Rea Garvey: Jestem Polsce winny koncert [WYWIAD]
Irlandczyk, choć prawie nieznany w swojej ojczyźnie, jest jednym z najbardziej utytułowanych i popularnych muzyków w Niemczech. Wcześniej najbardziej rozpoznawalny jako frontman zespołu rockowego Reamonn. Trener w niemieckiej edycji programu "The Voice of Germany". Rea Garvey pokazał światu swój 6. album - "HALO".
Damian Westfal: Jaki był odzew po premierze albumu? Jesteś zadowolony z efektów pracy?
Rea Garvey: - Jestem przeszczęśliwy. Nie sądzę, żebym wypuścił coś z rąk, dopóki nie byłbym z tego całkowicie zadowolony. Pracowałem nad tym albumem przez prawie cztery lata, więc to nie był szybki projekt - dwa lata dłużej niż normalnie zajęłoby mi zrobienie albumu. Wielu fanów, przyjaciele i rodzina byli bardzo podekscytowani i co mi się najbardziej podobało, to myślę, że każdy z nich ma swoją, inną ulubioną piosenkę.
Ponoć zaczynasz nowy rozdział w swojej karierze. Jaki to rozdział?
- W tej chwili myślę, że moją misją jest niesienie radości i nadziei. Żyjemy w dość mrocznych czasach i myślę, że miłość jest światłem, myślę, że nadzieja i prawdziwe szczęście są światłem. Naprawdę czuję się odpowiedzialny za wnoszenie światła do życia innych ludzi. To brzmi bardzo duchowo, ale wiem, że to, co robię, może inspirować innych, więc naprawdę po prostu staram się być jak najlepszą inspiracją. Sukces jest bardzo względną rzeczą, sukces dla mnie to szczęście. Jeśli jestem szczęśliwy, to odnoszę sukces. Hej! W końcu robię to, co kocham, czyli muzykę. Próba przyniesienia tego szczęścia innym ludziom to naprawdę to, co czuję, że chcę robić. Wierzę też, że najpierw trzeba pokochać siebie, zanim pokocha się kogokolwiek.
Jakim słowem, oprócz "Halo", najmocniej opisałbyś album?
- Myślę, że rodzina. Ona bardzo mnie zainspirowała pod każdym względem, jak na przykład do rzeczy, których wszyscy się boimy. Staram się unikać strachu, staram się wyrzucić go ze swojego życia. Nie chcę strachu, chcę perspektywy, chcę siły i miłości. Myślę, że rodzina jest tym, co daje wszystkie te rzeczy. Nas wszystkich było dziesięcioro w jednym domu. Nauczyliśmy się dzielić, być po prostu dla siebie nawzajem, iść naprzód razem. Moja mama zaszczepiła w nas to, że jesteśmy niepokonani. Dzięki temu wyszliśmy w świat z takim nastawieniem i zdecydowanie jestem teraz typem wojownika. Nie lubię nie próbować, nie lubię nie odnosić sukcesów i staram się być pokorny, bo odnoszenie sukcesów nie zawsze musi być tym, do czego dążę.
Kiedy patrzę na okładkę tego albumu i kiedy słucham piosenek, myślę, że ten album jest również bardzo duchowy. Czujesz podobnie? Kiedy ta sfera życia zaczęła być dla ciebie istotna?
- Myślę, że paradoksalnie zaczęło się to dla mnie po byciu religijnym przez długi czas. Dorastałem w Irlandii, więc religia była dużą częścią mojego życia. Musiałem się od niej odwrócić i odejść od niej, ponieważ nie czułem, że nią jest. Opuściłem kościół i postanowiłem pójść sam. W mojej własnej podróży znalazłem wiarę, która nie jest religią, bo wiara w Boga nie jest religią. Uważam, że religia to wspaniała rzecz dla niektórych ludzi. To jak ścieżka, która pomaga niektórym - daje im płot z lewej i prawej strony, aby czuć się bezpiecznie. Ja tego nie potrzebowałem. Musiałem zbłądzić i zwariować, ale dzięki temu mogłem dowiedzieć się, kim jestem. Znalazłem wtedy wiarę i jest ona dla mnie czymś, co dziś jest dla mnie naprawdę ważne. Jestem wielkim wierzącym w Boga, mówię o tym z radością. Kiedy myślę o najtrudniejszych rzeczach w moim życiu, to po prostu oddaje te sprawy Bogu i proszę Go, żeby mnie przez to przeprowadził. Nie jestem kaznodzieją (śmiech), ale jestem kimś, kto lubi rozmawiać i jeśli daję ludziom coś prawdziwego, szczerego od siebie, to sprawia, że jestem szczęśliwy. Myślę, że to moja praca. Jeśli jesteś blisko Boga, jesteś blisko szczęścia. Ja nie mogę dać tego ludziom, ale jeśli ludzie chcą ze mną o tym porozmawiać, jestem zawsze otwarty.
Zanim wyemigrowałeś z Irlandii, wiem, że miałeś dość burzliwą młodość. A teraz? Ustatkowałeś się?
- Gdybyś był ze mną wczoraj wieczorem, mógłbyś tego nie powiedzieć (śmiech). Zawsze marzyłem o tym, żeby zostać gwiazdą rocka. Czasami jestem niedojrzały, czasami popełniam błędy - naprawdę popełniam ich wiele - ale jestem też osobą, która budzi się rano i stara się zrobić coś lepiej. Na pewno nie jestem już tak dziki, jak kiedyś, ale też nie jestem zupełnie oswojony (śmiech).
