Krzysztof Zalewski: Jestem zadowolony z miejsca, w którym jestem teraz [WYWIAD]

Krzysztof Zalewski wydał dobrze przyjęty "MTV Unplugged" /Aleksander Salski / Kayax /materiały prasowe

Wokalista długo pracował na to, żeby znaleźć się w pierwszej lidze najpopularniejszych polskich artystów. Choć w 2004 roku wygrał "Idola", to prawdziwe sukcesy przyszły dopiero ponad dekadę później. O nowej płycie "MTV Unplugged", sytuacji w Polsce, inspiracjach, a także książkowej pasji z Krzysztofem Zalewskim rozmawiał Mateusz Kamiński.

Mateusz Kamiński, Interia.pl: Masz teraz przerwę od koncertowania...

Krzysztof Zalewski: - No, tak. Gram tak średnio raz w tygodniu, więc jest przerwa.

...bo trasa "Unplugged" ruszy dopiero w przyszłym roku.

Tak, zagraliśmy całe mnóstwo koncertów przez wakacje i teraz robimy sobie przerwę. Gramy pojedyncze "strzały", ale tak naprawdę wracamy do muzykowania dopiero marzec-kwiecień z trasą "MTV Unplugged". Wracamy na grubo - 9-osobowy skład plus goście, cała dekoracja, scenografia, która jest tłem dla koncertu "MTV Unplugged" też będzie jeździła z nami. Tyle tylko, że agawy będziemy wozić sztuczne, żeby nie narażać tych żywych na uszkodzenie w transporcie.

Reklama

Wszędzie krąży o tobie taka opinia, że jesteś zwierzęciem scenicznym. Nie czujesz, że będzie ci tego brakować w najbliższym czasie? 

- Będzie, ale chcemy dać odpocząć trochę ludziom od siebie - zagraliśmy ponad sto koncertów w tym roku. A trzeba pamiętać, że przez pierwsze pięć miesięcy tego roku nie można było grać, więc było dosyć gęsto. Gramy jeszcze jakieś pojedyncze koncerty, więc to też nie tak, że się rozstaję ze sceną, ale w końcu będę miał chwilę na to, żeby pojechać z rodziną na wakacje. 

Przez pięć miesięcy byłem gościem w domu, tak przez jeden albo dwa dni w tygodniu, więc teraz w grudniu będziemy mogli na trzy tygodnie pojechać, połapać trochę słońca. A w między czasie, jak nie będziemy grali, to też styczeń-luty wykorzystam, żeby nowe piosenki powrzucać do szuflady, bo ja nie mogę tak nic nie robić, więc będę coś pisał.

Czyli następca "Zabawy" jest już w planach?

- Może nie aż tak, że planuję całą płytę, ale parę piosenek w zanadrzu zawsze warto mieć.

Jeśli chodzi o nowe utwory, to czym najczęściej się inspirujesz, gdy piszesz? Bardziej korzystasz z tych inspiracji płynących z tego, co aktualnie słuchasz, czy czerpiesz wibracje z tego, co widzisz za oknem?

- Różnie to bywa z tą inspiracją. Na pewno warto się posiłkować literaturą, płytami innych wykonawców. Dobrze jest, tak mi się wydaje, słuchać zupełnie innej muzyki niż ta, którą się tworzy, czyli wejść głębiej np. w poważną muzykę współczesną albo posłuchać jakiegoś trapu, żeby "na kontraście" jakoś tę głowę pobudzić do działania. Na pewno też różne życiowe przygody powodują napływ myśli... Jeżeli nie masz okazji przeżyć zawodu miłosnego, no to zawsze możesz poobserwować to, co się dzieje u twoich przyjaciół, gdzieś tam za miedzą i stąd czerpać inspirację. W końcu tak naprawdę większość problemów, które dotykają nas, to są te same, uniwersalne problemy.

Bardzo się zmieniłeś na przestrzeni tych kilku lat na scenie. Zaczynałeś z całkiem innym, ostrzejszym repertuarem i wizerunkiem zewnętrznym i tak się zastanawiam, czy jest coś, co chciałbyś powiedzieć temu Krzyśkowi z czasów "Idola"? 

- Co ja bym mu powiedział? Obawiam się, że z młodzieżą jest tak, że i tak nie chce słuchać. Mówisz takiemu 17-latkowi "Noś czapkę!", a on i tak nie nosi czapki. No tak myślę, że powiedziałbym mu, żeby nosił czapkę. To jedna z tych rzeczy, których faktycznie trochę żałuję, że jak byłem małolatem, to w 20-stopniowym mrozie potrafiłem chodzić bez czapki i miewam do dzisiaj problemy z zatokami, pewnie również z tego tytułu. 

A tak poza tym, to chyba nic bym mu nie mówił, żeby nie zapeszać. Jestem zadowolony z miejsca, w którym jestem teraz, a wiesz, są te opowieści o efekcie motyla. Więc żeby nie okazało się, że miałem zgubny wpływ na swoją karierę, bo dałem sobie dobre rady.

Akurat łysemu o czapce nie musisz mówić (śmiech).

- No tak, była taka piosenka Big Cyca. "Skin jest całkiem łysy, czapki on nie nosi"... Nie skończył najlepiej ten skin.

Wróćmy do twojej twórczości. Bardzo podobała mi się płyta "Zalewski śpiewa Niemena" i wydaje mi się, że ona zrobiła bardzo dużą robotę właśnie wśród tych trochę młodszych ludzi, dla których Niemen to taka trochę legenda w stylu klasycznego "Hobbita" - niektórzy są zakochani i z niej czerpią, a inni totalnie nie rozumieją i nie znają. Dlaczego padło akurat na Niemena? Myślisz o innym polskim artyście, którego chciałbyś w taki sposób “przypomnieć"? 

- To wszystko wyszło przypadkiem tak naprawdę. To nie miała być płyta, to miał być koncert poświęcony Niemenowi z okazji 30-lecia jego występu na festiwalu w Jarocinie. Dyrektorem artystycznym tego festiwalu był mój przyjaciel Michał Wiraszko z zespołu Muchy i szukał komu by zlecić to zadanie zrobienia koncertu-hołdu dla Niemena. A ponieważ znaliśmy się długo i wiedział, że ja potrafię wysoko zaśpiewać i lubię wyzwania, no to zadzwonił do mnie, czy się podejmę. I się podjąłem, a płytę nagraliśmy potem, żeby mieć pamiątkę z tego koncertu.

Faktycznie ten album ma jakiś taki walor edukacyjny (choć to źle brzmi), ale oprócz hitów Niemena z big-bitowego okresu wzięliśmy na warsztat jego zupełnie zapomniane piosenki z późnych płyt. Przerobiliśmy je na bardziej komunikatywną modłę, uprościliśmy je maksymalnie i zagraliśmy te numery z elektronicznego okresu Niemena bardziej big-bitowo. I miałem rzeczywiście duży oddźwięk od publiczności, wielu młodych ludzi mówiło, że dzięki tej płycie i moim koncertom sięga teraz po twórczość Niemena bardziej, niż tylko do tego, co znali do tej pory, czyli "Dziwny jest ten świat" i "Pod papugami"

To był trochę przypadek, to nie było zaplanowane, koniunkturalnie skalkulowane czy się opłaca porywać na legendę, czy może jednak za duże ryzyko... Właśnie dlatego, że to wszystko poszło spontanicznie i było takie organiczne, to się obroniło i nie chciałbym kusić losu i powtarzać tej formuły "O, dobra, poszło z Niemenem, fajnie to teraz weźmiemy Ciechowskiego, a później Zauchę, a później kogoś tam jeszcze". Więc myślę, że będę się skupiał raczej na swojej twórczości. 

Skoro już wspomniałeś o swojej twórczości, to właśnie ukazała się twoja nowa płyta, "MTV Unplugged". Ta seria to marka sama w sobie, bardzo dobrze wspominam koncert Nirvany czy McCartneya w tej serii, czy też polskie koncerty: Kultu, Heya. Jak się czułeś, kiedy dostałeś propozycję wzięcia udziału w takim legendarnym formacie?

- Cieszę się bardzo i czuję się wyróżniony! Ta propozycja padała już chwilę wcześniej, tylko myślałem sobie, że to jednak zbyt wcześnie. Na koncercie "MTV Unplugged" trzeba zagrać przekrojowo całą swoją twórczość, więc siłą rzeczy jest to takie trochę "The Best Of". Po trzech autorskich płytach (licząc od "Zeliga"), albumie z utworami Niemena i z nową piosenką napisaną specjalnie na ten koncert stwierdziłem, że będzie już z czego wybierać i podjąłem rękawicę.

Tak jak powiedziałeś, ten format dla niektórych z nas jest legendarny i rzeczywiście wiążą się z tym jakieś wspomnienia. Ja widzę od razu Alice In Chains czy Claptona, którego płyta była niezmiernie popularna. "Unplugged" Hey'a , o którym wspominasz - byłem wtedy na tym koncercie wśród publiczności i bardzo go przeżywałem. Z Brodką miałem okazję nagrać "Unplugged" jako jej gość. Byłem też na koncercie "Unplugged" Natalii Przybysz, więc trochę ich już było. 

No i tutaj genialny pomysł mojej partnerki, mojej menedżerki, żeby nagrać nową piosenkę, która jakoś nas wyróżni spośród tych innych unplugged'ów. Dlatego na tej płycie jest zupełnie nowy numer, którego nie ma nigdzie indziej i jest nagrany tylko w tej formie akustycznej na żywo... Ale żeby nie poczuć, że to jest jakiś rodzaj medalu za dokonania i w takim razie teraz już nic nie mam więcej do powiedzenia i idę położyć się i leżeć na ziemi codziennie pół godziny, żeby się przyzwyczajać, to staram się o tym nie myśleć, tylko z niecierpliwością czekam na marzec i kwiecień, kiedy pojedziemy na trasę unplugged, a w międzyczasie do szufladki składam kolejne pomysły.

Czyli "Ptaki" powstały nagle, nie pisałeś ich jakoś długo wcześniej? Myślę właśnie, co było w twojej głowie, gdy pisałeś tę piosenkę. Bo jest to zaskakujące, że ta piosenka ukazała się jako singel kilka tygodni temu, a porusza temat "muru, którego ptaki nie widzą". Bardzo mi się ten tekst łączy z tym, co dzieje się teraz na naszej granicy i jestem ciekaw okoliczności powstania "Ptaków".

- Ona powstała dużo wcześniej, to był tak naprawdę "numer na zamówienie". Ja lubię takie numery robić, bo jak mam deadline nad sobą, jak mam bat, termin gdzie muszę oddać piosenkę, to jest większa szansa, że faktycznie to zrobię. Chwilę wcześniej skończyłem nagrywać "Wilka" z Andrzejem Smolikiem i fajnie nam to poszło, tak lekko, więc pomyślałem, że do "Unplugged" są jeszcze chyba dwa miesiące, półtora, więc nie ma sprawy, napiszę na luzie. I napisałem jeden numer, ale był strasznie smutny, a stwierdziliśmy, że do "Unplugged" potrzebujemy czegoś pozytywnego. 

W końcu napisałem numer, który w warstwie muzycznej był rzeczywiście słoneczny i pozytywny, ale utknąłem na tekście. Nie byłem w stanie nic napisać i zadzwoniłem po Jacka Szymkiewicza "Budynia" z Pogodno, który zresztą był gościem na "MTV Unplugged" Hey'a, o którym wspominaliśmy. Wziąłem go do sali i napisaliśmy ten tekst. I ta główna myśl właśnie o tym, że musimy się wznieść tak wysoko, jak ptaki, że dla ptaków te wszystkie nasze podziały nie istnieją, to była myśl Budynia. I ona jest na tyle uniwersalna, że odnosi się do każdych czasów. Mówimy tam o murze w Berlinie, ale faktycznie, jak słyszymy dziś takie słowo jak "mur", to od razu stają przed oczami dramaty, które rozgrywają się na granicy.

Byłem w Michałowie. Pojechałem z Olgą Bołądź, przywieźliśmy tam trochę potrzebnych rzeczy, żeby pomóc "Grupie Granica", "Fundacji Ocalenie". Pęka mi serce, że mój kraj, póki co, a mam nadzieję, że to się zmieni czym prędzej, nie zdaje egzaminu z człowieczeństwa.

Przecież my Polacy przez tyle lat byliśmy uchodźcami z różnych powodów. Niezależnie od kosztów, teraz trzeba po prostu pomóc potrzebującym. Podziwiam tych, którzy tę pomoc niosą, mimo tego, że nie mają wsparcia instytucji państwowych. Przykro mi, że organizacje pomocowe i mieszkańcy pogranicza są zostawieni samym sobie. Tu chodzi o pomoc humanitarną. Słyszę argumenty, że jestem "pożyteczny idiota od Putina" itd. Ja rozumiem też szerszy kontekst tej sytuacji, natomiast niezależnie od szerszego kontekstu i od przyczyny nie można zapominać o zwyczajnych ludzkich dramatach, o tym, że tam umierają ludzie i to powinna być pierwsza, nasza, Polaków myśl, że jak ktoś jest głodny, jak ktoś jest zmarznięty to trzeba go nakarmić i ogrzać. I tyle.

No to wracając do “MTV Unplugged"... słyszałem gdzieś tam nieco Queen! 

- A, tak. Jest! (śmiech)

Nie zdradzając za wiele, gdzieś tam pojawia się Queen, a ja też jestem ich wielkim fanem, dlatego chciałem się dowiedzieć, która z tych muzycznych legend jest dla ciebie największą inspiracją? 

- Tak, byłem fanem Queen od dokładnie 8. roku życia, takim maniakalnym, więc możesz mnie odpytywać z kolejności piosenek na każdej płycie. Myślę, że tak osiemdziesiąt procent bym trafił, więc jakbym się nie próbował ustawiać, czego bym nie czytał, czego bym nie słuchał, to i tak będę zżynał z Freddiego i przesiąknięty jestem tą jego energią sceniczną. I parę razy usłyszałem na trasie do "Zabawy", że jest trochę w tym moim byciu na scenie coś z Freddiego i pierwszy raz nie odczytałem tego jako zarzut, że jestem podobny do kogoś, tylko naprawdę poczułem się zaszczycony i dopieszczony. Bo byłem takim fanem Freddiego, że nie ma sprawy - mogą mówić, że zżynam z niego od góry do dołu. Będzie mi bardzo przyjemnie tego słuchać.

A które wcielenie Freddiego jest twoim ulubionym? No bo wiadomo - mieliśmy wcielenie "nietoperzowe" (określenie z uwagi na kostiumy, które nosił wówczas na scenie - przyp. red.) z lat 70., "wąsate" i później? (śmiech)

- Tak, Freddie w zasadzie te wąsy zgolił dopiero przy przedostatniej płycie, "The Miracle", a wtedy już nie grał koncertów, więc tak naprawdę jest tylko to "nietoperzowe" i "wąsate". Więc ja ze względu na to, że koncert na Wembley (słynny koncert Queen z 1986 roku - przy. red.) oglądałem tak często jak byłem mały, że jednak to wąsate wcielenie jest przede mną, gdy słyszę "Mercury".

Przyczepiłem się tak do Queen... (śmiech). Lubisz też Davida Bowie. Jaka jest twoja ulubiona piosenka obu, oddzielnie oczywiście (śmiech).

- (śmiech) To tak, bo razem mają niestety tylko jedną...

...chociaż jest jeszcze "Cool Cat", istnieje niewydana wersja z Bowiem, która krąży po YouTube'ach... 

- Wow, nie wiedziałem, to muszę sprawdzić! Uwielbiam "Cool Cat", to jest świetny numer. Bowiego obstawiałbym "Heroes", bo to jest najpiękniejsza piosenka na świecie, mimo że ma wiele świetnych piosenek, to tę jedną mogę wskazać. A Freddiego, to żeby było oryginalnie powiem "Mustapha"! Lubię "Mustaphę", którego nie znosiłem, gdy byłem mały, a teraz strasznie go lubię.

Odeszliśmy trochę od tematu, a ja jeszcze chciałbym się dowiedzieć, kto gościnnie pojawia się na twojej płycie "MTV Unplugged".

- Jest wielu gości! Jest mój skład "codzienny", czyli Andrzej Markowski, który gra głównie na ukulele basowym, ale też obsługuje pianino. Jest Szymon Paduszyński, który głównie gra na gitarze, ale też obsługuje pianino, ukulele i śpiewa chórki. Jest Bolek Wilczek, który gra na bębnach i na cajónie i na tarce. Mamy też znakomitą sekcję dętą - są to Olaf Węgier na saksofonie, Kuba Kurek na trąbce i Szymon Białorucki na puzonie. Mamy dwóch świetnych chórzystów, czyli Janka Radwana i Michała Rudasia. I pojawiają się też goście, czyli Natalia i Paulina Przybysz, z racji tego, że gram tam numery Niemena, a od początku mieliśmy umowę w projekcie "Zalewski śpiewa Niemena", że bez sióstr Niemena nie śpiewam.

Jest też zespół The Dumplings - w jednym numerze gra na basie Kuba Karaś, a w drugim śpiewa Justyna Święs, no i jest też Miłosz Pękala, wirtuoz wibrafonu, który m.in. na co dzień gra z Mitch & Mitch, a ze mną w piosence Niemena "Romanca Cherubina" gra wirtuozerskie solo na wibrafonie. 

Z tych kilku koncertów, które odbędą się jeszcze w tym roku, pojawisz się też na 25-leciu Fundacji Polsat. Co zaśpiewasz?

- Na pewno zagram "Ptaki" i... coś jeszcze. W tym roku zagram już nie dużo, jeszcze z 5-6 koncertów, bo wyjeżdżam na wakacje. 

Tak się składa, że dzisiaj (rozmowa odbyła się 19 listopada - przyp. red.) odbywa się premiera filmu, w którym występujesz...

- A tak, faktycznie, dzisiaj jest premiera "Bo we mnie jest seks", tak! 

A nie marzy ci się czasami zmiana fachu, żeby jedną nogą trochę pobyć w muzyce, a drugą w filmie?  

- Wiesz, chcieć to mogę sobie chcieć, ale ten zawód, który uprawiam... ja go umiem uprawiać. Spędziłem lata, żeby się go nauczyć i z aktorstwem jest tak samo, że żeby być dobrym, coś umieć, to trzeba poświęcić lata, by się tego nauczyć. A ja te lata poświęciłem na naukę muzyki, więc zostanę przy swoim. A jeżeli się okaże, że tam ktoś sobie zażyczy, żebym zagrał jakiś epizod czy drugoplanową rolę, żebym gdzieś tam się przechadzał z tyłu ekranu, to ja bardzo chętnie, bo kocham kino i czemu nie.

Więc twój ulubiony film to...? 

- "Forrest Gump" jest genialnym filmem. "Pulp Fiction" jest genialnym filmem. "Wiek niewinności" Scorsese jest genialnym filmem. "Ojciec chrzestny", wiadomo. "Goodfellas". "Przebudzenia" z Robinem Williamsem i Robertem De Niro. To jest genialny film też... Jest ich wiele, ale tak w pierwszej chwili do głowy przychodzą mi te.

Jak gangsterskie kino, to pewnie też "Rodzina Soprano".

- Oj tak, to maniakalnie! Właśnie oglądam po raz dziesiąty. W wolnych chwilach, kiedy nie czytam... 

Właśnie słyszałem, że w wolnych chwilach głównie czytasz książki. Pewnie biblioteczka jest ogromna? Co czytasz aktualnie? 

- Mam zakaz kupowania książek do domu, bo już się nie mieszczą, więc korzystam z czytnika elektronicznego, co pomaga na trasie, bo możesz wziąć sobie sześćdziesiąt książek do kieszeni i nie martwić się, że plecy ci się wygną od dźwigania. Zacząłem "Grona gniewu" Steinbecka, ale to dolina... a tutaj listopad ciemny... A później byłem z dziećmi przyjaciół w kinie na "Diunie" i było śmiesznie, bo cały film musiałem im do ucha czytać, to co było na ekranie, bo nie nadążały. No i tak się wkręciłem wtedy w czytanie "Diuny", że ją czytam teraz w oryginale.

Tak na koniec powiedz mi, jak się czułeś będąc tym chłopakiem, który zaczął w "Idolu", a który w końcu wydał płytę "Złoto". I co czułeś, gdy "Złoto" naprawdę stało się złotem? (album stał się złotym, a następnie platynowym dzięki sprzedaży w Polsce - przyp. red.)

- Czułem się świetnie, że w końcu po tylu latach prób i szykowania się do tego wszystkiego jakimś cudem dostałem drugą szansę. Rzadko kiedy ktokolwiek dostaje drugą szansę, a jeszcze rzadziej udaje się ją wykorzystać, więc tak, jak gdzieś noga mi się powinęła przy okazji tego "Idola"... To znaczy po prostu nie byłem przygotowany do wykonywania zawodu, nie umiałem pisać piosenek i śpiewać ich. A kiedy już się trochę nauczyłem, nagle przy drugiej płycie okazało się, że ludzie przychodzą... Po "Zeligu" sprzedawaliśmy w Warszawie 400 biletów, a tutaj cała Stodoła wyprzedana, zapchany klub, 1800 osób i wszyscy śpiewają "Miłość, miłość" czy "Uchodźcę" chórem... No to było naprawdę wzruszające i piękne uczucie. 

Bardzo bym chciał tę więź, którą nawiązałem ze słuchaczami, za wszelką cenę podtrzymać, tak... Miejmy nadzieję do końca życia. Mody się zmieniają, ale jest jednak coś takiego, że jak zostaniesz fanem... To tak jak ja mam z Queen i przypuszczam, że ty masz podobnie, że to nie jest już tylko kwestia tego, że w jakimś okresie życia się tego słuchało, potem to się trochę zmienia, że mimo że słuchałem w życiu zupełnie innych, różnych rzeczy, to cały czas jak ktoś mi puścił "Somebody To Love" to wiesz, po prostu rozsypywałem się.

Tak, to się ma jakoś na dnie serca. Nie wraca się tak często, a zostaje to jakby w genomie, w krwi...

- ...no właśnie, więc liczę na to, że podobny jakiś związek uda mi się stworzyć ze swoimi słuchaczami, że zostaniemy ze sobą na długo.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Krzysztof Zalewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy