Pezet: W hip hopie od zawsze był pewien element kreacji [WYWIAD]

Marcin Misztalski

30 września premiera najnowszej płyty Pezeta - "Muzyka komercyjna". Z tej okazji jeden z najpopularniejszych polskich artystów mówi nam o tym, czego mu dziś brakuje w polskim rapie i zdradza, czy kłamał w kawałkach.

Pezet prezentuje "Muzykę komercyjną"
Pezet prezentuje "Muzykę komercyjną"Lola Banetmateriały prasowe

Poprzednia płyta Pezeta to "Muzyka Współczesna" z 2019 roku. Album uzyskał status potrójnej platyny, a pochodzący z niej utwór "Magenta" zdobył wyróżnienie Diamentowego Singla.

Przed premierą albumu "Muzyka komercyjna" raper wypuścił single "Jan Paweł", "Mewa", "Gangi w LA" i "Tonący".

Marcin Misztalski, Interia: Na nowej płycie poświęcasz trochę miejsca kobietom. Czujesz, że w ostatnim czasie twoje notowania u nich wzrosły?

Pezet: - Wiesz co... (po krótkim zastanowieniu) tak. (śmiech) To ciekawe, bo w ostatnich latach, jeszcze zanim wróciłem na scenę, czułem większe zainteresowanie płci pięknej moją skromną osobą niż wtedy, gdy byłem znacznie młodszy.

Może fanki szukają tatusiów wśród raperów. (śmiech)

- Nie wiem, czy chodzi tylko o to. Na nowym albumie popełniłem utwór idący w tę stronę. Wydaję mi się, że chodzi o biologię i zasady, na których od lat funkcjonuje świat. Faceci dojrzewają wolniej niż kobiety, więc one często wolą starszych gości. Miałem zresztą okazję tego doświadczyć będąc młodym - zakochanym w swoich równolatkach - chłopakiem. Często te historie kończyły się dla mnie tragicznie, a ja nie rozumiałem, dlaczego się rozstawaliśmy. Dziś jestem stabilniejszy emocjonalnie.

Pamiętam, że emocji nie brakowało, gdy spotkaliśmy się przed premierą twojej poprzedniej płyty. Zastanawiałeś się wtedy, czy ludzie jeszcze o tobie pamiętają i czy masz im coś do zaoferowania.

- Po premierze "Muzyki współczesnej" działo się u mnie naprawdę dużo. To był jeden z najintensywniejszych i najbardziej intratnych okresów w moim życiu. Na początku byłem tym wszystkim bardzo zaskoczony, a później napędzony do działania. Gdy się wtedy spotkaliśmy, byłem świeżo po przejściach zdrowotnych, które ciągnęły się za mną od kilku lat. Miałem wiele obaw związanych z powrotem na scenę, bo wcześniej nie mogłem zweryfikować, czy jestem gotów psychicznie i fizycznie do grania koncertów. Musiałem więc jakiś zagrać. Z czasem pojawiła się opcja, by wystąpić na Torwarze. Skorzystałem z niej. Następnie miałem jeszcze kilka wizyt u rehabilitantów i okazało się, że jestem gotowy na pełnoprawny powrót. Podjąłem decyzję, że zostaję na scenie i robię to, co robiłem kiedyś. Dziś mam zupełnie inne obawy. (śmiech)

To znaczy?

- Moje obawy wiążą się z tym, że skoro po latach wydałem płytę i okazało się, że ludzie o mnie pamiętają, to w tej chwili nasuwają mi się pytania: Czy jestem w stanie przeskoczyć tamten sukces? Czy ludziom spodoba się "Muzyka komercyjna"? Pamiętam, że miałem już kiedyś podobne rozkminy. Na przykład przy premierze "Muzyki poważnej" bałem się odbioru słuchaczy. "Poważna" na początku została przyjęta gorzej niż "Muzyka klasyczna". Dopiero po latach zyskała status kultowej.

Pezet patrzy w przyszłośćLola Banetmateriały prasowe

Powiedziałeś mi kiedyś: "Jak sobie pomyślę o tym, na jakim byłem etapie, choćby finansowym, gdy byłem w szczytowej formie mojej kariery to... są to rzeczy śmieszne, wręcz groteskowe. Teraz tak naprawdę w hip hopie są konkretne pieniądze". Odkułeś się za te wszystkie chude lata?

- Tak. Na "Muzyce współczesnej" na każdej płaszczyźnie zarobiłem bez porównania więcej, niż zarabiałem wcześniej. Zarówno jeśli chodzi o deale reklamowe, koncerty, sprzedaż albumu, streaming - wszystko. To są kwoty kompletnie nieporównywalne do tych, które zarabiałem wcześniej. Ale spokojnie, na pewno nie odlecę, bo zdaję sobie sprawę z tego, ile np. na Słowacji zarabia Rytmus.

To są kwoty, które sprawiają, że czujesz spokój?

- Mam w sobie sporo z malkontenta, więc nigdy ci nie odpowiem, że mam na koncie pieniądze, które dają mi spokój. Wiesz, zawsze miałem w sobie ten pierwiastek, który kazał mi patrzeć na hip hop szerzej. Interesowałem się nie tylko robieniem rapu, ale i biznesową stroną muzyki. Fascynowały mnie takie rzeczy jak PR i pieniądze. Nie mam zamiaru tego ukrywać. To od zawsze były zagadnienia, które szły w parze. Podpatrywałem, jak to wszystko jest rozwiązywane w Stanach, Francji czy w Niemczech. Później wyciągałem sobie jakieś wnioski.

Powiedziałeś niedawno, że są granice dobrego smaku, których nie masz zamiaru przekraczać. Gdzie sobie je wyznaczyłeś? Vito Bambino powiedział mi ostatnio, że te granice często uzależnione są od kwot, jakie pojawiają się na stole.

- Mogę pójść na jakieś kompromisy związane ze sferą muzyczną czy tego, jak ma wyglądać kampania, ale nigdy nie pójdę na kompromis w kontekście tego, jaki produkt reklamuję. Możemy sobie dywagować na temat tego, czy kampania jest smaczna w kontekście mojego wizerunku. Chętnie np. będę reklamował napój, który piję czy produkt, którego używam, ale nie ma szans, że nagle stanę się twarzą sera gouda. (śmiech)

To nie musi być ser gouda. Sanah promuje np. kiełbaski. Dla ciebie to przypał?

- Ja bym w taki deal nie wszedł. Moje pokolenie może się dużo uczyć od młodszych, ale może też sporo rzeczy piętnować. Obecne czasy dały sporo możliwości i młodzi bez kompleksów z nich korzystają. Moja gwardia po pewne rzeczy nie mogła sięgać, bo to od razu skończyłoby ich kariery. Ja też w tej chwili robię rzeczy, których nie zrobiłbym jeszcze kilka lat wcześniej. Co nie zmienia faktu, że nadal uważam, że niektórzy młodzi robią rzeczy przypałowe - to tyczy się robienia muzyki, ale i kontraktów reklamowych.

A co do słów Vito - ma rację! Nagrałem kawałek, który mówi o zasadach w rapie, które - tak naprawdę - już dawno nie obowiązują. Nie mówię, że to źle, stwierdzam po prostu fakt. Podam ci przykład. Popatrzmy wstecz i weźmy za przykład takie zjawisko, które nazywało się kiedyś hiphopolo. Przecież wtedy cała hiphopowa scena się zbuntowała i pokazała swój sprzeciw. Finalnie po hiphopolo nie ma śladu. A co jest teraz? Nikt nikomu nie wchodzi z butami w to, co robią inni kolesie. Hip hopem nazywa się dziś wszystko, dosłownie.

Ale jak chcesz wyznaczyć granice, gdzie kończy i zaczyna się hip hop? Jest jeszcze coś takiego jak wolność artystyczna. Więc jeśli np. Kizo uważa, że robi hip hop, a tysiące ludzi twierdzi inaczej, no to... co ich zdanie tu zmienia?

- I tak i nie. Niestety sporo starszych raperów obraziła się na polski rap i na to, co się w nim obecnie dzieje. Pewnych rzeczy nie są w stanie zaakceptować. - "Auto tune? Nie, k**wa, nie będę tego słuchać". Okej, rozmawiajmy o gustach - nie podoba ci się? Proszę bardzo, nie słuchaj, ale nie mów komuś, co może być w hip hopie, a co nie. To jawne zapominanie o nadrzędnej zasadzie, która nam kiedyś przyświecała. Bo my właśnie sięgaliśmy po rap, bo dawał nam wolność i wręcz ją gloryfikował.

Staram się i dziś dostrzegać wolność i dawać ją innym, bo uważam, że w tej grze dozwolone są prawie wszystkie chwyty. Mam jednak jeden problem. W dzisiejszym rapie często brakuje mi zaangażowania, komentarza do otaczającego nas świata i jakieś formy buntu. Chciałbym usłyszeć coś więcej niż tylko gloryfikacje pieniędzy. Nie chcę mówić, że wszyscy ludzie z młodego pokolenia są tego pozbawieni, bo tak nie jest - za przykład niech posłuży Mata, który wywalił hiphopowy świat do góry nogami. W jego tekstach jest od cholery buntu i komentarzy społecznych. Wspomniane wcześniej cechy są dla mnie wyznaczniki hip hopu. Jeśli tego nie ma, to wówczas nie możemy mówić, że coś się nie wpisuje w kanon.

Ale może to jest tak, że raperzy się dziś wygodnie rozsiedli w fotelach i nie mają powodów do buntu. Po co mają się wychylać?

- Najwygodniej to się dziś żyje tym młodym, a raperzy z mojego rocznika powoli będą odchodzić w zapomnienie. Pytanie, jak koledzy zabezpieczyli się finansowo, bo łatwo jest się przyzwyczaić do dobrego, a apetyt przecież rośnie w miarę jedzenia. Rap jest dla mnie sportem, tu jest dużo rywalizacji - najczęściej zdrowej. Często chodzi o ambicje raperów i to jest fajne. Żaden prawdziwy raper nie pozwoli sobie na to, by ktoś go wykolegował z jego pozycji, więc będzie robił wszytko, by być jak najwyżej. Czasami wychodzi to z różnym skutkiem.

O rywalizacji w hip hopie mówił już kiedyś KRS-One, o którym wspominasz na początku płyty. Dla niego rywalizacja jest wpisana w hip hop.

- Akurat jego wartość rynkowa i muzyczna też się już zdewaluowała, nawet dla mnie - dla gościa, który go słuchał i wierzył w jego słowa. Z jednej strony to przykre, ale z drugiej strony - jedyną drogą dla rapera jest ciągły progres. Jeśli będę miał ochotę, to jutro mogę zrobić cały numer na auto-tune i zrobię to, niezależnie od tego, co sądzi o tym mój stary słuchacz. Jeśli go stracę... trudno.

Wspomniałeś wcześniej o młodych raperach. Nie brakuje ich też na twojej płycie. Masz np. kawałek z Bedoesem, o którego linijce Miuosh powiedział mi ostatnio: "W momencie, kiedy pojawił się wers: "Jestem Polakiem, nie przeszkadza mi chłopak z chłopakiem" poczułem ogromną dumę".

- Bedoes też jest jednym z tych gości, którzy totalnie wywrócili tę grę. Mnie też podoba się ten wers, mimo że dla wielu może być zbyt kontrowersyjny. Polski rap można posądzić o dużą dozę homofobii, która może nie od razu rzuca się w uszy, ale gdzieś tam w wersach cały czas się pojawiała. Miuosh miał rację - to jest kamień milowy w dziejach polskiego rapu, bo Bedoes powiedział to na głos. Jestem przekonany, że wiele osób ze starej gwardii uważa dokładnie tak samo, ale z jakiegoś powodu, nikt wcześniej tego nie mówił.

A ty dlaczego tego nie powiedziałeś na głos?

- Szczerze ci powiem, że... nie wiem. Wiesz, poruszałem ten temat w wywiadach, ale nie mówiłem o tym w kawałkach, bo widocznie aż tak mi to nie leżało na sercu. Dziś śmiało mogę ci powiedzieć, że nie mam problemu z wersem Bedoesa, który przywołałeś.

Wnioskuję, że na sercu leży ci twórczość Marka Hłaski i Leopolda Tyrmanda.

- Mówisz o kawałku, który nagrałem z Sokołem. Myśmy przyjęli taką narracje, że ja się porównuję do Tyrmanda, a Sokół do Hłaski. To nawiązanie jest bardzo umowne. W utworze mówimy o cechach artystów, które nieraz były piętnowane. Mówiło się o nich, że są kobieciarzami, że lubią spędzać czas w barach... Chcieliśmy sobie przypisać cechy popularnych ludzi z tamtego okresu i trochę się do nich porównać. Ostatnio z moim kolegą z zespołu żartowaliśmy, że ja "wyszedłem" na tym lepiej, bo Tyrmand sobie trochę pożył i zmarł w Stanach. Hłasko umarł, gdy miał zaledwie 35 lat.

Miałeś taki moment, kiedy twoje życie mogłoby się skończyć tak, jak życie Marka Hłaski?

- Oczywiście mam dziś na barkach jakieś małe konsekwencje swojego dawnego życia i były momenty, kiedy mogłem skończyć... różnie, ale z perspektywy czasu myślę, że nie było aż tak źle. Dziś wiem, że byłem chyba na tyle świadomy i dobrze wychowany, że swoje problemy z melanżem zauważyłem na tyle wcześnie, że obecnie nie doskwierają mi w życiu skutki tamtych szalonych lat. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia i niestety doprowadzili swoje życie do takiego stanu, że albo już zeszli z tego świata albo borykają się z poważnymi problemami zdrowotnymi.

Myślisz, że narodziny córki cię uratowały?

- Tak uważam. Nie kryję się z tym, że nie żyję z moją córką w jednym domu, ale mimo to nasza relacja jest świetna. Z piosenki, która znajduje się na płycie może wybrzmieć, że nasza relacja była trudniejsza niż w rzeczywistości wyglądała. W kawałku uchwyciłem moment swojego życia, który nie był zbyt wesoły. Rozliczam w nim siebie. Moja córka miała dwa miesiące, gdy uznałem, że zmieniam swój sposób życia, bo to nie mogło już tak wyglądać... Na pępkowym stwierdziłem, że się zmieniam. (śmiech)

Pezet to jedna z legend polskiego hip hopuLola Banetmateriały prasowe

Stawałeś później przed próbami swojego charakteru?

- Miewałem momenty, kiedy czułem się źle psychicznie albo z czymś sobie radziłem gorzej, ale nigdy nie miałem powrotów do starego stylu życia. I nie zamierzam tego zmieniać.

Na krążku rapujesz, że wszyscy raperzy kłamią. Tobie zdarzały się jakieś kłamstwa w tekstach czy w wywiadach?

- Wiele razy zarzucano mi kłamstwo. Bycie "true to the game" to punkty, które są dla mnie istotne i od zawsze się ich trzymam. Jestem - siłą rzeczy - często oceniany przez innych, ale staram się być prawdziwym. Należy pamiętać, że w hip hopie od zawsze był pewien element kreacji. U mnie też. Nie widzę w tym niczego złego. Na pewno zdarzyło mi się jakieś kłamstwo... Nie ma ludzi, którym się to nie przytrafiło. Ten wers jest o tym, że nie ma takiego rapera na scenie (chyba, że jest tu od roku), który przez całą swoją karierę nie zaprzeczył temu, co zrobił wcześniej. To proste. Ludzie w końcu zmieniają swoje poglądy, dorastają, mądrzeją. Tylko idiota tego nie robi.

Czasami może być tak, że coś, co przekazałem na poprzedniej płycie, może już być nieaktualne kilka miesięcy później. Z tego punktu widzenia można każdemu zarzucić kłamstwo. Prawdziwym kłamstwem jest dla mnie coś innego. I to mnie wk**wia. Najgorsi są ci, którzy już dawno zmienili swój światopogląd, ale są, k**wa, więźniami swojej publiczności. Są koniunkturalistami, bo robią tylko to, czego wymagają od nich fani. Ja nigdy w ten sposób nie działałem. Dlatego przy każdym krążku, który wydaje jest narracja ze strony słuchaczy, że "to nie jest to, czego oczekiwaliśmy. Gdzie jest stary Pezet?". Słyszałem to przy każdym albumie, oprócz pierwszego.

Czuję, że chcesz coś jeszcze dodać.

- Skłamałbym też, gdybym ci teraz powiedział, że zawsze kocham tę grę i że zawsze jestem miły dla ludzi. Wk**wia mnie taka udawana postawa. Nie istnieją tacy ludzie. Może to moja wina? Od zawsze walczę ze swoimi demonami, jestem impulsywnym człowiekiem i tego nie ukrywam. Właśnie w tym jestem prawdziwy. Ale naturalnie, że bywam też kłamcą, bo każdy nim bywa. To trochę o tym, co powiedział ci Vito - że wszystko zależy od tego, ile leży pieniędzy na stole. Jeśli takie masz myślenie, to już skłamałeś wobec swoich wcześniejszych deklaracji.

Twoje demony na szczęście nie popchały cię w kierunku heroiny, o której też mówisz na "Muzyce komercyjnej". Emade powiedział kiedyś w wywiadzie, że w jego bloku było aż 9 chłopaków, którzy mieli problem z brownem.

- Ten problem w połowie lat 90. był wszechobecny. To była plaga, ale nie do tego stopnia, że na każdym rogu widziałem crackheada. Bez przesady, Warszawa to nie Bronx. Pamiętam, że problem z używkami pojawił się u nas już w momencie, gdy byłem w szkole podstawowej. Na osiedlu w większości byliśmy równi z uwagi na podobne zarobki naszych rodziców. Chłopaki w moim wieku, by mieć pieniądze, handlowali narkotykami - co wielu bardzo imponowało, bo to byli jedyni ludzie, którzy w młodym wieku dysponowali - jak nam się wtedy wydawało - naprawdę dużymi pieniędzmi.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas