Daria ze Śląska: moją intencją nie było nigdy ratowanie świata [WYWIAD]

Jej debiutancki album, "Daria ze Śląska Tu była", to wiele miesięcy ciężkiej, wytężonej pracy. Ale się opłaciło. Daria weszła na rodzimą scenę muzyczną z wielką klasą, podbijając z miejsca serca słuchaczy i słuchaczek. Kto wie, jak wyglądałaby ta kariera, gdyby nie udział Darii w Inkubatorze - programie dla muzyków organizowanym przez Tak Brzmi Miasto. W tym roku Daria ze Śląska powraca na TBM jako gwiazda, by opowiedzieć o swojej drodze.

O Darii ze Śląska robi się rcoraz głośniej
O Darii ze Śląska robi się rcoraz głośniejArtur SzczepańskiReporter

Ania Nicz: W zeszłym roku przeprowadziłaś się ze Śląska do Warszawy. Na jakim etapie prac była wtedy twoja debiutancka płyta? To była decyzja wynikająca z wygody?

Daria ze Śląska: - Spora część materiału była już wtedy zrobiona, tylko czekała nas bitwa o to, którą wersję wybieramy, czy miks jest dobrze zrobiony, wokale dobre, czy może warto jeszcze coś dograć. Miałam podskórne przeświadczenie, że to, co robię zawodowo, służy mi po to, żeby z czegoś żyć. Wiedziałam jednak, że i tak wszystko kręci się wokół muzyki i to chcę robić. Najlepiej było mi być w Warszawie, bo wszyscy tu są. Nie wyobrażałam sobie tego inaczej.

Co przekonało cię do tego, żeby zacząć pracować z Agatą Trafalską?

- Była w sumie jedyną osobą, która zainteresowała się mną w trakcie programu edukacyjnego Inkubator. Okoliczności nam służyły. Później działałyśmy razem zdalnie. Na początku pracowaliśmy w grupie osób, którzy też byli z Inkubatora. Każdy przygotowywał szkice swoich kawałków, podsyłał innym, wymienialiśmy się uwagami. Na początku nie było łatwo, bo działaliśmy zdalnie. Ale zaufałam procesowi. Pomyślałam, że mam kogoś, kto czyta moje rzeczy, czuje to, jest zainteresowany, wierzy mi. Poszłam w to.

Przed tą współpracą wiedziałaś, co Agata robiła wcześniej? Z kim pracowała?

- Wiedziałam, kim jest Kortez. Nie słuchałam go jednak zbyt wiele. Oczywiście wygooglowałam Agatę, Jazzboya, sprawdziłam, czym się zajmują, jaką robią muzykę.

Jak wspominasz Inkubator?

- To było jak kilkumiesięczne studia. Przed tygodniowym obozem w Krakowie, przez jakieś pół roku spotykaliśmy się w Katowicach. Takich miast było kilka. Na samym campie zajęcia trwały od rana do wieczora. Dni były wypełnione spotkaniami. Pisanie tekstów, produkcja muzyki, spotkanie z psychologiem, rozmowy o tym, jak radzić sobie na scenie. Jak nie przejmować się wieloma sprawami, na które nie masz wpływu.

Wspomniałaś o rozmowach z psychologami. To ważna rzecz, niestety nadal często spychana na dalszy plan.

- Zdecydowanie. Gdy sama byłam w terapii, między słowami doszliśmy do wniosku z terapeutą, że brakuje psychologów dla muzyków. Są psycholodzy sportowi, którzy pełnili by podobną funkcję w branży muzycznej. Wchodząc na scenę, też poniekąd cały czas rywalizujesz, stawiasz sobie kolejne poprzeczki. Czasami stajesz na pudle, a czasami nie. Bywa bardzo różnie, jesteś ciągle pod presją. Nie wszyscy mają to poukładane w głowie. Funkcję terapeuty w branży muzycznej często pełni manager. W moim przypadku taką rolę czasami pełni mąż (śmiech). Ale nie każdy jest w takiej sytuacji. On robi to intuicyjnie, nie zawsze ma narzędzia, nie jest psychologiem. Ale mam takie szczęście, że jest dla mnie oparciem, jest racjonalny, słucha mnie. Nie sprzedaje mi specjalistycznych rad, ale też nie ma takiego filtra psychologa.

Wiosną byłam na twoim koncercie w Poznaniu na Next Feście. Wówczas był to chyba twój największy koncert. Zgromadziłaś wiele osób. Jak się po nim czułaś?

- Było super. Byłam pozytywnie zmęczona. Na scenie wydarzyły się fajne rzeczy. Gdy zobaczyłam, ile osób jest pod sceną, byłam zdziwiona. To było chwilę po premierze mojej płyty. Pierwszy raz czułam, że ludzie przyszli specjalnie na mój koncert. Słyszałam ich reakcje, dobre słowa. Poruszyło mnie to i poniosło. Czułam, że teraz jest mi dobrze.

Nagrywałaś płytę z doświadczonymi, znanymi muzykami. Nie czułaś przez to presji? Onieśmielenia?

- Nie znałam ich wcześniej, nie wiedziałam, kim oni są. Byłam z innego świata muzycznego. Nie myślałam: "o Boże, to są takie gwiazdy, tacy świetni muzycy". Dla mnie byli to zwykli ludzie. Dopiero później, gdy dowiadywałam się, co oni robili, z kim grali, siłą rzeczy zaczęło pojawiać się lekkie ciśnienie. Ale też radość. Gdy poznaję kogoś z większym doświadczeniem, rozpoznawalnością, staram się sobie wyobrazić, jakbym ja zachowała się w tej sytuacji i podchodzić do tej osoby normalnie. Zachowywać się jak człowiek.

To w którym momencie zrozumiałaś, że chcesz pisać swoje piosenki?

- Dojrzewało to we mnie. W Inkubatorze każdy z nas musiał coś przygotowywać. To mnie motywowało. Próbowałam tworzyć swoje piosenki, ale nie wiedziałam, jak to robić. Oglądałam w sieci tutoriale. Kupiłam komputer, na którym mogłam robić pierwsze szkice. Bardzo dużo czasu zajęło mi znalezienie mojego brzmienia. Często melodie po prostu do mnie przychodzą. To brzmi bardzo romantycznie. Czasem przychodzą też w snach. Budzę się i je zapisuję. Żeby jednak nie było wątpliwości - tworzenie piosenek to jednak praca. Sprawia mi to przyjemność, ale żeby powstał jakiś utwór trzeba usiąść z intencją i to robić, aż nie zamknie się jakiegoś etapu. I powtarzać, aż będziemy usatysfakcjonowani efektem.

Jak wyglądała praca z Agatą? Były sytuacje, w których musiała popchnąć cię w jakąś stronę? Ośmielić, byś na coś się otworzyła?

- Agata jest konkretna. A ja kiedyś byłam dużo mniej. Do tej pory mamy inny sposób komunikacji. Docierałyśmy się i z tych różnych energii wyszło coś fajnego. Trochę popychałyśmy się wzajemnie. Ja ciągnęłam w jedną stronę, ona w drugą. Często mówiła, że czegoś jest za dużo. Ona zawsze idzie w kierunku minimalizmu. Kiedyś tego trochę nie kumałam, ale teraz rozumiem. Często łapałyśmy się na tym, że dla mnie coś było spoko, a ona mówiła: "Boże, co to jest? Przecież to jest takie mroczne". Dla mnie poziom smutku był w zupełnie innym miejscu. Myślę, że otworzyła mnie na mówienie wprost o uczuciach, bez zbędnego poetyzowania. Finalnie połączył nas podobny gust, szczególnie jeśli chodzi o pisanie.

Słuchacze i słuchaczki piszą do ciebie, że odnajdują się w twoich tekstach?

- Tak, były takie sytuacje. A mi zdecydowanie łatwiej jest pisać o tym, co bliskie. To nigdy nie miały być protest songi, zaangażowana muzyka. Moją intencją nie było nigdy ratowanie świata. Chciałam po prostu pisać o tym, co mi się przydarzyło. Dla niektórych osób te piosenki stają się ważne. Są przyczynkiem do zmian w życiu. Jeśli istnieje jakaś miara sukcesu piosenki, to właśnie jest to.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas