Coals: Przestaliśmy się przejmować [WYWIAD]

Trochę melancholii i nostalgii, nieco elektroniki, szczypta marzycielstwa oraz dawka muzycznych eksperymentów - zmieszajcie te składniki, a dostaniecie Coals. Duet zdążył podbić serca fanów alternatywy, nie tylko w naszym kraju zresztą, bo zagrał na wielu europejskich festiwalach, a teraz chwali się nową płytą - pierwszą w całości po polsku. Kacha i Łukasz opowiadają o tym, jak nie przejmować się bzdurami, robić swoje i dlaczego to proste przeboje najtrudniej się pisze.

Duet Coals wydał trzecią płytę
Duet Coals wydał trzecią płytęmateriały prasowe

Anna Nowaczyk, Interia: Wracacie po dwóch latach, z albumem "Sanatorium". Ten tytuł to taka tęsknota za odpoczynkiem?

Kacha Kowalczyk: - Wydaje mi się, że mamy dużo czasu na odpoczynek.

Łukasz Rozmysłowski: - Chociaż faktycznie sporo pracowaliśmy w ciągu tych dwóch lat.

K.K.: - To jest też duże wyzwanie, żeby umieć odpoczywać. Człowiekowi wydaje się, że odpoczywa, a i tak może myśleć o pracy albo tworzeniu.

Tym bardziej dzisiaj, kiedy wiele osób próbuje cały czas coś robić, wyciskać jak najwięcej z każdego dnia.

K.K.: - (śmiech) Właśnie uczę się tego, żeby nie myśleć ciągle o pracy, o rzeczach, które mam do zrobienia. Zobaczymy, czy w końcu się uda.

Ł.R.: - W sumie nasze zajęcie to po części odpoczynek, bo robimy to, co lubimy. Bywa, że nawet nie myślimy o muzyce jak o pracy, możemy spędzić cały dzień na tworzeniu i właściwie nie czujemy się zmęczeni.

Czyli jeśli spędzicie, powiedzmy, dwa dni w studiu i nie wyjdzie z tego nawet pomysł na utwór, to nie będziecie mieć wyrzutów sumienia?

K.K.: - Teraz już tak nie mamy, ale pamiętam, że kiedy byliśmy dużo młodsi i coś takiego się działo, to kończyło się jakimś konfliktem, irytacją. Dzisiaj raczej myślę o tym, że ok, nie wyszło, ale i tak to był produktywny czas, bo przynajmniej podeszłam do zadania, spróbowałam i nie zmarnowałam tego czasu.

Kiedy pada hasło "robimy nową płytę", to czekacie na wenę, czy raczej systematycznie pracujecie nad piosenkami?

K.K.: - Teraz już raczej systematycznie. Nowy album tworzyliśmy właściwie przez pół roku, z przerwami. Są tam też jakieś piosenki z przeszłości.

Ł.R.: - Dawno nie mieliśmy takiej współpracy jak przy "Sanatorium". Pamiętam, że na początku działalności wszystkie piosenki robiliśmy wspólnie w Lędzinach, w moim domowym studiu. Później było tak, że trochę popracowaliśmy zdalnie, a dopiero pod koniec szlifowaliśmy numery razem. Teraz mieliśmy mieszankę tego: część piosenek przygotowaliśmy zdalnie i kończyliśmy je w studiu, a część od zera zrobiliśmy podczas sesji. Tak się najfajniej pracuje.

K.K.: - Umawialiśmy się na konkretne dni działania i nawet mniej więcej w tych samych godzinach, na przykład od 14:00 do 20:00.

Ł.R.: - (śmiech) Jak w firmach.

K.K.: - Tak, ale słyszałam, że to jest taki standard w Stanach czy Wielkiej Brytanii. Jeśli producenci pracują z muzykami, to ustalają sobie konkretne pory i umawiają się, że w tym czasie muszą coś zrobić. Kiedyś myślałam, że trzeba czekać na jakiś wyjątkowy moment, żeby stworzyć muzykę, a dzisiaj myślę, że takie podejście trochę uwstecznia. Lepiej regularnie pracować. Nawet jeśli coś nie wychodzi, to i tak przyniesie jakieś plony.

Ł.R.: - Nie czeka się na natchnienie, ale sama praca jest trochę jak loteria. Masz dzień, kiedy robisz coś, ale ciężko to idzie i wychodzi kompletne gó*no, nawet nie masz wielkiej ochoty tworzyć. Wtedy i tak trzeba wyciągać z siebie te dźwięki, pomysły, bo czasem przez przypadek wyjdzie coś, co okaże się fajne. Po czasie można dostrzec te ciekawsze rzeczy w tym i od razu lepiej się myśli.

Skoro jesteśmy przy pomysłach, to skąd pomysł na to, żeby tym razem, po raz pierwszy w waszej historii, płyta była w całości po polsku?

K.K.: - W ciągu ostatnich trzech lat słuchałam dużo polskiej muzyki, zwłaszcza rapu. Stwierdziłam, że swobodniej mi się pisze po polsku niż po angielsku, zresztą to jest język, w którym myślę. Wydaje mi się, że jeśli robi się coś w rodzimym języku, jest to ciekawsze, bardziej oryginalne. Ten angielski wydaje się czasami drogą na skróty, może trochę sprawia, że masz większy dystans do tekstu.

Ł.R.: - Jeśli jest się Polakiem, a śpiewa się po angielsku, pojawia się coś w rodzaju bariery.

K.K.: - Kiedyś miałam większe opory przed śpiewaniem po polsku, wydawało mi się to zbyt intymne. Powiedzmy, że dojrzałam do tego, a przede wszystkim nie przejmuję się tym, kto co pomyśli.

To nieprzejmowanie się przychodzi z doświadczeniem, wiekiem, pewnością siebie?

K.K.: - Chyba wszystkie te rzeczy zadziałały (śmiech). W początkach Coals miałam oceniających znajomych, niektórzy z nich interesowali się też literaturą - i to chyba niekorzystnie na mnie wpływało. Często zwyczajnie bałam się pisać. Teraz zrozumiałam, że piosenka to jest forma wrażeniowa, czasem prosta, więc wcale nie chodzi o to, żeby tworzyć arcydzieło.

Ł.R.: - Albo jakieś dzieło sztuki.

K.K.: - Tak! Często słucham też prostych, popowych piosenek, nawet bardzo je lubię.

W dobrze zrobionym popie nie ma nic złego, a niektórzy muzycy prawie zaklinają się, że w życiu czegoś takiego nie włączą.

Ł.R.: - Ludzie nie wiedzą, że taka popularna, mainstreamowa muzyka jest bardzo trudna do zrobienia.

K.K.: - Tak, najtrudniejsza.

Ł.R.: - Tylko jakiś promil utworów w danym stylu trafia na listy przebojów. Większość znika i niewiele osób tego faktycznie słucha.

K.K.: - Nie podoba mi się, kiedy w jakichś zestawieniach albumów do jednej kategorii trafiają na przykład ambientowe rzeczy i coś całkowicie mainstreamowego, nad czym pracowało, powiedzmy, sto osób. To są dwa światy i warto mieć świadomość, jak bardzo skomplikowane jest tworzenie dobrych popowych piosenek.

Mówicie tak, bo próbowaliście, nawet w ramach wyzwania dla siebie, pisać jakieś przeboje?

K.K.: - Wydaje mi się, że trochę tak było przy okazji naszej poprzedniej EP-ki, na przykład w przypadku kawałka "Ganc egal". Może nie do końca czuję, że to jest akurat to, ale na pewno to było fajne wyzwanie Byliśmy też na kilku wyjazdach dla twórców, na których razem z innymi muzykami pisaliśmy utwory "dla kogoś", to było bliższe tworzeniu przebojów.

Ł.R.: - Nigdy chyba nie staraliśmy się zrobić własnej, typowo popowej piosenki. Nie wiem nawet, czy bylibyśmy w stanie.

K.K.: - Mam wrażenie, że ludzie byliby na mnie wkurzeni, gdybym próbowała (śmiech).

Ł.R.: - Pewnie czuliby, że to nie jest autentyczne. Natomiast "Ganc egal" nie jest dla mnie takim typowo radiowym rzutem. To jest piosenkowe, ale nie na przykład w stylu Kizo.

K.K.: - Chyba mam jakąś zaburzoną percepcję, bo dla mnie niektóre jego piosenki mogą być nawet alternatywą (śmiech).

Ł.R.: - Ten jego największy hit, "Disney"...

K.K.: - To jest taki dream pop.

Ł.R.: - ...no właśnie, ta piosenka stała się popularna chyba dlatego, że się wyróżniała, to taki trochę disco-kosmiczno-marzycielski numer. Zacząłem też ostatnio miksować utwory dla raperów i wydaje mi się, że czasem wystarczy komuś dać inny efekt na wokal i piosenka przestaje być popem, mainstreamem, a staje się alternatywą. Niewiele trzeba odbiorcy, żeby coś było cięższe do posłuchania.

K.K.: - To prawda. Jestem też DJ-ką i widzę, że ludzie mają różne podejścia do muzyki. Niektórzy uznają tylko granie z winyli, chcą mieć takie wyrównane brzmienie, z szumem. Mnie na przykład nie zależy na czymś takim (śmiech). To jest jednak ciekawe, że dla części osób coś jest alternatywne, bo grasz to z płyty winylowej.

Skoro już zahaczyliśmy o te różne opinie, to jak myślicie, jak ludzie odbierają wasz zespół? Czy na przykład przejmujecie się jeszcze zdaniem innych?

K.K.: - Wydaje mi się, że mamy teraz fajny fanbase, który interesuje się muzyką. Wiele osób trafia do nas z TikToka i często słyszymy od nich, że jesteśmy podobni do Crystal Castles albo 100 gecs (śmiech).

Ł.R.: - Teraz sobie myślę, że nie przejmuję się opiniami, ale zawsze mnie interesuje, jak ludzie nas odbierają. Kiedy tworzymy, nie robimy niczego na zawołanie, pod jakiś trend, nie stawiamy sobie konkretnego celu, że musimy mieć tyle a tyle wyświetleń.

K.K.: - Prawda jest też taka, że nie jesteśmy zespołem, który budzi skrajne emocje. Kiedy wrzucamy na przykład klip do sieci, to dostajemy 90 procent pozytywnych komentarzy. Są jednak artyści w Polsce, którzy bardzo polaryzują słuchaczy.

Ł.R.: - Wydaje mi się, że to zależy od stopnia popularności. Cokolwiek robisz, jeśli to stanie się popularne, to dostajesz też negatywne komentarze. Nie wiem, może ludzie zazdroszczą?

K.K.: - Chociaż na tym też dzisiaj można robić karierę.

Ł.R.: - To chyba bierze się z tego, że kiedy masz wiele pozytywnych komentarzy, znajdą się osoby, które to irytuje i dadzą negatywy. Sam czasem łapię się na tym, że jest jakaś piosenka, serio fajna, ale zaczyna mnie drażnić to, że robi się zbyt popularna (śmiech).

K.K.: - Dlatego można zrozumieć ludzi, którzy już nas nie słuchają, bo byli z nami, kiedy mieliśmy, powiedzmy, dwa tysiące obserwujących. Wtedy wydawało się to takie hermetyczne, niedostępne dla innych.

Tymczasem pojawił się 2001. obserwujący i: "Dziękujemy, do widzenia!".

Ł.R.: - (śmiech) Były takie teksty. Kiedy zaczęliśmy odchodzić od naszego pierwotnego nurtu gitarowo-ambientowego i zainteresowaliśmy się elektroniką, rapem, to niektórzy starsi fani mówili nam, że tamto było lepsze, że czekają, aż wrócimy do gitar.

K.K.: - Chyba w 2017 roku było najwięcej takich skrajnych komentarzy, a później chyba przyzwyczailiśmy ludzi do jakichś zmian.

Ł.R.: - Wtedy też zyskaliśmy wielu nowych fanów, na koncertach było sporo ludzi.

K.K.: - Mam wrażenie, że popularność rapu w Polsce zmieniła wszystko.

Ł.R.: - Że na więcej można sobie pozwolić?

K.K.: - Tak. Poza tym prezentuje się zupełnie inne wizerunki niż wtedy, kiedy zaczynaliśmy. Pamiętam, że trzeba było zwracać uwagę na każdy skrawek zdjęcia, sprawdzać, czy wszystko jest spójne, idealne, wygładzone, czy każdy zrozumie wszystkie wpisy w sieci, a dzisiaj można wrzucić do mediów społecznościowych memy, jakieś luźne rzeczy i jest inna komunikacja z fanami. Teraz najlepiej być po prostu sobą.

Da się dzisiaj wybić w muzyce bez mediów społecznościowych?

Ł.R.: - Myślę, że jeżeli ktoś jest ciekawy, robi muzykę, która się wyróżnia, od serca, to bez tego wszystkiego znajdzie słuchaczy.

K.K.: - A ja myślę, że debiutanci mają teraz straszną sytuację, zwłaszcza tacy, którzy nie chcą tworzyć muzyki pod TikToka albo popu czy rapu. Raczej nie myśli się już o tym, żeby ludzie robili karierę na lata, raczej patrzy się na to, żeby na chwilę stać się viralem i wycisnąć jak najwięcej z tej sytuacji, a potem koniec.

Czyli raczej nie chcielibyście dzisiaj debiutować?

K.K.: - Nie, właśnie nie (śmiech).

Ł.R.: - Nie.

Jak zgodnie!

Ł.R.: - (śmiech)

K.K.: - Wiadomo, że śledzę social media i staram się w tym odnaleźć, całkiem dobrze mi to nawet idzie. Natomiast wydaje mi się, że alternatywnym artystom dzisiaj trudniej się wybić niż parę lat temu. Przez pandemię pozamykały się różne kluby, agencje, wytwórnie, więc jest mniej możliwości. Trzeba zadbać o fanów, ale czasami to nie wystarczy. Zespół z naszym vibem chyba nie miałby wielkich szans na przebicie się. Pamiętam czasy, kiedy artyści, którzy mieli tysiąc obserwujących, wyprzedawali koncerty w miastach.

A chcielibyście być superpopularni?

K.K.: - Dla mnie najważniejsze jest to, że robię muzykę, mogę z tego żyć i cały czas mam jakieś nowe możliwości.

Ł.R.: - Jesteśmy na takim etapie, że starcza nam na wszystko, mamy dobre życie, robimy to, co lubimy, ludzie cały czas odzywają się do nas z propozycjami współpracy.

K.K.: - Dopóki tak to wygląda, dla mnie jest git.

Ł.R.: - Poznałem paru ludzi, którzy bardzo chcą odnieść taki sukces, żeby być na topie, żyć na wysokim poziomie. My nie mamy takiego podejścia. Gdyby naturalnie to przyszło, to oczywiście nie mam nic przeciwko, ale nie stawimy sobie takiego celu (śmiech).

K.K.: - W ostatnich latach zauważyłam, że bycie gwiazdą jest bardzo trudne do utrzymania. Szybko można ludzi zawieść i stracić fanów. To jest taki przywilej dla kilkudziesięciu osób w kraju, które działają na scenie przez kilkanaście lat albo dłużej. Łatwiej robić swoje i trzymać się publiki, ale działać regularnie, na mniej więcej stałym poziomie, niż zrobić wielki skok, a później zaliczyć upadek.

Ł.R.: - Łatwo wtedy o depresję na przykład, bo ludzie myślą, że są na topie, mają wiele komentarzy w sieci, wydaje im się, że tak już będzie zawsze.

K.K.:  - Pamiętam, że w ostatnich latach graliśmy z wieloma zespołami i części z nich nie ma już nawet na scenie.

Ł.R.: - No właśnie! Kiedy zaczynaliśmy, na topie były grupy, które już dzisiaj nie istnieją albo zupełnie straciły tę popularność.

K.K.: - Jestem wdzięczna, że my się tak utrzymujemy.

Ł.R.: - Może to dzięki temu konsekwentnemu działaniu i robieniu wszystkiego po swojemu.

Konsekwentnie macie w swojej muzyce sporą dawkę nostalgii, na "Sanatorium" też to słychać. Tak po prostu wyszło, czy to celowy zabieg, od początku?

Ł.R.: - Nie robimy tego celowo, to chyba wychodzi naturalnie. Czasem tworzymy jakąś wesołą piosenkę, a i tak jest obierana jako nostalgiczna. Tak sobie myślę, że sam nawet zacząłem wracać do rzeczy, których kiedyś słuchałem, takich jak Bon Iver, Sufjan Stevens. Muzyka jest tak przesycona napływami, że wszystko ma już jakieś nawiązania do tego, co było kiedyś.

Wiadomo, że ludzie uwielbiają porównywać nowe rzeczy do tego, co już znają. Wy na początku byliście nazywani "nowym wcieleniem The Dumplings", "Laną Del Rey w wersji elektronicznej". Które porównanie najbardziej was rozbawiło albo zaskoczyło?

Ł.R.: - Na samym początku były jeszcze takie komentarze, że Kacha przypomina Florence and the Machine.

K.K.: - Pamiętam, że ktoś kiedyś porównał mnie do Sarsy.

Ł.R.: - (śmiech) A to dobre!

K.K.: - Dlatego też przestałam się tak przejmować opiniami, bo na TikToku zauważyłam, że jestem już Young Leosią, Brodką, Sarsą, Nosowską, Laną Del Rey, Bambi, a chyba nawet nie mamy podobnych głosów. Jeśli ktoś tak lubi, w porządku. Ja sama chyba im więcej muzyki słucham, tym mniej porównuję.

Ł.R.: - Chociaż czasem mówi się, że muzyka jakiegoś zespołu z czymś się kojarzy, wyczuwa się inspiracje. Później zastanawiasz się, skąd to się wzięło (śmiech).

Jak wam się pracowało nad nową płytą?

Ł.R.: - Dobrze, bezstresowo.

K.K.: - Chyba najlepiej spośród wszystkich wydawnictw. Najbardziej dojrzale, bo znamy już swoje podejście do pracy, wiemy, jak działamy, czego unikać.

Ł.R.: - Zawsze naciskałem na to, żeby jak najwcześniej zacząć pracę, a teraz wiele rzeczy robiliśmy na ostatnią chwilę, jakieś miksy, kolejne wersje. Chociaż to jest tak, że możesz zrobić 30 wersji piosenki, a i tak ta pierwsza okazuje się najlepsza. W każdym razie fajne nam się pracowało. Część piosenek powstała od zera w studiu, bo robiliśmy sobie na przykład jam session. Ja coś grałem, Kacha wymyślała wokale.

Co najbardziej się w was zmieniło, odkąd zaczęliście karierę, co od razu dostrzegacie?

K.K.: - Ja na pewno rozwinęłam się scenicznie. Na początku bardzo się stresowałam i byłam takim borokiem na scenie, stałam jak kołek (śmiech). Teraz ważne jest dla mnie, żeby to wszystko dobrze wyglądało, brzmiało, więc na pewno nabrałam odwagi.

Ł.R.: - Nauczyłem się wielu technicznych rzeczy, ale ostatecznie nie wiem, czy to wyszło mi na plus (śmiech). Wiem więcej na temat miksów i tego typu rzeczy, a przez to straciłem taką maturalną naiwność przy tworzeniu dźwięków. Jeśli się więcej wie, nie ma się już tego czystego podejścia, że się po prostu słucha i robi. Zamiast tego człowiek potrafi się zafiksować na punkcie jednej rzeczy, zostać w pewnym momencie i skupić się na jakimś detalu, ale uczę się na nowo, jak nie przejmować się technicznymi sprawami. Tylko do tego też trzeba dojrzeć i poznać kolejne rzeczy, żeby wiedzieć, co jest potrzebne podczas tworzenia, a co zupełnie nie.

Kiedy porównacie sobie swoje dawne wyobrażenia na temat branży muzycznej do tego, co zobaczyliście w rzeczywistości, to co was najbardziej zaskoczyło?

Ł.R.: - My na początku nic nie wiedzieliśmy.

K.K.: - Miałam coś takiego, że bardzo przejmowałam się zdaniem innych, bo mieliśmy styczność z ludźmi z branży. Często ktoś dawał mi rady.

Ł.R.: - Ja też mam czasem flashbacki, że kiedy zaczynaliśmy i chodziliśmy na pierwsze showcase'owe koncerty, to spotykaliśmy różnych muzyków. Gadaliśmy później z tymi ludźmi i ktoś mi powiedział, że tu mamy fajną piosenkę, ale słaby miks. Długo o tym myślałem, a w końcu zacząłem się sam uczyć, żeby więcej wiedzieć.

K.K.: - Pamiętam, jak mówili mi, żebym się odzywała na koncertach albo uśmiechała. To strasznie wchodziło mi na psychę. Wydawało się, że jeśli czegoś nie zrobisz, to wypadniesz z rynku. Dzisiaj wiem, że to nie miało sensu, bo próbowałam udawać kogoś innego, żeby tylko nikt się nie przyczepił.

Ł.R.: - Tak, a wtedy przejmowaliśmy się tym, bo byliśmy totalnymi świeżakami. Jeśli mówi to osoba z branży, wydaje ci się, że ma rację. Dzisiaj okazuje się, że tej osoby nie ma już na rynku, a to były zupełnie pierdoły.

Swoją drogą, sporo tych showcase'ów macie na koncie. Niedługo czeka was też NEXT FEST, na który jedziecie już nie jako początkujący muzycy, lecz zespół z trzecią płytą na koncie. Fajnie będzie odwiedzić taką imprezę tym razem w tej roli?

Ł.R.: - Jako dinozaury (śmiech). Ja jestem podjarany! Pamiętam, że kiedy graliśmy na nieistniejącym Spring Breaku, była masa ludzi. Wtedy mieliśmy już płyty na koncie, to była nasza kolejna wizyta na tej imprezie. Tym bardziej jesteśmy ciekawi, co będzie teraz.

K.K.: - Wtedy dostaliśmy koncert w Tamie (klub w Poznaniu - przyp. red.), więc to był pro event. W klubie było pełno, fajne światła, miło wspominam ten występ. W ogóle kiedyś sporo graliśmy na tego typu imprezach za granicą: w Słowenii, Estonii, w Niemczech.

Macie nową płytę w rękach, lada moment ruszacie w trasę. Myślicie już o tym, co dalej, w kolejnych latach na przykład?

K.K.: - Ja żyję teraźniejszością (śmiech).

Ł.R.: - Chyba chcielibyśmy zrobić, poza muzyką zespołu, solowe projekty. Kacha pracuje nad czymś, ja też zawsze tworzyłem swoje rzeczy, które fajnie będzie kiedyś wydać.

Ale szczegółów jeszcze nie zdradzacie?

Ł.R.: - Nawet nie ma jeszcze szczegółów (śmiech).

W każdym razie o przyszłość Coals fani nie muszą się raczej obawiać.

K.K.: - Nie. Chcę, żeby zespół cały czas działał.

Ł.R.: - Potem będziemy robić featuringi, na przykład Coals feat. Kacha (śmiech).

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas