Rozen: "Chciałem opowiedzieć historię, która będzie miała jakąś wartość i znaczenie" [WYWIAD]
Rozen to jeden z niewielu fabularnych projektów z pogranicza polskiego popu. 22 marca ukazał się ich drugi studyjny krążek zatytułowany "Róża”. Opowiada on o tęsknocie za tym co było, ale i co mogło być. Album jest jednak czymś znacznie więcej, co zmusza słuchacza do refleksji. O procesach powstawania płyty, jak i trudnościach przy jej powstawaniu, porozmawialiśmy z wokalistą i liderem zespołu Rozen, Andrzejem Rozenem.
Wiktor Fejkiel: Spotykamy się na świeżo po premierze waszego drugiego albumu studyjnego "Róża". Jak wrażenia?
Andrzej Rozen: - Jest jeszcze bardzo wcześnie. Pierwsze głosy są bardzo pozytywne, ale liczymy, że z każdym dniem ten album będzie docierał jeszcze dalej. Krążek ukazał się po długiej przerwie, a sam pomysł nosiłem w sobie od kilku lat. Na początku wydawał się nieco karkołomny, skomplikowany, niekomercyjny. Wydawało się, że zrobienie go będzie nie lada wyczynem. Fakt, że on jest, że podołaliśmy temu wyzwaniu, że można go zobaczyć, że powstały do niego piękne klipy, sprawia nam ogromną satysfakcję.
Chyba zgodzisz się ze mną, że "Róża" to coś więcej niż zbiór piosenek. Kiedy po raz pierwszy w waszych głowach pojawił się pomysł, by zrobić coś tak ambitnego?
- Było kilka takich momentów. Pierwszy jeszcze w trakcie nagrywania debiutanckiej płyty. Studio, w którym ją nagrywaliśmy, mieści się naprzeciwko kościoła św. Andrzeja Boboli na Mokotowie. Codziennie kończyliśmy pracę około 21:00 i pierwszym co mnie witało po wyjściu z budynku, były dzwony Apelu Jasnogórskiego. Za pierwszym razem pomyślałem, że pięknie brzmią. Za drugim przystanąłem na chwilę. Za trzecim nagrałem fragment na telefon. Wtedy zacząłem myśleć o tym, że ten dzwon, który znamy jako element polskiego folkloru, mógłby zostać wykorzystany do opowiedzenia jakiejś historii. Drugi z tych momentów dotyczył utworu "Nie wyjadę" z naszej pierwszej płyty. Fabuła tego utworu prowokowała publiczność do pytań. Mnie też. Zacząłem w głowie rozwijać historię "Nie wyjadę", aż w końcu powstało z niej coś, co uznałem za materiał na całą płytę.
Możesz opowiedzieć nam więcej o fabularnej opowieści, która kryje się za tym albumem?
- Opowieść, którą przedstawiamy to historia dwójki młodych ludzi, którzy spotykają się po latach w swojej rodzinnej miejscowości. Ale to tylko pretekst. Ta fabuła jest otwarta, ma jakiś szerszy wymiar i dotyka tematów, które każdy z nas może w sobie odnaleźć. A do tego jest na wskroś polska, przesiąknięta polskim folklorem, polską obyczajowością. Chciałem, żeby ta historia była trochę jak miniserial, w którym każda kolejna piosenka dodaje kontekstu i rozwija fabułę. Oprócz tego nakręciliśmy trzy bardzo filmowe teledyski, które stanowią trochę syntezę, a trochę zwiastun tego miniserialu.
Który z polskich albumów uważasz za wzór w fabularnych opowieściach?
- Chyba nie mam na tyle muzycznej erudycji, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Płytą, która ostatnio zrobiła na mnie ogromne wrażenie to "Taxi" Łony, Koniecznego i Krupy. To nie jest do końca fabuła w odcinkach, ale jest to płyta konceptualna, reportażowa, przeplatana opowieściami prawdziwych kierowców. Czuję z nią jakieś muzyczne pokrewieństwo. Myślę jeszcze o wczesnym Taco Hemingway’u, z jego uchem do emocji, do języka, ze wglądem w życie codzienne.
Jak wygląda u was proces twórczy? W jaki sposób i przez ile czasu tworzyliście ten album?
- “Róża" powstawała w zupełnie inny sposób niż nasz debiut. Wtedy przychodziłem do studia z gotowymi kompozycjami. W studiu myśleliśmy głównie nad aranżem i poszerzeniem brzmienia. Ale te utwory nawet grane solo na gitarze w jakiejś mierze mogły funkcjonować same. W przypadku "Róży" było zupełnie inaczej. To, z czym ja przyszedłem do studia, to przede wszystkim precyzyjny schemat opowieści rozpisany na rozdziały, sceny. Do jednej sceny miałem gotowy utwór, do innej wyłącznie hasło, fragment tekstu, referencję muzyczną albo filmową. Pracowaliśmy z Mateuszem Hulbojem i Kacprem Majewskim w sposób bardzo kolektywny, otwarty. Szukaliśmy takiej formy, która pomoże opowieści i mam nadzieję, że to słychać na tej płycie. Niektóre utwory mają dość nietypową konstrukcję, bez refrenów, albo z długimi częściami instrumentalnymi.
Na "Róży" mamy trzy współprace: z Belą Komoszyńską, Karoliną Matuszkiewicz i Skubasem. Jakie są ich kulisy?
- Karolina Matuszkiewicz to multiinstrumentalistka, wyspecjalizowana w muzyce ludowej. Przez lata była częścią naszego zespołu. Jest naszą przyjaciółką i jak mało kto rozumie naszą muzykę. Kiedyś usłyszałem jej wykonanie tradycyjnej pieśni ludowej, które było tak poruszające, a równocześnie pasujące do naszej opowieści, że zapytałem, czy nie chciałaby zaśpiewać jej na naszej płycie. Szczęśliwie się zgodziła. Z Belą Komoszyńską, szlaki mieliśmy już przetarte, ponieważ jakiś czas temu wydaliśmy razem singel "Pusty dom". Dla mnie, jako fana zespołu Sorry Boys, to było spełnienie muzycznego marzenia. Pisząc utwór "Letniaczek" wiedziałem, że ma potencjał do bycia duetem. I znów pomyślałem o Beli. Szczęśliwie przyjęła zaproszenie, bo jej wokal dodał tej piosence pięknej nostalgii i głębi.
No i wreszcie Skubas, z którym co ciekawe, nigdy fizycznie się nie spotkałem. Naszą współpracę zaaranżował producent Mateusz Hulbój. Zastanawialiśmy się wspólnie z Mateuszem nad ostatnim utworem na płycie, do tekstu Tadeusza Różewicza, który miał być meta-komentarzem narratora, klamrą dla całej opowieści. Nagle doznaliśmy olśnienia, że to powinien być duet ze Skubasem. Że coś w tym męskim połączeniu, w jego wokalu pasuje tu idealnie.
Masz jakiś swój ulubiony utwór na "Róży"?
- Chyba jestem w stanie wybrać dwa, które są ze sobą połączone - "Czasu tak niewiele" i "Syreny". To jest moment kulminacyjny tej opowieści. Udało nam się tam połączyć typową piosenkową formę z filmowym soundtrackiem. Pamiętam, że jak ten utwór zaczął już brzmieć, puszczaliśmy go sobie w kółko w studiu i mieliśmy ciarki. Bardzo lubię też "Dzwony", czyli ten otwierający, on też powstał jako pierwszy.
Podczas powstawania albumu myślałeś o tym, który z utworów mógłby być takim waszym hitem?
- Szczerze mówiąc, miałem taką obsesję na punkcie opowiedzenia tej narracji, że w ogóle nie myślałem nad potencjałem radiowym tych utworów. Teraz, już po fakcie, myślę, że "Róża" i "Letniaczek" mają taki potencjał i łatwo wpadają w ucho.
Coś, co najbardziej mnie urzekło na tym albumie, to spójność kompozycji pomiędzy poszczególnymi utworami, płynne przejścia i brak "typowego" wykorzystywania instrumentów. To ambitne podejście do muzyki stało się już czymś, od czego nie będziecie chcieli odejść?
- Dużo ostatnio myślę o naszym podejściu do muzyki. To nie jest tak, że my ideowo odrzucamy pisanie popowych utworów. Ale odkrywam, że jest coś, co płynie ze mnie, co sprawia, że nawet jak staram się pisać lekko, to skręcam w kierunku głębszych refleksji albo takiej niejednoznaczności emocjonalnej. Chyba nie umiem inaczej i nie pozostaje mi nic innego, niż to zaakceptować (śmiech). To nie jest na pewno przepustka do mainstreamu, ale będziemy próbować.
Napotkaliście jakieś trudności podczas tworzenia "Róży"?
- Tak, były momenty zwątpienia i obawy, że ta historia nas przygniecie. Ta fabuła jest dość ciężka. Musi być precyzyjnie poprowadzona. A do tego dobrze by było, gdyby każdy z tych utworów mógł funkcjonować samodzielnie. Sklejenie tego witraża było nie lada wyzwaniem. Wielokrotnie zastanawiałem się, czy to ma sens. Ale równocześnie, to był najbardziej kreatywny proces, w jakim miałem okazję wziąć udział. Efekt końcowy zdecydowanie wynagradza nam wszystkie trudy.
Jakiego odbioru spodziewasz się przy tym albumie? Uważasz, że polska publiczność jest gotowa na takie brzmienia?
- Nie mam pojęcia. Na pewno więcej myślałem o odbiorze publiczności przy pierwszej płycie i to chyba nigdy nie jest dobry pomysł dla artysty. Każdy chciałby, żeby jego muzyka trafiała do ludzi, ale to nie może być tworzenie "pod ludzi". Pisząc "Różę" byłem już chyba bardziej uwolniony od pytania o odbiór. Chciałem po prostu opowiedzieć historię, która dla mnie miała jakąś wartość i znaczenie. Czy to jest mainstreamowa płyta? Nie wiem. Mamy obecnie tak dużo treści w kulturze, że ten główny nurt jest bardzo szeroki. Może znajdzie się w nim miejsce na taką fabularną historię jak "Róża"?
Macie już jakieś plany na przyszłość po wydaniu tego albumu? Planujecie trasę koncertową?
- Na razie myślimy intensywnie o koncercie premierowym, który bardzo nam się marzy. Chcielibyśmy móc tę historię opowiedzieć w całości, na żywo, z teledyskami, z muzycznymi gośćmi. Później liczymy na koncerty - zobaczymy, jakie będzie zainteresowanie. Mam nadzieję, że uda nam się z "Różą" pojawić na jakiś festiwalach i zaprezentować się z naszą muzyką trochę szerszej publiczności.