej mi znaleźć osobę do współpracy za granicą niż w Polsce. Nie wiem z czego to wynika. Płytę wydałam więc sama, jako label Humans On Earth.W Polsce czuję się cały czas oceniana, natomiast mam wrażenie, że w Stanach ludzie są ciekawi i otwarci na tworzenie. Mimo, że Jimmy czy Tim, producenci z którymi pracowałam, nie są w moim wieku i niejedną produkcję już zrobili, to nadal ekscytują się pracą w studio jak dzieci, a przecież dla nich jestem "no name'em".

Mówisz, że nie masz pojęcia, czy jeszcze stworzysz nową płytę, swojej działalności nie nazywasz karierą. Czy planujesz w takim razie - gdy sytuacja na świecie się uspokoi - zagrać jakiś koncert, w jakiś sposób promować płytę?

- Czy bym chciała zagrać? Chciałabym. Czy bym chciała nie stresować się przed tym koncertem? Też bym chciała. To kompletnie też nie jest w moich rękach. Mogę zrobić co najwyżej jakąś live session w domu. Myślę, że musiałaby się pojawić inicjatywa z zewnątrz, pretekst i wtedy jak najbardziej w to wejdę.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tola Szlagowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy