Iwaneczko: Przedefiniowałem siebie [WYWIAD]
W całkiem nowej odsłonie, na polską scenę muzyczną powraca Iwaneczko, prezentując swoje "Millenium" - drugi solowy album artysty. O muzyce, wyjątkowym koncercie premierowo-urodzinowym i najbliższych planach artysta opowiedział redakcji Interii.
Damien Westfal, Interia: Jak wyglądała praca nad albumem?
Iwaneczko: - Na początku musiałem się zastanowić, jaki jestem naprawdę, a nie jak mnie rysują inni. Mnóstwo razy spotykałem się z takim odbiorem kogoś z zewnątrz, że ten ktoś sobie rysował obraz mnie... że ja nie mogę być taki, tylko taki... i tu szereg przymiotników. W końcu odpowiedziałem sobie na to pytanie, kim jestem. Musiałem siebie przedefiniować. Doszedłem do tego, że instrumentem dominującym w mojej muzyce jest charakterystyczna gitara - szukaliśmy tego, szukaliśmy brzmień gitarowych i chcieliśmy, aby były jak najbardziej charakterystyczne. Są one zbudowane na syntezatorach, które są z założenia analogowe, to znaczy, że nie korzystaliśmy z cyfrowych brzmień i to już daje pewne spoiwo i obraz, czym ta płyta ma być.
Jakiś czas temu robiliśmy sobie odsłuch wszystkich utworów z płyty przed wysłaniem tego do miksowania i wyszło nam, że ten gość, który miał być grzecznym chłopakiem od ballad, zrobił większość utwór, które są dynamiczne, takie jak np. "Miłość" czy "Nowy". Nie boję się trudnych tematów i nowych interpretacji. Ucieszyłem się, że to, co zacząłem robić stało się bardziej obiektywne. Ciekawym było doświadczenie przy okazji premiery singla "Miłość". Zadzwoniła do mnie pewna redakcja z zapytaniem, czy to jest piosenka dedykowana społeczności LGBT+. Nie jest. Ale z drugiej strony, jeśli mówię, że "nikt nam nie zabroni miłości", to znaczy, że nie zabroni nam wszystkim i w sumie się ucieszyłem, że to, co zacząłem opowiadać światu zaczęło być obiektywne, uniwersalne, otwarte.
Zobacz również:
Czy album można dołączyć do kanonu radiowego popu?
- Myślę, że trochę tak. Ale uważam, że dzisiaj odbiorcy są na tyle świadomi i czasy, w których żyjemy są na tyle świetne, że mamy coraz ciekawszą ewolucję muzyki, mamy świetnych artystów w Polsce, którzy robią dla całej naszej branży świetne rzeczy i pokazują, że Polak też może. Słuchacze stali się bardziej wybredni i to dobrze, bo to oznacza, że jakość muzyki wzrasta.
Planujesz celować teraz w jakiś konkretny target, określonych odbiorców?
- Bardzo chciałbym docierać do wszystkich odbiorców. Okej - robimy muzykę dla siebie, to nie ulega wątpliwości, bo jeśli ona nas nie cieszy, nie satysfakcjonuje i jeżeli przestaniemy być autentyczni, to pora spojrzeć na zegarek i zmienić pracę. Z drugiej strony, czym bylibyśmy bez słuchaczy? Każdy ma inną perspektywę i chce grać, każdy z nas ma inny wyznacznik tego, czym jest duża liczba odbiorców, ale myślę, że ten sufit się podnosi cały czas i cały czas chcemy więcej. Nasza branża się rozwija i są jeszcze perspektywy do tego, aby się rozwijać. Ja sam robię to, co mogę najlepiej, cały czas szukam ścieżek do rozwoju i cieszę się, jak nowych osób przybywa.
Rozwoju muzycznego?
- Nie tylko. Wydaje mi się, że muzykami jesteśmy na samym końcu. Aby być dobrym muzykiem, szczerym artystą, trzeba pracować nad sobą w tej sferze człowieczeństwa. Nie chcę być dziadersem i prawić górnolotnych kazań, ale wydaje mi się, że coś w tym jest: aby pisać dobre teksty, musisz czytać dobre książki czy dobrą poezję. Aby dobrze śpiewać - musisz wiedzieć, o czym śpiewać, czyli coś trzeba przeżyć. I ja cały czas szukam tych wyzwań.
Krzysztof Iwaneczko o nowych wyzwaniach w karierze. "Wiedzę dalsze perspektywy, nie spoczywam na laurach"
W jakim punkcie jest dziś Iwaneczko?
- Doceniam moment, w którym jestem teraz. Widzę jeszcze dalsze perspektywy i na pewno daje to dużego kopa, bo nie spoczywam na laurach.
Jak album, to też trasa. Wielkimi krokami zbliża się twoja impreza urodzinowa, a właściwie koncert premierowo-urodzinowy.
- Tak jest! Zapraszam serdecznie 13 czerwca do Klubu Stodoła w Warszawie. Będą niespodzianki. Ten koncert będzie też dla mnie sygnałem, czy ludzie chcą słuchać tego, co dla nich przygotowałem. Mogę tylko powiedzieć, że za mikrofonem zostawiłem swoje serce. I tyle mogę ja, a jak to wpadnie w wodę i jak zarezonuje - czy jak kamień na dno, czy wypłynie na powierzchnię, to się przekonamy. Jeżeli będzie zainteresowanie, to chętnie z chłopakami przejedziemy się po Polsce. W listopadzie planujemy trasę koncertową w kilku, póki co, największych polskich miastach, ale chcielibyśmy odwiedzić też mniejsze miejscowości. Przygotowujemy parę niespodzianek, będą ciekawe aranżacje, może też goście specjalni. Nie mogę teraz o wszystkim mówić, ale wszystko się może zdarzyć. Będziemy grać głównie nowe utwory z płyty, ale też chcielibyśmy zaproponować jakieś świeższe spojrzenie na kilka utworów, które były już na mojej pierwszej płycie, bo jest to jednak mój dorobek, jest to w mojej dyskografii i nie ma co tego wymazywać. Mam też takie ambicje, żeby trochę pograć na festiwalach, bo tam się dzieję bardzo dużo dobrego.
Czy dla ciebie to teraz czas świętowania?
- Trochę tak jest, ale jest to też czas na pracę, na którą się zawsze czeka. Jeżeli chodzi o świętowanie, to można dwojako na to spojrzeć, bo koncert premierowo-urodzinowy to jest jedna rzecz, ale ja nie chcę być tylko muzykiem. Chcę wziąć za to szersze spektrum odpowiedzialności, co wiąże się z ogromem pracy. Nagrodą za ten czas będzie to, jak zobaczę sold out koncertu i że moje urodziny chce ze mną świętować sporo świetnych ludzi. To będzie nagroda i to będzie wtedy najprawdziwsze świętowanie.
Nie oglądasz się za siebie, ale na tym albumie jest sporo sentymentu. To celowy zabieg?
- Chcieliśmy oddać jak najbardziej charakter tamtych lat. Z Adamem Lemańczykiem dodaliśmy do utworu "Część mnie" dźwięki gameboya, żeby oddać charakter konsoli do gier, charakter tego, jak siedziało się na średnio interesujących zajęciach w szkole i zaszywało się za gameboyem, aby robić cokolwiek innego niż uważać na lekcji. Ta płyta ma wiele odniesień do tego, jak to było w moim dzieciństwie. Najwięcej mojego dzieciństwa jest właśnie w utworze "Część mnie", jak i w utworze "Głos", gdzie wprost mówię, że chciałbym być dzieckiem. Generalnie to się zrobił z tego cały koncept album, spójna historia o tym, co w zasadzie nas wszystkich kształtowało, jako dzieci millennium i jacy jesteśmy dzisiaj... że to życie jest naprawdę nadal fajne i że to życie ma nam sporo do zaoferowania.
"To moment, na który czekałem"
A zatem co oznacza dla ciebie "Millenium"? Bo to słowo może mieć parę znaczeń.
- Traktuję to jako coś metaforycznego, jako nowe fascynujące otwarcie. Gram słowem, także jeżeli chodzi o wzbudzenie sentymentów, ponieważ mnóstwo ich jest na tej płycie. Mnóstwo jest tych odwołań do tego czasu, że po pierwsze: my jesteśmy dziećmi millennium, a po drugie: każdy z nas to millennium obchodzi kiedy indziej i z różnych powodów. Dla mnie ten album, czy historie, które na nim zawarłem, to są pewnym nowym millennium w sensie dosłownym i nie tylko.
Oczekujesz czegoś konkretnego po tym albumie?
- To moment, na który trochę czekałem pod kątem tego, aby do niego dojrzeć i opowiedzieć spójną historię. Zdaję sobie sprawę, że mój pierwszy album był trochę poszukiwaniem siebie, trochę wyciąganiem utworów z szuflady, a teraz po prostu usiedliśmy, napisaliśmy, nagraliśmy te rzeczy i to był szybki strzał. Doskonale wiedziałem, co chcę zrobić. To jest może też ta prawda, do której dążyłem wiele lat. Będę szczęśliwy jak ludzie po nią sięgną, ale nie liczby się tu liczą.
Masz za sobą wiele muzycznych współprac z marzeń. Jakie teraz masz marzenia?
- Docierać szerzej z tym, co robię. I żeby nie musieć robić tego za cenę szczerości i prawdy, którą w sobie mam. Mam bardzo przyziemne marzenia, to po prostu: zagrać dobrą trasę, mieć dobry feedback ze strony słuchaczy, nie tracić muzycznej jakości, a ją zyskiwać mimo upływu lat. Nie wybiegam za bardzo w przyszłość. Staram się mieć w tym wszystkim umiar i pokorę, bo wiesz - ta branża jest dziwna i my też jesteśmy dziwni. Czterdzieści pomysłów na minutę i ciągle niezbadane wyroki.
Wokalistyka jazzowa, z której wychodzisz, pomaga w byciu artystą? W tym co dzisiaj robisz?
- Myślę, że wokalistyka jazzowa jest bardzo szerokim pojęciem, bo to jest pewien kanon narzędzi, które możesz sobie wziąć i później nimi tworzyć. Wydaję mi się, że jest to poprawne stwierdzenie, że w muzie było już wszystko, ale też jest poprawnym stwierdzenie, że w muzyce już nie ma szufladek dzięki temu. Czyli ten jazz to jest coś umownego. Zresztą jazz kiedyś był zwykłą muzyką użytkową. Do utworów jazzowych, swingowych kiedyś tańczono, dzisiaj nazywa się to bardzo górnolotnie standardami jazzowymi, ale poznając je, eksplorując tę dziedzinę muzyki - doznajemy nowych kolorów, z których później możemy czerpać śpiewając chociażby pop.
Będziesz kontynuował vlogi? Widziałem, że założyłeś swój kanał na Youtubie.
- Tak jest. Wymyśliliśmy sobie, że to będzie taki mój kanon komunikacji, pokazania kulis. Myślę, że w znacznej mierze będzie to miało swoją kontynuację w przypadku działań premierowych płyty, koncertowych itp., bo tam się zawsze dużo dzieje. Robię to trochę dla zajawki, trochę dla siebie, bo Youtube jest dla mnie platformą, którą najbardziej lubię konsumować. Jakoś nigdy specjalnie nie przepadałem za Instagramem czy TikTokiem. Nie mam tam takich ciągot, a Youtube sam oglądam i lubię się komunikować z twórcami. Pomyślałem, że pójdę też w tę stronę.