Tola "Subtitles": Niby powrót, a jakby debiut [RECENZJA]

Lata czekania przyniosły bardzo klimatyczny, stonowany album, który za nic nie przypomina dawnej twórczości byłej liderki Blog 27.

Okładka płyty "Subtitles" Toli
Okładka płyty "Subtitles" Toli 

Czy ja dobrze widzę, że minęło już 13 lat od kiedy dane nam było usłyszeć premierowy długogrający materiał od Toli Szlagowskiej? Na to wygląda, gdyż ostatnim album Toli przed "Subtitles", była pozycja jej macierzystej grupy, Blog 27, z 2008 roku. Pomyślcie, jak bardzo wy, wasze otoczenie i świat zmieniły się od tamtej pory. Przecież żyjemy teraz w zupełnie innej rzeczywistości!

Nic dziwnego więc, że Tola na "Subtitles", wydanym we własnym labelu Humans on Earth, jest zupełnie inną osobą. Z charakternej, zbuntowanej nastolatki rzucającej ironicznymi komentarzami równie chętnie jak wystawianiem języka, wyrosła opanowana, świadoma siebie i świata, dojrzała kobieta.

Tak też przedstawia się jej wokal, który warsztatowo jest w zupełnie innej lidze niż niegdyś. Pozbawiony manieryzmów, przekorności, wykrzykiwań. Tola śpiewa spokojnie, stosunkowo nisko, pozbawiona jakichkolwiek szarży. Miejscami brzmi jakby robiła to od niechcenia przy okazji wykonywania innej czynności, ale nie odczytujcie tego negatywnie: to dodaje mnóstwo uroku jej partiom i tylko utwierdza w przekonaniu, że śpiewanie wychodzi jej nad wyraz naturalnie. Doskonale koresponduje to z kompozycjami: utwory na "Subtitles" to dawka stonowanej, zupełnie pozbawionej nadekspresyjnych momentów muzyki.

Unosi się nad tym wszystkim vintage'owy duch, a całość jest niczym spojrzenie na czarno-białe zdjęcie z plaży z młodości. Z jednej strony brzmienie bowiem jest ciepłe i bardzo przyjemne, z drugiej natomiast zeswatane zostało z piosenkami, w których pojawia się ogrom melancholii. Wokal jest ma poucinane niskie tony i obowiązkowy pogłos. Dzięki temu brzmi jak nagrany na starszym mikrofonie pamiętającym jeszcze czasy nagrywania wszystkiego na taśmach.

Po takim opisie z pewnością stwierdzicie, że pachnie to nieco Laną Del Rey. I o ile mam z tym pewność w singlowym "Atmosphere" (z którym mieliśmy okazję zapoznać się już w pierwszej połowie 2018 roku, więc kawał czasu minął od oficjalnej zapowiedzi płyty do premiery), może po części w "Morning Blues", tak tego rodzaju porównanie przy reszcie byłoby ogromną niesprawiedliwością. Jest w tym multum pierwiastka własnego.

Co nie zmienia faktu, że Tolę z amerykańską wokalistką łączy słabość do stosunkowo minimalistycznie traktowanych, leniwych kompozycji. "Subtitles" to zbiór oszczędnych utworów sprawiających przy pierwszym wrażeniu bycia pozbawionymi setek warstw instrumentów. Przekłada się to na ogrom powietrza w utworach, które oddychają.

Oczywiście po bliższym przysłuchaniu się nie sposób nie pochylić się na tym bogatym tłem w "Recycled/Fragile": subtelnej, niezwracającej na siebie uwagi ambientowej fakturze na mocnym pogłosie, która wtłacza masę tlenu do piosenki. Refren "Which Way" czy "Morning Blues" zdradzają umiejętność pisania motywów, które wgryzają się w głowę jak szalone, nawet jeżeli trudno nazwać je specjalnie przebojowymi.

Mam jednak wrażenie, że w drugiej połowie płyty dynamika albumu siada. Wraz z nadejściem "First Love", a jeszcze bardziej "Muse", zaczynamy mieć do czynienia z nieco inną płytą niż wcześniej. Rytmika usuwa się w tło (wyjątkiem jest "What He Gave Me" oraz udziwnione acz szkoda, że nierozwinięte outro z "Wonderful"), a na główny plan wychodzą klawisze czy to w formie fortepianu, czy rhodesów. Nawet jeżeli kończące album "Mental Detox" jest intrygującym zakończeniem przypominającym barowe bluesy zagubionej bitniczki, to wszystko to dzieje się kosztem zmniejszenia dawki tego bardzo przyjemnego wysaturowanego retro-klimatu, który w pierwszej połowie krążka przyciąga do słuchawek czy głośników.

Niewątpliwie "Subtitles", mimo konwencjonalnej struktury piosenek i tego, że same sobie nie należą do najbardziej efektownych, od strony produkcyjnej i brzmieniowej z pewnością wybija się na polskim rynku. Szczególnie ta pierwsza część płyty to w znacznej mierze kawał niesamowicie przyjemnej, klimatycznej muzyki, nawet jeżeli pozbawionej fajerwerków.

Napisałbym, że cierpliwość fanów Toli Szlagowskiej została wynagrodzona, ale prawda jest taka, że osoby szukające tutaj "dawnej" Toli, nie znajdą dla siebie zupełnie nic. Mowa o zupełnie innej wokalistce, innej muzyce, innej wrażliwości. To niby powrót na scenę, a słucha się go jak debiutu. A że metryka wskazuje na tę samą osobę? Cóż, każdy ma jakąś przeszłość.

Tola "Subtitles", Humans on Earth

7/10

Tola Szlagowska i Ala Boratyn mają po 20 lat

Tola w USA od dłuższego czasu pracuje nad swoim solowym debiutem - wiosną 2012 roku wypuściła teledysk do piosenki "Let It Go"MWMedia
Tola Szlagowska w sierpniu 2008 roku rozpoczęła naukę w szkole muzycznej w USAMWMedia
W kwietniu 2010 roku ukazała się ścieżka dźwiękowa do serialu "Majka", na której znalazło się pięć pioesenek w wykonaniu Ali Boratyn. Od tego czasu o Ali jest cicho w show-biznesieMWMedia
Singel "Cute (I'm Not Cute" z płyty "Before I'll Die..." został wykorzystany w serialu "39 i pół"MWMedia
Ala Boratyn na własny rachunek zadebiutowała w 2007 roku płytą "Higher"MWMedia
Dawne przyjaciółki starały się nie wracać do przeszłości, ale wzajemnie nie szczędziły sobie uszczypliwościMWMedia
Ala Boratyn twierdziła, że działalność w zespole Blog 27 ją "ogranicza i że nie ma w nim swojego zdania"MWMedia
Tola Szlagowska kontynuowała działalność pod szyldem Blog 27 - w 2008 roku ukazała się druga płyta zespołu "Before I'll Die"MWMedia
W październiku 2006 roku Ala Boratyn postanowiła opuścić zespół, rozpoczynając karierę solową (na zdjęciu z aktorem Adamem Fidusiewiczem)MWMedia
Młode wokalistki zdobyły popularność w 2005 roku jako członkinie grupy Blog 27MWMedia
Ala Boratyn i Tola Szlagowska urodziły się tego samego dnia - 27 listopada 1992 rokuMWMedia


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas