Błażej Król: Lubiłem oceniać innych [WYWIAD]
Marcin Misztalski
Zdarzało mu się wydawać kasety w nakładzie 10 sztuk, być muzycznym ortodoksem i mówić, który artysta jest zbyt komercyjny. Teraz wyznaje, że z chęcią zareklamowałby maść na hemoroidy... Przed wami autor płyty "W każdym (polskim) domu" - Błażej Król.
Marcin Misztalski, Interia.pl: Rozpocznijmy rozmowę tematem, który nie jest łatwy dla nikogo. Czujesz, że wojna, która toczy się na terytorium Ukrainy, w jakikolwiek sposób cię zmieniła?
Błażej Król: - Słuchaj, powiem tak - te wszystkie tragiczne wydarzenia, które dzieją się na świecie w ciągu ostatnich lat, bardzo na mnie wpływają, ale dla zachowania zdrowia psychicznego, staram się wyciągać z życia jak najwięcej pozytywów. Cieszę się małymi rzeczami - tymi, które dzieją się obok mnie. Wojna w Ukrainie oczywiście mnie zmieniła, ale zmieniła mnie też pandemia, bo covid zabrał mi wielu bliskich ludzi. Jeśli tylko mogę, to pomagam naszym sąsiadom. Co prawda nie jeździłem na granicę, ale grałem dla nich koncerty, gdzie tylko mogłem.
Opowiesz coś więcej o zmianach, które w tobie zaszły?
- Nabrałem pokory, zacząłem cieszyć się codziennością i powtarzalnością. Dotarło do mnie, jak wszystko wokół nas jest kruche i ulotne. Jednego dnia graliśmy koncerty dla 1000 osób i byliśmy rozpędzeni jak F-16, a drugiego przesiadaliśmy się na rowery i występowaliśmy z domu tylko dla internautów. Takie wyhamowania są potrzebne i wychodzą mi na plus. Chcę się skupić na tym, co jest tuż obok - np. na relacjach z ludźmi. Czuję, że zacząłem jeszcze bardziej dbać o mikroświat, który tworzymy z Iwoną (żona Błażeja - przyp. red.) i trochę się uspokoiłem. Dzisiaj rozmawiałem z moim przyjacielem. Powiedział mi, że gdyby nas znów zamknęli w domach, to jest na to gotowy, nie boi się tej sytuacji, bo się już w niej sprawdził. Uważam podobnie.
Pozwolisz, że będę kontynuował twoją metaforę - ta przesiadka z F-16 na rower była dla ciebie też bolesna?
- Na początku poczułem dziwne podniecenie... Bo widzisz, jestem osobą wychowaną na komiksach. Od zawsze intrygował mnie świat science fiction i te wszystkie postapokaliptyczne historie. Jako dziecko rysowałem sobie w głowie plany, jak będę się bronił przed zagładą. Nagle zaczęły się dziać rzeczy, których sobie nigdy nie wymyśliłem. Myślałem, że prędzej wydarzy się jakaś wojna, a jej konsekwencją będą ewentualne pandemie. Okazało się odwrotnie. Przyglądałem się temu z uśmiechem Mona Lisy.
To, o co teraz zapytam, w jakimś stopniu jest oczywiście przerysowane, ale - czy ty chcesz powiedzieć, że przez ostatnie lata momentami czułeś się jak bohater komiksu?
- W tych pierwszych dniach... tak. Starałem się podchodzić z dystansem do wydarzeń, które mogłyby mnie zabrać w świat rozpaczy. Przykładowo sytuacja, kiedy zadzwoniła do mnie przyjaciółka i powiedziała, bym lepiej zrobił zapasy jedzenia, bo za chwilę mogą zamknąć sklepy. No to brzmiało jak totalna abstrakcja! Jak to zamkną sklepy? Dlaczego? Wtedy obudził się we mnie taki samotny astronauta uwięziony w kosmosie, który musi walczyć o przetrwanie. Później funkcjonowanie w takim świecie stało się dla mnie po prostu rzeczywistością.
Jak to wszystko, co dzieje się na świecie, odbije się na szeroko pojętą sztukę?
- Ja bardzo szybko zapominam i - co za tym idzie - nie uczę się na błędach. Zauważam taką tendencję cudu niepamięci, o której śpiewał Soyka. To jest piękne, ale i przerażające. Jestem eskapistą. Uciekam w ironię, żart, a czasami w zapomnienie. A teraz odpowiadając wprost na twoje pytanie - powstają dzieła nawiązujące do czasów, obrazy krytykujące. Jedni zamknęli się jeszcze bardziej i ciągle się boją, a drudzy wręcz przeciwnie, żyją nowym. Ja należę do tej drugiej grupy. W ostatnim okresie bardziej świadomie lub mniej... no bo wiesz... wcześniej widziałem w ludziach "narzędzia", które wykonują rzeczy wymyślone przeze mnie. Obecnie w drugiej osobie szukam elementu twórczego i spotkania.
Ciekawe miałeś podejście do drugiej osoby, gdy byłeś radykalnym wyznawcą alternatywy.
- Lubiłem oceniać innych - "ten się sprzedał, ten jest alternatywny, a tamten zbyt komercyjny". Dziś na szczęście mam lepszy ogląd sytuacji. Już tak bezmyślnie, w emocjach nie wystawiam recenzji. Kiedyś nie byłem w stanie zrobić wielu rzeczy, bo one nie pasowały do mojego ja. Wtedy wolałem wypuszczać albumy w małych wytwórniach, które (swoją drogą) już dziś nie istnieją. Byłem osobą, która wydawała kasety magnetofonowe w liczbie 10 sztuk. Dziś patrzę na "tamtego" ortodoksyjnego Błażeja z dystansem, ale wiem, że pewne etapy w życiu rządzą się swoimi prawami.
Dlaczego więc postanowiłeś się otworzyć i wejść w bardziej kolorowy, mainstreamowy świat?
- Sądzę, że ten proces rozpoczął się w 2018 roku. Rok później zostaliśmy zaproszeni z Darią Zawiałow i Igo do Męskiego Grania. Wtedy mogło się wydawać, że to już ten moment, że to armata, która mnie wystrzeli w wygodne i bezpieczne miejsce. Wydarzyła się jednak pandemia i zagraliśmy tylko jeden koncert i to w sieci. Nie było więc tego odpowiedniego wystrzału, ale poczułem, że te wszystkie duże sceny, które dają mi możliwość trafienia do mas, są dla mnie. Wciąż ciągnęło mnie do eksperymentowania (i ciągnie do dzisiaj), ale nie chciałem się już chować za płaszczykiem z napisem "alternatywa na sto procent". Nagrywanie najnowszego albumu - "W każdym (polskim) domu" było takim poddaniem się sobie. Porównałbym to ze skokiem do oceanu i próbą dopłynięcia do lądu. Zobaczymy, czy dopłynę, czy może po drodze pożre mnie jakiś rekin.
Nową płytę robiłeś już z myślą trafienia do mas?
- Na samym początku, kiedy utwory były jeszcze wersjami demo, poczułem, że chcę rozwinąć refreny, bo w moich piosenkach często było tak, że one się zaczynały, ale nie wiadomo, kiedy się kończyły. Piosenki żyły swoim życiem, a ja - jeśli mam być szczery - nie skupiałem się nad tym, w którym miejscu powinien być refren. Nie było w nich kalkulacji. Działałem na zasadzie szkicowania. Jeśli coś nagrałem za pierwszym razem, to zostawiałem to i leciałem dalej. Przy pracy nad tą płytą było inaczej. Na samym początku pomyślałem sobie, że skoro już zacząłem bawić się refrenami, to teraz zrobię ten duży skok i zobaczę, jak zostanę przyjęty przez moich słuchaczy. Ale jak zwykle skończyło się na planowaniu, a wyszło tak, jak miało wyjść, czyli ciut inaczej. Na nowej płycie słychać, że coś próbuję, ale nadal wyczuwalny jest ten "stary" Błażej. No nie da się go zabić słodszą melodią czy produkcją.
Czyli wciąż zabawa muzyką, a dopiero później skok na kasę?
- Muszę czuć się dobrze z tym, co robię. Nie zostaję na długo w miejscu, w którym czuję się niekomfortowo. Pomimo że to nasz mały rodzinny okołomuzyczny interes, z którego żyjemy, to jednak, co to byłoby za smutne życie, gdybyśmy nie uwielbiali się ze sobą spotykać, wspólnie jeść, śmiać z siebie, płakać w ramię czy być ze sobą?
Zdarzało ci się w ostatnim czasie iść na jakieś ustępstwa?
- Do pewnego momentu miałem problem z telewizjami śniadaniowymi czy z promowaniem produktów w mediach społecznościowych. Dziś w obu sytuacjach czuję się spoko, bo jestem tam na moich zasadach. Wybieram takie współprace, w których jestem sobą. Spokojnie mógłbym zareklamować maść na hemoroidy. Reklamując ją, czułbym się ok.
Może nie pchajmy wywiadu w tę stronę (śmiech). Zmieniam temat. W ostatnim czasie przesłuchałem kilku rozmów z tobą i wywnioskowałem, że byłeś osobą, która pierwotnie miała się dograć do "Bubbletea" Quebonafide. To prawda?
- Kuba zadzwonił do mnie kilka lat temu i zaprosił mnie do współpracy. Powysyłał kilka rzeczy, a ja ostatecznie się nie dograłem. Do tej pory nie wiem czy z lenistwa, czy ze strachu.
Patrząc, jak ten numer wystrzelił, żałujesz swojej decyzji?
- Może trochę żałuję, ale też nie rozpamiętuję takich sytuacji, bo miałem ich dużo więcej. Cały czas wierzę, że uda mi się napisać utwór, który stanie się czymś więcej. Nową płytą zbudowałem taki dom, w którym wiele osób może poczuć się dobrze. Wyremontowałem go i umeblowałem po swojemu tak, aby moje emocje rozbiegły się po pokojach i żyły. Wydanie płyty i trasa koncertowa to otwarcie drzwi i zaproszenie gości. Siadajcie i słuchajcie.