Metro: "Nagrodą będzie, jak napiszemy album, który zostanie na długo i którego się nie wyprę" [WYWIAD]
Muzycy z zespołu Metro to młodzi debiutanci, o których robi się coraz głośniej na polskiej scenie rockowej. Grupa nie wydała jeszcze debiutanckiego albumu, a już ma na swoim koncie trasę koncertową z Myslovitz i zaproszenia na jedne z największych festiwali w Polsce (Jarocin czy OFF Festival). W rozmowie z Interią wokalista formacji - Aleksander Zajdel - zdradził, jakie ma odczucia po zagranym tournee, wyjawił historię powstawania hitu "Hej Aloszka", a także opowiedział o marzeniach na najbliższe miesiące kariery.

Weronika Figiel, Interia: Napisaliście na Instagramie, że nie ma lepszego miejsca dla młodych zespołów niż showcase'owe festiwale. Dlaczego tak jest?
Aleksander Zajdel, Metro: - Jak sama nazwa wskazuje, jest to showcase; służy temu, żeby zaprosić wielu artystów, by można było ich dostrzec, poznać. To nie jest oczywiście jedyny sposób na promocję, ale tego typu imprezy bardzo pomagają w łączeniu słuchacza z muzykiem czy łączeniu muzyka z branżą.
Postrzegasz to bardziej jako możliwość pozyskania nowych słuchaczy czy właśnie zaprezentowania się ludziom z branży?
- Na pewno część słuchaczy, uczestników Next Fest, ma szansę się o nas dowiedzieć, ale będzie nam bardzo miło jeśli przyjdą osoby z branży.
Teraz Next Fest, w lipcu Jarocin, w sierpniu OFF Festival. Jak to się stało, że dotarliście na tak duże festiwale?
- Mamy teraz menedżment, co ułatwiło sprawę, ale na pewno zaprocentowało ponad trzy lata koncertowania - w końcu nas zauważono i zaproszono. Najpierw trzeba było włożyć ogrom sił w pracę u podstaw, czyli granie koncertów w klubach, robienie tras, gdzie się wszystko pakuje do małej furki, dwie osoby jadą ze sprzętem, a pozostałe jadą pociągami. Było dużo pracy, takiego DIY-owego zaangażowania. Szliśmy do przodu, coraz więcej osób przychodziło na nasze koncerty, coraz więcej odzywało się na social mediach.
Czujecie stres przed takimi występami, jak właśnie na Next Fest, potem na Jarocinie czy OFF-ie?
- Zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę, bo właśnie zakończyliśmy trasę supportową zespołu Myslovitz. Pierwszy koncert, który wspólnie zagraliśmy był we wrocławskiej Hali Stulecia! Blisko sześć tysięcy osób na sali, co było nie do objęcia, takie sprawy mi się w głowie nie mieszczą. Czuję, że po tym bardzo aktywnym marcu i kwietniu stresu jest mniej, ale zawsze te 15 - 20 minut przed wejściem na scenę następuje moment, w którym człowiek zaczyna się zastanawiać, czy na pewno wszystko dopiął, czy na pewno wszystko pamięta, czy struna nie pójdzie, czy nie zapomnę słowa. Trochę stresu zawsze jest.
Co wynieśliście z występów z Myslovitz, oprócz tego, że już czujesz mniejszą tremę? Coś jeszcze dała wam możliwość supportowania tak kultowego zespołu?
- Uzyskaliśmy bardzo wiele informacji na temat tego, jak gramy, ponieważ pierwszy raz założyliśmy odsłuchy douszne. Z nimi przejrzystość tego, jak się gra, i co się śpiewa, jest dużo większa. Nagle okazuje się, że słyszymy nasze instrumenty. Wcześniej musieliśmy odnaleźć się w hałasie sceny, co jest fajne, bo jest inna energia. Supportowanie Myslovitz dało nam obycie z dużymi scenami, dowiedzieliśmy się, jak to jest nie stać ramię w ramię z basistą i gitarzystą. Poza tym odbiór naszych koncertów był bardzo pozytywny i przerósł nasze najśmielsze oczekiwania.
Czujesz przypływ większej liczby fanów po tych koncertach?
- Oj tak, z pewnością. Nie trzeba się nawet specjalnie rozglądać, widzimy, że dużo osób zostało z nami, widać to w socialach. Jestem ciekaw, czy ktoś, kto usłyszał o nas przez supporty, dziś wpadnie na Nexta.
Wasza muzyka ma niepowtarzalny klimat. Ktoś mogłoby ją usłyszeć i wręcz pomyśleć, że pochodzi z innej epoki. Co jest waszą inspiracją? Raczej są to starsze zespoły czy patrzycie tylko w przyszłość i nowoczesną muzykę?
- Nie, nie mogę powiedzieć, że patrzymy tylko na nowoczesną muzykę, bo jesteśmy silnie osadzeni w dźwiękach, które już są znane, ale na pewno nie chcę mówić o Metro, że to jest zespół, który ma kogoś naśladować. Po prostu takie dźwięki nad inspirują, na nich zostaliśmy wychowani, tam jest nasza wrażliwość. Myślę, że potrafimy w nie też tchnąć współczesnego ducha. Gdyby była tu reszta chłopaków, na pewno powiedzieliby coś innego, ale ja np. gdy myślę o swoich inspiracjach, to myślę o Republice, Lechu Janerce, Klausie Mitffochu, Maanamie, a z zagranicznych wykonawców na pewno są to The Sound, New Order. Chyba to wszystko słychać, prawda? Ze współczesnych... Prowadzący jeden z wcześniejszych wywiadów powiedział, że jesteśmy nowymi Fontaines D.C. To mocno mnie dotknęło, bo gdy zaczynaliśmy naszą przygodę, to Fontaines naprawdę nam dużo przygrywało. Teraz trochę oddryfowaliśmy od brzmień shoegaze'ujących, ale wcześniej były one dużą inspiracją. Dla nas to bardzo symboliczne, że jest to zespół, który trzęsie mainstreamem, pnie się bardzo do góry.
Spotkacie się z nimi na OFF-ie za kulisami. Myślę, że możecie wskoczyć do nich na scenę i zrobić duet.
- Mam nadzieję, że się uda.
Teraz to wasza piosenka "Hej Aloszka" jest hitem, który wybrzmiewa wszędzie, a podobno powstała dość spontanicznie. Jaka jest historia tego utworu?
- Lubię opowiadać tę historię. Można powiedzieć, że "Hej Aloszka" powstała w przypływie chwili. Kiedy chłopaki pisali instrumental - bo to jest piosenka, której ja w ogóle nie gram na gitarze - byłem w Kanadzie. Przez dwa miesiące chłopaki podsyłali mi głosówki z prób. Myślałem wtedy, że to fajny pomysł, ale nie miałem poczucia, że to będzie materiał na coś przebojowego. Po moim powrocie spotkaliśmy się na pierwszej próbie i pierwsze pomysły zaczęły natychmiast rezonować. Akurat wtedy czytałem "Braci Karamazow" Fiodora Dostojewskiego i wiedziałem od razu, że chcę napisać piosenkę o Aloszce, bo bardzo mnie urzekła ta postać. Jednego wieczoru, na jednej próbie, wszystko po prostu wskoczyło na swoje miejsce.
W ten sposób zapowiadacie swój debiutancki album. Jest jakiś stres przed tym wielkim debiutem?
- Jest ogromny stres i dużo myślenia o tym, czym w ogóle jest debiutancki album. Mamy za sobą już parę wydawnictw, istniejemy już trzy i pół roku, w tym czasie wiele zespołów zdążyło wydać po dwa albumy, a niektóre zdążyły się rozpaść, a my cały czas gotujemy i gotujemy. Stres jest spory, bo czujemy duże wewnętrzne oczekiwania. Przyświeca nam takie motto, że pierwszy album wydaje się tylko raz w życiu. Jest on też sumą wszystkich osiągnięć, od początku przygody z muzyką, aż do tego momentu. Numery mamy napisane, trzeba je teraz zaaranżować, zarejestrować i wyprodukować, wyćwiczyć, dopisać jeszcze część tekstów. Bardzo intensywnie nad tym pracujemy. Próbujemy różnych współprac z producentami, różnych studiów, zbieramy informacje. Dzięki naszemu menedżmentowi mamy więcej możliwości. Do tej pory po prostu chodziliśmy do studia, graliśmy na setkę i w dwa - trzy dni, powstawały trzy do pięciu numerów, i w zasadzie tyle. Teraz to jest dużo dłuższa praca, praca nad brzmieniem, nad tym, jakiego wzmacniacza użyć, jakich blach, żeby to wszystko zagrało tak, jak chcemy.
Bardzo nam się marzy ten album. Wiemy, że jeszcze trochę czasu musi minąć, ale on już jest na horyzoncie, bardzo się nad nim skupiamy i chcemy, żeby to było coś wyjątkowego, coś, co spełnia nasze oczekiwania. Myślę, że warto będzie czekać. Na pewno w tym roku pojawi się jeszcze jakieś wydawnictwo.
Samo wydanie albumu będzie dla ciebie spełnieniem marzeń czy masz jeszcze jakiś cel, który byś chciał osiągnąć z tą płytą - może jakaś nagroda?
- Nie mam takich marzeń. Dla mnie nagrodą będzie, jeśli napiszę album, który mi się podoba, który zostanie ze mną na długo, którego się nie wyprę za jakiś czas. Czasem patrzy się na rzeczy wydane wcześniej i człowiek się zaczyna zastanawiać, czy na pewno to jeszcze w nim rezonuje. Jeśli ten album powstanie, będzie spójny, będzie o mnie i o tym zespole, to będzie największa satysfakcja. Chociaż... Chciałbym, żeby był wydany na winylu - to jest moje ogromne marzenie. I żeby miał fajną oprawę graficzną i teledyski. To będzie największa gratyfikacja dla mnie.
Jesteście jeszcze przed debiutem płytowym, ale gracie już od pewnego czasu na scenie. Teraz dużo osób zaczęło was zauważać, jesteście na dużych festiwalach. Masz jakąś radę dla osób, które wchodzą dopiero na rynek muzyczny - co robić, żeby dostać się tu, gdzie wy?
- Nie spodziewałem się nigdy, że ktoś mi zada to pytanie i będzie słuchał moich rad. Chyba muszę się powtórzyć: praca u podstaw jest najważniejsza. To jest trochę trywialne i myślę, że gdybym to usłyszał wcześniej, to wzruszyłbym ramionami, ale nie ma na to innej rady. Nie chcę też podawać się za osobę, która ma to przemyślane. Nasza formuła pisania piosenek - gdzie jest zwrotka i refren - pomaga, bo jest przewidywalna, takich rzeczy się łatwiej słucha.
Także praca u podstaw, granie koncertów... Jeszcze jedno. Myślę, że to, co jest w Metro cholernie ważne, to przyjaźń. Przyjaźnimy się ze sobą, choć oczywiście bywają różne momenty, także cięższe chwile, ale jesteśmy dla siebie i wspieramy się. Jesteśmy w tym wszystkim bardzo demokratyczni i bardzo uczciwi, potrafimy się komunikować, nie ma żadnych ukrytych potrzeb, które później mogłyby wychodzić. Odpukać! Myślę, że relacje wewnątrz zespołu i to, że się lubimy i rozumiemy, potrafimy zejść z tonu, gdy ktoś chce forsować swój pomysł, który nie odpowiada innym, są ważne. Potrafimy komunikować się w takich sytuacjach, mówimy "może jednak spróbujemy zagrać to inaczej, może spróbujemy innego rozwiązania". Relacje wewnątrz zespołu są szalenie ważne.
Jaka jest twoja ulubiona stacja metra?
- Plac Wilsona