Julia Pietrucha: Zmiany są nieuniknione
"Kocham ten kraj" - to hasło przewodnie Earth Festival Uniejów transmitowanego przez Polsat. Jedną z muzycznych gwiazd niedzielnego koncertu jest wokalistka i aktorka Julia Pietrucha. W rozmowie z Interią zdradziła, co się u niej działo w ostatnim czasie, a także opowiedziała o pewnym niewinnym spotkaniu przy kawie.
Earth Festival Uniejów jest coroczną okazją do promowania ekologii poprzez wspaniałą muzykę i występy najzdolniejszych polskich artystów. W tym roku festiwal skupi się szczególnie na pięknie Polski, a hasłem przewodnim będzie "Kocham ten kraj".
Największą atrakcją będzie niedzielny koncert, który będzie transmitowany w Telewizji Polsat oraz na Stronie Głównej Interii 7 lipca od godziny 20:00.
Na scenie pojawią się: Maryla Rodowicz, Alicja Majewska, Kamil Bednarek, Zakopower, Staszek z Gór, Julia Pietrucha, Wiktor Dyduła, Majka Jeżowska, Kaliber 44 feat. Fokus & Rahim & Kleszcz, Wiktor Waligóra, Natalia Nykiel, Mała Armia Janosika, Weronika Korthals, Konin Gospel Choir, a towarzyszyć im będzie Stokłosa Collective Orchestra pod dyrekcją Jana Stokłosy.
Zobacz również:
- Nemo tworzy, czuje, kocha i nie przestaje marzyć. "Chcemy być po prostu wolni" [WYWIAD]
- Sara James zaprasza do jej mrocznego domu. "Taniec, śpiew i duma spotykają się z ciemnością" [WYWIAD]
- Marcelina: "Jak już wracać, to tylko w dobrym stylu" [WYWIAD]
- Natalia Szroeder o albumie "REM": "Nie piszę po łebkach. Piszę, jak jest" [WYWIAD]
Michał Boroń, Interia: Co u ciebie się działo ostatnio, bo zniknęłaś na dłuższy czas?
Julia Pietrucha: - Nie mam takiego poczucia. Ostatnią płytę pt. "Folk it tour" wydałam w 2020 r. i przez te ostatnie lata skupiałam się przede wszystkim na pracy nad nowym materiałem, koncertowaniu z gościnnymi projektami, a nader wszystko na wychowaniu mojej małej córeczki, która właśnie skończyła 6 lat.
Ciekawym zrządzeniem losu, na początku tego roku, napisałyśmy z Martą Zalewską wspólnie nowy projekt muzyczny w postaci płyty pod tytułem "Neonova". Zamiast wydawać moją czwartą autorską płytę, zdecydowałyśmy się opublikować ten materiał. Powstał on bowiem z potrzeby chwili, zrodzony z dobrej, autentycznej i pozytywnej energii. Jesteśmy po pierwszym singlu, przed nami kolejny, trasa koncertowa, a ponadto zaczynam zdjęcia do filmu i powróciłam przed kamerę, więc trochę się zaczęło dziać z powrotem. Nie narzekam.
Julia Pietrucha: Nie jesteśmy same, wspierajmy się
Wspomniałaś o czasie spędzonym na wychowywaniu córki, ale po premierze ostatniej płyty świat - nie tylko muzyczny - nam się zatrzymał przez pandemię. Czy te emocje i wspomnienia przełożyły się na piosenki?
- Na pewno. Ja cieszyłam się, że ten czas pandemiczny, z dala od tras, grań, pracy, mogę spędzić z moją córeczką, w domu i oddać się wychowaniu. To było i jest dla mnie niezwykle spełniająca mnie rola. A muzycznie i inspiracyjne - ja zawsze piszę o tym, co się dzieje akurat w moim życiu, a dużo zmian wtedy w tych czasach pandemicznych nastąpiło. To na pewno się jakoś skorelowało z tematem czy z wrażliwością pisanych przeze mnie utworów.
Twoja druga płyta to były pocztówki nadmorskie ("Postcards From The Seaside") i wygląda na to, że chyba po prostu lubisz te otwarte przestrzenie. Mam wrażenie, że piosenka "Nic złego" z Martą Zalewską to właśnie takie granie, gdzie jest dużo miejsca na oddech.
- Zdecydowanie, lubię otwartą przestrzeń, lubię naturalne brzmienia, akustyczne. Muzyka amerykańska - folk, country, Americana czy bluegrass - czerpie z tych inspiracji. Tam jest dużo powietrza, dużo takiego naturalnego flow instrumentalnego. Wydaje mi się, że z Martą udało nam się połączyć nasze wrażliwości. Mi zależało, aby na płycie znalazły się ballady, a Marta zadbała o rozwinięcie aranżacyjne części utworów. Dzięki temu "Neonova" jest nostalgiczna i momentami melancholijna, ale ma w sobie też drive i country'owe bujanie.
Pewnie nie będzie zaskoczeniem, że przy teledysku miałem skojarzenie z filmem "Thelma i Louise". Marta jest taką twoją "partner in crime"?
- Tak, tak, tak, zdecydowanie to było inspiracją. Jest jeszcze parę innych obrazów, które mnie natchnęły.
Zdradzisz jakie?
- Można spróbować się samemu dopatrzyć (śmiech). Ja lubię pozostawiać dużo rzeczy niedopowiedzianych. Trochę też na tym to polega, aby zostawić przestrzeń na interpretację dla słuchacza czy widza. Pisząc scenariusz i reżyserując ten teledysk zależało mi, abyśmy zrealizowały nasze marzenia i wspólnie wybrały się w podróż uciekinierek, w duchu amerykańskich lat 60. Obydwie z Martą kochamy stare samochody, stare motocykle. Uwielbiamy filmy Tarantino.
Chciałam opowiedzieć historię dwóch kobiet, które, postawione w trudnej sytuacji, wspierają się, pomagają sobie, mogą na siebie liczyć. To trochę też przekaz naszego kobiecego projektu. Nie jesteśmy same, wspierajmy się. Dodatkowo pokusiłam się, aby nadać temu wszystkiemu nieco komiczne zakończenie i obrócić do góry nogami coś, co wydawało nam się oczywiste. Zaprosiłam Maćka Buchwalda, aby swoim głosem, rodem z "Bitwy na dubbingi" zwieńczył nasze dzieło. Udało się. W komentarzach ciągle pojawiają się pytania: o co w tym wszystkim chodzi, a ja słyszę coraz to nowe interpretacje. To mi się podoba.
Julia Pietrucha o współpracy z Martą Zalewską: Wszystko zaczęło się niewinnie
Pomysł na wspólne granie pewnie się pojawił na samym początku znajomości z Martą?
- Martę poznałam na początku swojej drogi muzycznej, w 2016 r., kiedy wydałam pierwszą płytę. Przyjechała na próby na zastępstwo ze skrzypka i wtedy doświadczyłam, jaką jest niezwykłą postacią na scenie i do tego śpiewa świetnie po angielsku. A przy tym jest piękną kobietą. Nasze drogi przez te wszystkie lata się splatały i rozplatały, gdzieś tam krążymy w swoich orbitach. Wspólnie współtworzyłyśmy projekt "Folk It! Tour" i teraz, po czterech latach, z powrotem zazębiłyśmy się o siebie.
Wszystko zaczęło się niewinnie, od wspólnej kawy w domku na prerii, w którym mieszka Marta. Rozmawiając o innych sprawach, nagle padł temat napisania wspólnie płyty. I długo to nie zajęło. W przeciągu 2-3 tygodni napisałam wszystkie utwory na płytę, po czym Marta zasiadła do aranżowania. Bardzo mądrze podzieliłyśmy się obowiązkami i po 2 miesiącach byłyśmy w studio i nagrywałyśmy krążek "Neonova". To chyba najszybciej zrobiona płyta na świecie (śmiech). Do tego mamy też wspaniałych współtwórców okładki, zdjęć (Jacek Grąbczewski, Eryka Sokólska, Kasia Jabłońska), operatorów (BOSKO FILMS) przy kręceniu teledysku. Cały czas otaczają nas bardzo fajne, zdolne, kreatywne i chętne do wspólnych działań osoby. To jest naprawdę dla mnie bardzo inspirujące.
Mówisz, że to najszybciej zrobiona płyta. Czyli całość jest gotowa?
- No tak!
A kiedy się możemy spodziewać całości?
- To w sumie zabawne, ale nie mamy ustalonej daty premiery, chcemy jak najszybciej. Co będziemy to ukrywać? Przed nami jeszcze kolejne single, z gościnnymi występami. To też będzie dla nas bardzo budujące i fajne doświadczenie. Pozwolimy sobie jeszcze wypuścić co najmniej ze dwa single i wtedy płytę, jak najszybciej. Za chwilę zaczynamy trasę koncertową jesienną z tym materiałem. Wszystkie daty koncertów dostępne są już na naszych mediach społecznościowych, także tam was odsyłamy.
Julia Pietrucha przed Earth Festival w Uniejowie: Zmiany są jedyną pewną rzeczą na tym świecie
W dzisiejszym świecie pewnie ciężko mówić o stałości, ale zamieszkałaś nad morzem. Czy tam zmiany klimatyczne jakoś bardziej widać, niż w innych miejscach? Masz poczucie, że faktycznie ten świat przyspieszył?
- Od 2 lat już mieszkam pod Warszawą. Wróciłam z powrotem na swoje stare śmieci. Mieszkam pod lasem i jestem zaaferowana tym moim małym światem, który tworzę.
Zmiany są nieuniknione. Wręcz pokusiłabym się o stwierdzenie, że zmiany są jedyną pewną rzeczą na tym świecie. Dużo podróżowałam po różnych zakątkach świata i jak się wraca w jakieś miejsce po na przykład 10 latach, to wtedy można tak naprawdę dostrzec, jak się ten świat nasz zmienia. Mam wrażenie, że na co dzień trochę jesteśmy zajęci innymi sprawami.
Podczas Earth Festivalu w Uniejowie dużo jest mówione o ekologii i różnych działaniach, które mogą sprawić, że te zmiany w jakimś tam stopniu zostaną przyhamowane. Co według ciebie jest ważniejsze, świadomość i działanie pojedynczych ludzi, które w swojej masie mogą nadać temu większego znaczenia, czy jakiś nacisk na działania bardziej systemowe?
- Jedno i drugie jest ważne. Na pewno zaczynamy od uświadamiania jednostek, bo one też tworzą te masy, które jednak mają możliwość zmiany czy też wyboru na przykład samorządów czy władz. Ważna jest świadomość, uczulanie i wychowywanie dzieci, czy po prostu siebie nawzajem. Wrażliwość na ten zmieniający się klimat i na to, że mamy tak naprawdę wpływ - choć wydaje się niewielki, ale jednak go mamy. Dobrze jest żyć zgodnie z naturą, być jej świadomym.
Mam wrażenie, że coraz więcej osób jakoś zaczyna mówić o tym, żeby być bliżej natury. Moja córeczka na przykład chodzi do przedszkola leśnego, w którym wszyscy są bardzo uczuleni na przyrodę, na naturę, na odżywianie i tak dalej. Jest to o wiele bardziej obecne, niż kiedy ja byłam dzieckiem.
Co szykujesz na ten festiwal? Bo trochę jesteś w takim rozkroku, że patrzysz mocno do przodu w związku z premierą płyty i nadchodzącą trasą, a tego typu imprezy telewizyjne często wymagają piosenek, które znają widzowie przed telewizorami.
- Naszym wieszczem, osobą sprawującą totalną władzę nad materiałem muzycznym, jest Janek Stokłosa, z którym pracuję od lat. Zaczęliśmy współpracować przy "Pieśniach współczesnych" razem z Miuoshem. Właściwie chyba zostałam jakoś przez niego zaproszona do tego projektu. On podjął się wyboru utworów, a ja mam wielkie zaufanie w jego kunszt i umiejętność doboru repertuaru pod artystę. Będę śpiewać piosenkę Anny Jantar i piosenkę "Jabłonie, kwitnące jabłonie" w duecie z pewnym uroczym młodym mężczyzną.
Julia Pietrucha znowu na ekranie. Co już wiemy o filmie "Pojedynek"?
Wróciłaś też na plan filmowy. Zdradzisz coś więcej, co to za produkcja?
- Właściwie po 10 latach nieobecności na ekranach, wróciłam na plan filmowy. Film w reżyserii Łukasza Palkowskiego nosi tytuł "Pojedynek". W głównych rolach między innymi Aiden Gillen, Jakub Gierszał, Wojtek Mecwaldowski, Antoni Pawlicki, Bogusław Linda i ja, i jeszcze wielu, wielu innych wspaniałych aktorów.
Są to lata wczesnej drugiej wojny światowej. Film opowiada historię pewnej grupy oficerów, którzy zostali złapani i zamknięci w tak zwanym "sanatorium". W tym dziwnym, niejednoznacznym miejscu, władze rosyjskie próbują ich zindoktrynować, ale bardzo kiepsko im to idzie. Ja wcielam się w postać pilotki szybowcowej i samolotowej - Janinę Lewandowską, jedyną kobietę w obozie. Będzie melancholijnie i poważnie, ale też niekiedy lekko i zabawnie. Film wejdzie do kin w 2026 roku, a teraz jesteśmy właśnie na półmetku zdjęć.
Przede mną kolejne propozycje, więc wychodzi na to, że moja przygoda filmowo-ekranowa potoczy się dalej. Będzie się działo! Zapraszam do śledzenia kolejnych projektów.