Norbert Wronka: "Chciałbym za pomocą muzyki komunikować, że każdy z nas jest równy" [WYWIAD]
Norbert Wronka to artysta, który nie boi się mówić głośno o równości, akceptacji i własnych emocjach. W rozmowie opowiedział nam o zbliżającej się EP-ce, która - jak podkreśla - jest zapisem jego doświadczeń i życiowych przemyśleń. W wywiadzie wrócił także do eurowizyjnych preselekcji, udziału w "The Voice of Poland" i zdradził, dlaczego w muzyce najważniejsza jest dla niego autentyczność, a nie tworzenie utworów pod oczekiwania konkursów.

Wiktor Fejkiel: Spotykamy się przy okazji premiery twojego najnowszego singla "nienawiść to wróg". Jest to zapowiedź czegoś większego?
Norbert Wronka: - Tak, zbliża się EP-ka, której premierę planujemy na czerwiec. Te wszystkie single, które ostatnio wydaję, będą jej częścią. Będzie ona na pewno bardzo osobista, poruszająca tematykę wolności i równości. Zebrałem w niej kilka doświadczeń z mojego życia, które zbierały się u mnie całe życie, ale o których bałem się mówić wcześniej. Chcę, by moi słuchacze odnaleźli w niej swoją bezpieczną przestrzeń.
Przekazywanie takich ważnych społecznie wartości jest dla ciebie misją, którą chcesz realizować za pomocą swojej twórczości?
- Chciałbym za pomocą muzyki komunikować, że każdy z nas jest równy i nie musimy kogoś oceniać przez pryzmat wyglądu czy ubioru. Dla mnie to ważne, by za pomocą moich social mediów i muzyki stać się oparciem dla osób, które boją się o tym mówić głośno. Często też piszą do mnie osoby, że czują moje teksty i muzykę, co jest niezwykle dla mnie budujące. Oczywiście kolejne wydawnictwa nie będą już się typowo skupiać wyłącznie na tej tematyce, ale moje social media to zawsze będzie bezpieczna przestrzeń dla każdego i te tematy będą często wracać.
W 2025 roku premierę miał też inny twój utwór - "aż zrozumiesz" - który znalazł się na ogólnoświatowej playliście GLOW na Spotify. Jest to dla ciebie taki znak, że to co robisz ma realny sens?
- To był ogromny kop motywacyjny, że moja muzyka idzie w naprawdę dobrym kierunku - ogromne wyróżnienie. Cieszę się też, że różne redakcje czy Spotify wspierają mnie jako artystę w tych działaniach. Do tego jeszcze okładka GLOW Polska, więc naprawdę wiele się wydarzyło przy okazji tej premiery. Jestem niezwykle szczęśliwy i cieszę się, że ta EP-ka którą tworzymy, będzie naprawdę czymś wartościowym.
Są jacyś artyści, którzy swoją postawą i twórczością inspirują cię szczególnie?
- Przede wszystkim w twórczości inspiruje mnie Ralph Kaminski, który jest bardzo odważnym artystą niebojącym się łamać stereotypy, szczególnie jeśli chodzi o ubiór. Pokazuje się w odważnych stylizacjach, zrywając z nadawaniem płci ubraniom. Tak samo od wielu lat inspiruje mnie Michał Szpak, który jest niewątpliwie postacią, która zainicjowała tę walkę o wolność i bycie sobą w Polsce. Jest dobrym przykładem, że każdy może wyrażać siebie na swój sposób. Więc tę dwójkę wymieniłbym w pierwszej kolejności.
Swoją przygodę z muzyką zaczynałeś w 13. edycji "The Voice of Poland" - czego nauczył cię udział w programie?
- Przede wszystkim sposobu radzenia sobie z hejtem. Do programu szedłem mając niecałe 18 lat, człowiek wtedy nie do końca jest świadomy, jak wygląda branża muzyczna. To był mój pierwszy kontakt z presją, szerszą publicznością i hejtem, jaki się za tym wiązał. Stałem się dzięki temu o wiele silniejszy psychicznie. "The Voice of Poland" nauczył mnie również, by nie ufać wszystkim ludziom. Byłem wtedy bardzo naiwny i myślałem, że wszyscy w branży chcą mi naprawdę pomóc. Pojawiła się taka postać, która po programie obiecała mi bardzo dużo, przez co byłem przez pół roku zablokowany z wydawaniem muzyki. Po tym czasie odezwała się do mnie, że jednak nie chce ze mną współpracować. Było też wiele pozytywnych rzeczy, bo udział otworzył mi drogę do wielu różnych wydarzeń muzycznych oraz taką większą rozpoznawalność. Poznałem wielu cudownych ludzi - głównie uczestników, z którymi kontakt mam do dziś. Tak więc cały udział w programie nauczył mnie naprawdę sporo.
Odczuwasz niedosyt spowodowany brakiem zwycięstwa czy sam półfinał rozpatrujesz w kategorii sukcesu?
- Będąc szczerym, muszę przyznać, że już etapy live były dla mnie ogromną presją. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale po prostu nie czułem się wtedy dobrze psychicznie. To oczywiste, że idąc to programu, bardzo chciałem dostać się do finału. Ale w pewnym momencie podświadomie się poddałem - nie miałem już siły dalej walczyć o to zwycięstwo. Przed samym półfinałem nie chciałem dostać się do finału, co też chyba było widać po mojej radości jak odpadłem. Poczułem się w końcu wolny, bo to był bardzo intensywny czas, gdzie wszystko brałem bardzo emocjonalnie do siebie. I tak jestem bardzo dumny z siebie, że doszedłem do tego etapu i myślę, że to był odpowiedni moment, by zakończyć swoją przygodę z "The Voice of Poland".
Jak z perspektywy ponad dwóch lat spoglądasz na swoją voice'ową propozycję - "Historię o Lataniu"?
- Cały czas uważam, że "Historia o Lataniu" to naprawdę bardzo dobry numer. Robiliśmy go ze wspaniałymi ludźmi - Lanberry i Mimi Wydrzyńską. Włożyłem w niego dużo serca, co też pewnie słychać, bo, prawdę mówiąc, to była pierwsza piosenka, w której zacząłem otwierać się na tematy, o których bałem się mówić wcześniej. Już wtedy wiedziałem, że chcę pisać w stylu indie pop zakrawającym o alternatywę, cały czas zachowując popowe brzmienie. Więc na przestrzeni lat uważam, że jest bardzo dobry i jestem z niego ogromnie dumny.
Dość głośno zrobiło się o tobie po zwycięstwie w konkursie "Debiuty" w Opolu i późniejszym braku kwalifikacji do polskich preselekcji do tegorocznej Eurowizji. Jak myślisz, czego finalnie mogło zabraknąć, żebyś znalazł się w tym ścisłym gronie?
- Szczerze mówiąc, do dziś nie wiem, z czego to wynikało. Może po prostu telewizji zależało na tym, żeby pokazać pewną przepaść między niektórymi artystami, żeby widzowie mieli łatwiejszy wybór…? Nie miałem jednak do nikogo żalu. Bardzo zależało mi na Eurowizji, choć cała ta sytuacja wyszła zupełnie spontanicznie. Ten utwór wcale nie powstał z myślą o konkursie - pierwotnie istniał w polskiej wersji, którą finalnie wydaliśmy pod tytułem "Aż zrozumiesz". Ale kiedy pracowaliśmy nad nim z moim teamem, uznaliśmy, że ma on bardzo doniosły wydźwięk i świetnie pasuje do eurowizyjnego klimatu. Dlatego zaczęliśmy przygotowywać angielską wersję - "The One".
Dużo wsparcia otrzymałeś po tych wydarzeniach - fani otwarcie pisali o swoim rozczarowaniu. Czy tak ogromny odzew był dla ciebie czymś niespodziewanym?
- Tak, było to dla mnie ogromne zaskoczenie. Długo zastanawiałem się, czy w ogóle mówić o tym, że zgłosiłem się do preselekcji. Wahałem się, bo nie wiedziałem, jak ludzie zareagują. Bałem się, że wyleje się na mnie fala hejtu - że ktoś napisze: "Co ty sobie wyobrażałeś?". Ale stało się zupełnie inaczej. Dostałem niesamowite wsparcie, zarówno od fanów, jak i od osób związanych z Eurowizją. Mnóstwo ludzi pisało, że czekają na premierę utworu. Niektórzy mówili wprost, że widzieliby "The One" w finałowej dziesiątce, a nawet proponowali pomoc przy przygotowaniach, jeśli zdecyduję się spróbować ponownie w przyszłym roku.
Czyli nie zamykasz sobie furtki na ponowną próbę za rok?
- Przede wszystkim nie chciałbym tworzyć piosenki wyłącznie z myślą o Eurowizji. Dla mnie to trochę nie w porządku, bo utwory powinny wychodzić prosto z serca i być naturalnym przedłużeniem artysty, a nie kalkulacją pod konkretny konkurs. Nie chciałbym, żeby to wyglądało tak, że siadam i myślę: "Dobra, musi być ballada, musi mieć odpowiedni klimat, konkretne cechy i idealnie pasować pod konkursowe kryteria". To nie jest autentyczne. Jeżeli w przyszłości napiszę utwór, który mnie porwie i który po prostu poczuję, to wtedy zrobimy - być może - jego angielską wersję i zgłosimy go do preselekcji. Ale tylko wtedy, kiedy to będzie dla mnie w stu procentach szczere.
Jak natomiast oceniasz tegoroczną propozycję od Justyny Steczkowskiej?
- Justyna to artystka o ogromnym talencie, a do tego wspaniała osoba, która naprawdę zasłużyła na wyjazd na Eurowizję. Cudownie się złożyło, że mija dokładnie 30 lat od jej pierwszego występu na eurowizyjnej scenie. Sama piosenka jest dla mnie bardzo ważna i cieszę się, że została napisana po polsku - to świetny sposób, żeby pokazać nasze słowiańskie korzenie. "Gaja" to naprawdę mocny numer, jeśli chodzi o Eurowizję, i wierzę, że Polska ma w tym roku realną szansę znaleźć się w top 5.
Wracając do samego utworu "The One" - wielokrotnie podkreślałeś, że włożyłeś w niego całe swoje serce. Co było dla ciebie najważniejsze przy jego tworzeniu?
- Chciałem, żeby na mojej EP-ce znalazł się jeden utwór, który będzie naprawdę doniosły, emocjonalny i pełen autentycznych emocji - taki, który będzie power balladą w pełnym tego słowa znaczeniu. Na początku ta piosenka miała zupełnie inną formę - była bardziej spokojna, oparta głównie na pianinie. Dopiero później, wspólnie z producentem, zdecydowaliśmy, że warto dodać mocniejsze bębny, które nadały jej filmowego, podniosłego charakteru. "The One" stała się dla mnie właśnie taką power balladą z przekazem, który bardzo dobrze odnalazłby się na Eurowizji. Wiadomo, sam utwór to tylko część całego występu, bo przecież liczy się też scenografia, światło i emocje, jakie niesie wykonanie na żywo. Ale wierzę, że dzięki temu, o czym opowiada, mogłaby trafić do serc słuchaczy nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie.
Jakie masz największe marzenie względem swojej przyszłości muzycznej?
- Zbudowanie wokół siebie społeczności ludzi, dla których moja muzyka będzie miała znaczenie - takich, którzy będą za nią podążać i znajdą w niej coś dla siebie. Chciałbym grać koncerty, ale szczerze mówiąc, nie jest dla mnie aż tak ważne, czy będą to stadiony, czy małe kluby, w których zjawi się pięćdziesiąt osób. Najbardziej zależy mi na zaangażowaniu i prawdziwej relacji z moimi odbiorcami, bo traktuję muzykę nie tylko jako formę wyrazu, ale też jako coś społecznego. Chciałbym być blisko ludzi, którzy słuchają mojej muzyki, rozmawiać z nimi i dzielić się emocjami.