Ile z tej irlandzkości w tobie zostało?
- Zadaję sobie to samo pytanie, wiele razy. Chcieliśmy kiedyś z żoną i dziećmi wrócić do domu. Myśleliśmy o przeprowadzce do Irlandii i było to prawie niemożliwe, nie wiem dlaczego, po prostu wydawało się to niemożliwe. Jeśli czuję, że to nie powinno się wydarzyć, to to akceptuję, nie próbuję naciskać. Śmieszne jest to, że im dalej jestem od domu, tym bardziej jestem Irlandczykiem. Nie jestem nacjonalistą w żadnym wypadku, ale kocham miejsce, z którego pochodzę.
Jestem właśnie w Dublinie i może coś polecisz? Lubisz kawę po irlandzku (Irish Coffee)?
- Wiesz co... chyba raczej nie (śmiech). To nie jest zbyt poranny napój, nawet jeśli ludzie cię do tego przekonają.
Czy znalazłeś swoje miejsce na ziemi "Gdzieś Blisko Nieba"?
- Kiedy zabieraliśmy się za tę piosenkę, byliśmy w pokoju ja, Ryan Hennessy i Jimmy Rainsford. Pomyślałem, że to musi być dobra, twórcza noc. I tak właśnie zaczęliśmy pierwszy wers. Powiedziałem, że chcę, abyśmy napisali piosenkę, która nas podniesie, ponieważ tęsknimy za domem. My Irlandczycy jesteśmy najbardziej tęskniącymi za domem ludźmi na planecie. W Irlandii mieszka trzy i pół miliona Irlandczyków, ale jest 20 milionów irlandzkich paszportów - to tak, jakbyśmy byli wszędzie i tęsknili za domem. A więc pisaliśmy tę piosenkę o tęsknocie za domem i w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że kiedy wychodzimy gdzieś razem, kiedy wypijemy kilka drinków, zaczynamy myśleć o domu i tam właśnie przenosimy się myślami, więc dlaczego nie napisać właśnie o tym momencie. "Somewhere Close To Heaven" to jedna z moich ulubionych piosenek, ponieważ naprawdę do mnie trafia. Kiedy jestem w trasie lub kiedy jestem z dala od domu i wychodzę ze znajomymi, to wyobrażam sobie, jakbym stał w moim lokalnym barze. Po prostu to kocham.
Byłeś też w Polsce, nawet kilka razy. Wspominasz tę podróż jakoś szczególnie?
- To prawda, byłem w Polsce wiele razy i widzę na przestrzeni lat, jak pięknie zmieniła się chociażby Warszawa. Jest taka jedna historia, którą mam o Polsce i jest moją ulubioną historią. Pamiętam, jak to był już któryś mój raz w Warszawie i wiele rzeczy było nowych, odbudowanych i pomyślałem, że trzeba koniecznie wyjść na miasto. Musiałem to zobaczyć na własne oczy. Podczas spaceru natrafiłem na miejsce z wielkim szyldem piwa i to wyglądało dokładnie jak mój znajomy bar w Irlandii. A ja kocham piwo. Wszedłem do środka i było tam tyle piw, tak wiele różnych rodzajów piwa, że byłem zdezorientowany. Przy barze stała młoda para, która podpowiedziała mi, czego powinienem spróbować. Podszedłem do kasy, żeby zapłacić, a pracownik powiedział, że nie przyjmują w euro. Dopiero co przyjechałem, więc miałem gotówkę tylko w tej walucie. Potem dałem mu kartę kredytową, a on powiedział, że też nie może jej przyjąć. Ta młoda para, która wcześniej poleciła mi piwo, zapłaciła za mnie. Potem jeszcze za moje drinki i po paru chwilach wyszliśmy z tego miejsca razem. Spytałem ich, czy lubią muzykę, ponieważ nie rozpoznali, kim jestem, co jest bez znaczenia, ale opowiedzieli "tak". Na to ja, czy znają może piosenkę "Supergirl", na to oni, że oczywiście, bo każdy zna tę piosenkę. Wiedziałem, że to był wielki hit, więc powiedziałem wtedy, że jestem piosenkarzem, a oni stanęli w szoku. Potem jeszcze zaproponowali wspólną imprezę, ale musiałem odmówić, bo rano czekał mnie występ jako gość w polskiej telewizji śniadaniowej. Zaprosiłem ich do programu i ku mojemu zdumieniu przyszli. To było takie piękne spotkanie ludzi. Po prostu bycie dla siebie nawzajem i to w dodatku cholernie miłym. To niesamowita rzecz, która nie jest łatwa, żeby być miłym, bo takie sytuacje nie zdarzają się zbyt często. Ta para była naprawdę niesamowita, a ja byłem szczęśliwy, że przyszli wtedy do programu.
Jesteś w trasie koncertowej. Zamierzasz odwiedzić jeszcze Polskę w przyszłości?
- Naprawdę chcę przyjechać do Polski tak szybko, jak to możliwe. Byłem smutny, kiedy byłem tam ostatnim razem, bo się wtedy rozchorowałem. Byłem tam wtedy też przy okazji występu w programie telewizyjnym. Dosłownie zemdlałem w moim pokoju hotelowym. Więc tak, jestem Polsce winny koncert. Na pewno. Staram się i mam nadzieję, że się uda.