Mick Hucknall (Simply Red): Muzyka jest wieczna [WYWIAD]

Mick Hucknall jest frontmanem Simply Red od 1984 roku /Ewelina Wójcik /INTERIA.PL

26 maja to dzień premiery trzynastego albumu grupy Simply Red. "Time" powstało podczas pandemii, a zdaniem lidera grupy Micka Hucknalla piosenki wypływały z niego, gdy podczas lockdownu po raz kolejny zadawał sobie pytanie: "Kim naprawdę jestem?". - Cały album jest moją terapią - mówi w rozmowie z Interią wokalista legendarnego zespołu.

Simply Red od niemal 40 lat jest jednym z najpopularniejszych brytyjskich zespołów. Blue-eyed soulowa grupa rodem z Manchesteru dowodzona jest od samego początku przez Micka Hucknalla

Od momentu płytowego debiutu z krążkiem "Picture Book" z 1985 roku grupa wydała 13. albumów. Na koncie ma w sumie dziesięć utworów, które trafiły do Top 10 w UK Singles Chart. Do największych przebojów należą "Holding Back The Years" oraz "If You Don't Know Me By Now", które podbiły US Billboard Hot 100. Wydany w 1991 roku album "Stars" jest jednym z najlepiej sprzedających się krążków w Wielkiej Brytanii. W sumie do odbiorców trafiło prawie 3,5 mln jego kopii. Na całym świecie Simply Red sprzedało 50 milionów płyt. W 2010 roku grupa zakończyła działalność, by już 5 lat później powrócić z albumem "Big Love"

Reklama

W sklepach pojawił się właśnie trzynasty album studyjny Simply Red - "Time". 

Mateusz Kamiński, Interia.pl: Na początek... jest mi bardzo miło, że możemy porozmawiać. Spełnia się moje marzenie, tak jak wtedy, gdy w zeszłym roku mogłem oglądać cię z Simply Red w Łodzi. To dla mnie naprawdę wspaniałe, że teraz rozmawiamy. 

Mick Hucknall (Simply Red): - Fantastycznie. Cieszę się, że jestem tu z tobą. 

W Łodzi zaprezentowaliście nową piosenkę, "Better With You", a widzowie śpiewali ją tak, jakby był to wasz przebój sprzed lat. Skąd bierze się taka reakcja ludzi? 

- Myślę, że jest tak dlatego, że kocham dzielić się muzyką...  Wiesz, muzyka jest właśnie po to - żeby się nią dzielić ze światem. Gdy jestem na scenie, to nie chcę, żeby ludzie czuli się odseparowani. Chcę, żeby czuli, że jesteśmy w jednej przestrzeni razem. Tworzenie tego doświadczenia jest jednym z najpiękniejszych elementów koncertu - to, że jesteś częścią tego doznania i wszyscy są razem w jednym audytorium. Kocham, gdy ludzie śpiewają piosenki wraz ze mną. To tworzy wyjątkową atmosferę. 

Ostatnie lata i czas pandemii były czymś dotąd nieznanym, niespotykanym. "Better With You" to post-pandemiczny, terapeutyczny utwór.  

- Cały album jest moją terapią. Nazywa się "Time". Nie wiem jak dla ciebie, ale ostatnie trzy lata były naprawdę dziwnym czasem. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyliśmy i, mam nadzieję, nigdy się to nie powtórzy. Czas stanął w miejscu. Każda piosenka z płyty ma inną historię, a w tym okresie napisałem je wszystkie z całkiem innej perspektywy.  

Podczas lockdownu były dwie możliwości. Jeden scenariusz: "Nie pracuję, jestem w domu. Siedzę z żoną czy mężem i doprowadza mnie do szaleństwa. Jesteśmy przez cały czas razem, nie podoba mi się taka relacja i chcę się rozwieść". To jest ta zła strona. A dobra: "Wow, naprawdę cieszę się, że jestem z żoną, dziećmi. Chcę spędzać z nimi więcej czasu". Ten czas w lockdownie uświadomił mi, że spędzam z nimi niewystarczającą ilość czasu i chcę robić to częściej.  

Teraz, gdy wychodzimy z Covid, cały świat się zmienił. Ludzie myślą: "Nie chcę pracować 5-6 dni w tygodniu"; "Nie chcę jeździć codziennie busem, stać w korku co wieczór. Może popracuję przez trzy dni, a dwa z domu?". Miliony ludzi nie pracują już w piątki i poniedziałki - w biurze są tylko od wtorku do czwartku. Zaszła wielka zmiana, nie dla wszystkich, ale jest ona trwała. 

"Better With You" to hymn o tym, że lepiej być razem. W "Shades 22" jest o wspomnieniach, mam wrażenie jakby opisywała czas izolacji. 

- "Shades 22" to mroczny utwór. Nie wiem w sumie dlaczego (śmiech). Pierwotnie napisałem tę piosenkę w 2010 roku, ale nigdy jej nie wydaliśmy. Jest więc najstarsza na albumie. Na początku była wierszem. Wtedy mój producent Andy [Wright - przyp. red.] powiedział, że zawsze ją lubił i chciałby zrobić z nią coś nowego. Oryginalnie nazywała się "Shades", ale nowa wersja powstała w 2022 roku, więc nazywa się "Shades 22". Bardzo podoba mi się jej atmosfera. Wyobrażam sobie ją w filmie o jakimś seryjnym zabójcy. 

Rzeczywiście, brzmi jak z kina noir. 

- Brzmi niebezpiecznie, groźnie. 

Simply Red ma swój niepowtarzalny styl. "Time" jest nowym rozdziałem dla zespołu, czy będzie raczej esencją waszego dotychczasowego dorobku? 

- Wydaje mi się, że to ludzie zadecydują. Ja tworzę muzykę, ale ludzie decydują, ile dla nich znaczy. To piękna cecha muzyki. Gdy wydajesz piosenkę, ona staje się ich piosenką. Na przestrzeni lat ludzie mówili mi: "Ach, graliśmy tę piosenkę na naszym ślubie"; "Puszczaliśmy tę piosenkę, gdy rodził się mój syn"; "Ta piosenka leciała na pogrzebie mojej matki". Wtedy muzyka jest skarbem. Mogę stworzyć piosenkę, ale gdy idzie w świat, staje się piosenką ludzi. To jedna z największych radości w moim zawodzie, gdy dzielisz tak wiele z wieloma ludźmi. 

"Holding Back The Years" to jedna z twoich największych piosenek. To też jedna z moich ulubionych! Do młodych ludzi teraz trafia tak samo mocno, jak do starszych.  

- Dla mnie to wyjątkowy utwór, prawdopodobnie najsłynniejszy, jaki napisałem. To druga piosenka, jaką kiedykolwiek stworzyłem. Byłem wtedy w domu u mojego ojca i miałem 17 lat. Na zawsze pozostanie przez to moją najcenniejszą piosenką. Refren, "I'll keep holding on...", powstał jednak dopiero w 1984 roku [Mick Hucknall miał wtedy 24 lata - przyp. red.], więc ona wciąż była ze mną.  Jestem niezwykle dumny, że ludzie nadal jej słuchają, że dzielą ze mną to doświadczenie.  

W grudniu zeszłego roku odszedł od was Dave Clayton. Ian Kirkham i ty, to członkowie Simply Red z najdłuższym stażem. Nie wydaje ci się czasem, że wszystko jest na twoich barkach? 

- Dobre pytanie. Odejście Dave'a nas zszokowało. To było kompletne zaskoczenie, ponieważ zespół zawsze bardzo dobrze się dogaduje. Jesteśmy naprawdę blisko. Ale Dave podjął taką decyzję i musimy ją uszanować. My musimy iść dalej, dołączył do nas Gary. Nie wiemy, czy zostanie z nami na stałe, ale pojedziemy w trasę i zobaczymy, co dalej. Tak się zdarza w życiu. Wiesz, czasem ludzie umierają i musisz znaleźć zastępstwo. Takie jest życie. 

Jesteś fanem muzyki z lat 60. i 70. Wszystko się zmienia i muzyka też ewoluuje. Sądzisz, że w głównym nurcie jest teraz jeszcze miejsce na tego typu kompozycje? 

- Szczerze mówiąc, to nie wiem. Nie śledzę list przebojów. Wiem za to, że w zeszłym roku graliśmy w sumie dla miliona osób, więc wciąż są osoby, które chcą słuchać naszej muzyki. Ale nie mogę mówić w imieniu całego przemysłu muzycznego. 

Na nowym albumie znajduje się świetna wersja "My Love" z katalogu Paula McCartneya. Nie myślałeś kiedyś nad tym, by wydać tribute-album z muzyką Beatlesów? 

- The Beatles są najlepszym zespołem w historii muzyki. Jestem fanem od piątego roku życia. Pierwszy koncert w życiu dałem, gdy miałem sześć lat. Z zespołem złożonym z dorosłych zaśpiewałem "I Want To Hold Your Hand". Beatlesi zawsze znaczyli dla mnie wiele. Spotkałem Paula wiele razy, a w zeszłym roku poznałem z nim moją 15-letnią córkę, która jest wielką fanką Beatlesów. Była przeszczęśliwa, a on dla niej bardzo miły. Jeśli chodzi o "My Love", to jest jedną z najlepszych kompozycji Paula stworzona poza The Beatles. Nagraliśmy ją z okazji Walentynek i można ją znaleźć na specjalnej edycji naszego albumu "Time". 

Gdy mowa o "Czasie" - kończy się pewna era - w tym roku zmarł Jeff Beck, z którym występowałeś. Coraz częściej odchodzą artyści, którzy dużo wnieśli w nasze życie, ceniliśmy ich przez lata. 

- Byłem zszokowany, gdy dowiedziałem się o Jeffie Becku. To dziwne, ale Jeff był bardzo młody w swoim usposobieniu. Zawsze był bardzo czujny, na miejscu. Był też fenomenalnym, wyróżniającym się gitarzystą. Zauważyłem, że najlepsi żyjący gitarzyści mówią to samo. Jeff był najbliżej Jimmiego Hendrixa. Dla mnie byli tylko oni. Nawet wspaniały Jimmy Page zgodzi się ze mną. Wiesz, ta jego sprawność - miło się wrażenie, że gitara jest z nim połączona, jakby była przyklejona. Tak, miałem szczęście występować z wieloma wspaniałymi artystami - raz nawet z George'em Harrisonem - i napawa mnie to dumą. 

Ci wspaniali muzycy z lat 60. są coraz starsi, a nikt nie żyje wiecznie. Ale muzyka jest wieczna i tego jestem pewien. Moje ulubione dźwięki pochodzą z lat 60. i 70., szczególnie jeśli chodzi o muzykę brytyjską. To był niewiarygodny okres i sądzę, że w kolejnych wiekach ludzie będą ten czas określać mianem renesansu. Niesamowity czas kreatywnego pisania i występów.  

Z Simply Red gracie w tym roku naprawdę sporo koncertów, nie ma was niestety w Polsce. Czy ma dla ciebie znaczenie fakt, że koncert odbywa się w malowniczym otoczeniu, jak na przykład słynny koncert w Taorminie 20 lat temu? Czy to drugorzędne? 

- Nie gramy? Jestem naprawdę zaskoczony! Może nie ma u was w tym czasie dużego festiwalu. Najważniejsza na koncertach jest dla mnie publiczność. Miejsce to sprawa drugorzędna. Zawsze liczą się dla mnie przede wszystkim widzowie. Różnica jest tylko wtedy, gdy nagrywasz DVD i chcesz pokazać tam coś pięknego. Ale publiczność zawsze jest na pierwszym miejscu. 

Dziękuję za rozmowę i mam nadzieję do zobaczenia wkrótce na koncercie w Polsce. 

- Dziękuję, nie mogę się doczekać, jak wrócimy do Polski - jestem pewien, że przyjedziemy do was w 2025 - gwarantuję! 

Trzymam za słowo, do zobaczenia!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Simply Red | Mick Hucknall
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy