Atlvnta: Wyjście poza strefę komfortu [WYWIAD]

Atlvanta szykuje debiutancki album /Zosia Zija i Jacek Pióro /materiały prasowe

- Te utwory powstają dla słuchaczy, a nie dla nas - mówią Interii Kasia Golomska i Kamil Durski. To oni debiutują pod szyldem Atlvnta, a wcześniej dali się poznać jako liderzy duetu Lilly Hates Roses.

Atlvnta to nowe muzyczne wcielenie Kasi Golomskiej i Kamila Durskiego. Nowa formacja i nowy materiał muzyczny powstały w 2020 roku.

Jako Lilly Hates Roses (posłuchaj!) dali się poznać fanom alternatywy, pojawiając się na najważniejszych polskich festiwalach oraz goszcząc na najpopularniejszych playlistach w cyfrze. Bardzo szybko zaskarbili sobie również sympatię kluczowych dziennikarzy oraz uznanie wśród ludzi z branży. Wystąpili także na wielu koncertach zagranicą, w tym na słynnym festiwalu SXSW w Austin w Teksasie.

Reklama

Bazujące na elektronicznych beatach oraz soulowej energii nowe brzmienie Atlvnty można określić mianem alternatywnego rapu i nowofalowego popu. Podszyte nihilistycznym leitmotivem teksty stanowią integralną część stylu zespołu i są zbiorem luźnych obserwacji codziennego życia, jego jasnych i mrocznych stron. Bez tematów tabu.

Kasia Gawęska, Interia: Zacznę od tematu, który przewija się ostatnio prawie przez wszystkie moje rozmowy z artystami. Co popchnęło was do rewolucji, która się dokonała, czyli zrezygnowania z Lilly Hates Roses i kontynuowania waszej działalności pod szyldem Atlvnta?

Kasia Golomska (Atlvnta): - Wydaje mi się, że jak wydawaliśmy drugą płytę, to już był taki moment, kiedy zachodziło w nas wiele zmian, a utwory na płycie "Mokotów" dość mocno się od siebie różniły. Chodził nam po głowie pomysł, żeby robić swoje solowe rzeczy, bo czegoś ciągle nam brakowało. W Lilly Hates Roses nie mogliśmy spełnić wszystkich swoich marzeń, bo formuła tego zespołu w pewnym sensie nas ograniczała. Potrzebowaliśmy trochę czasu, żeby na tej podstawie uformowała się Atlvnta.

Kamil Durski (Atlvnta): - Płyta "Mokotów" ukazała się w 2015 roku. Promowaliśmy ją na koncertach przez kolejny rok. Później wpadliśmy na pomysł grania repertuaru The Smiths, co skończyło się w 2017 roku. Pierwsze poważne rozterki pojawiły się w nas w 2018 roku, kiedy mieliśmy już potrzebę realizacji siebie w ramach innego projektu niż Lilly. Tak, jak wspomniała Kasia, ten zespół miał swoje założenia, wobec których byliśmy wierni.

Kiedy zachciało nam się wkraczać na inne pola muzyczne, nadszedł czas na założenie nowego zespołu, żeby nie zaskakiwać ludzi, którzy przywykli do Lilly. Wszystko traktujemy bardzo konceptualnie. Gdy coś rozpoczynamy, startujemy od zarysu koncepcji, a później uzupełniamy go na bieżąco. Tak samo było przy The Smiths, tak samo było przy Lilly Hates Roses, i tak samo jest przy Atlvncie. Dzisiaj wiemy, że dobrze postąpiliśmy, nie wydając trzeciej płyty Lilly, bo nie rozwodniliśmy naszych poprzednich dokonań, a poza tym po prostu ekscytujemy się całkiem nowym projektem.

Obawialiście się utraty fanów Lilly Hates Roses?

KG: - Z natury nie potrafimy usiedzieć w miejscu. Lilly Hates Roses było dla nas strefą komfortu. Potrzebowaliśmy wstrząsu, rewolucji, chociaż wiedzieliśmy, że to duże ryzyko, bo mieliśmy publiczność, za co byliśmy i dalej jesteśmy ogromnie wdzięczni. Dużo osób może nas opuścić, ale mimo wielkiej zmiany, to wciąż jesteśmy my. Nadal mamy podobne inspiracje, nadal tworzymy muzykę, więc mam jednak nadzieję, że jak najwięcej słuchaczy Lilly z nami zostanie, a przy okazji zdobędziemy nowych fanów.

Byłam zaskoczona ilością pozytywnych komentarzy pod waszym teledyskiem do "Umrzesz tak jak ja".

KD: - Też byliśmy nastawieni na dziwne komentarze, ale się nie pojawiły. Niedobrze, za łatwo poszło (śmiech). A tak poważnie, to nadal jesteśmy zespołem, nadal razem tworzymy, nowe piosenki nadal piszemy my. Nasze inspiracje może odrobinę się zmieniły, ale wciąż mają w mianowniku to samo: prawdę, szczere emocje. To jest kluczowe. Tworzenie cały czas nas ekscytuje i dlatego nowy start był dla nas ważniejszy niż poklask ze strony ludzi przyzwyczajonych do naszej formuły. Uznaliśmy, że jeśli nam coś wychodzi na dobre, to naszym odbiorcom tym bardziej, bo w dobrych chwilach tworzymy lepsze piosenki. Zamknięcie etapu Lilly Hates Roses było też wyrazem szacunku wobec naszych fanów, chcieliśmy być uczciwi wobec nich i nas samych. Stąd wzięła się Atlvnta.

A teraz trudne, ale standardowe pytanie, które jednak ciągle mnie męczy. Jak opisalibyście brzmienie Atlvnty? Gdzieś w notce prasowej przeczytałam, że to muzyka urban, ale nie jestem do tego w pełni przekonana.

KD: - Szczerze mówiąc, dopiero w Universalu dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak muzyka urban. Dosłownie dwa dni temu usłyszałem, że ją tworzymy (śmiech). Skoro ktoś miał takie skojarzenie, to może coś w tym jest. Ja widzę w tej muzyce trochę wszystkiego: hip hopu, elektroniki, soulu, trueschoolowych elementów hip hopu, Tame Impali, psychodelicznego rocka, Grizzly Bear, techno z Berlina.

Mimo że piosenki są dość spójne, to każda jest inspirowana czymś innym. Przy tworzeniu "Ariadny" słuchaliśmy austriackiego duetu HWOB, a utwór "Srebro" był inspirowany Groove Armadą. Mimo to ciągle tworzyliśmy całą płytę w trójkę - bo trzeba pamiętać, że wspierał nas Michał "Fox" Król. Ostatecznie to po prostu mieszanka naszych energii - Kasi, Michała i mojej. Kasia otworzyła mnie też bardziej na muzykę pop, która przechodzi swój renesans. Dua Lipa, Billie Eilish, Rosalia, czy Kehlani to świetne artystki, tworzące ciekawy pop, więc wiele takich elementów trafiło na płytę. Dla ułatwienia mówimy, że gramy pop, bo to wspólny mianownik wszystkich kawałków.

KG: - Założeniem Atlvnty jest brak założeń. W Lilly koncepcja była taka, że gramy folk.

KD: - A tutaj nie jest tak konserwatywnie. Oczywiście czasami obawialiśmy się tego, że wyjdzie nam stylistyczny misz-masz, ale po kilku nagranych w życiu płytach człowiek jednak uczy się pewnego systemu. Kiedy coś idzie w złym kierunku, mówimy, że idziemy w maliny. Takie momenty też były. Gdzieś z tyłu głowy mamy już zawsze świadomość, że dany utwór jest częścią czegoś większego i działamy już intuicyjnie. Nawet jeśli bierzemy pod uwagę skrajne inspiracje, to łączy to jakiś wspólny mianownik. Najczęściej jest to wokal Kasi. To wiodący instrument na każdej naszej płycie.

Na albumie, który wydacie, są takie utwory, które są "twoje", Kasia, a które są bardziej Kamila?

KG: - Moja piosenka to chyba "Od jutra", nasz trzeci singel. Bardzo się z tego cieszę, nie mogę się doczekać, kiedy pokażemy go ludziom.

KD: - Ja jestem "techno mułem", więc "Ariadna" to mój faworyt. Lubię słuchać go do biegania. Ale to często się zmienia. Za tydzień moja odpowiedź pewnie będzie inna. To jest też piękno tworzenia płyty z innymi ludźmi. Jestem w stanie odkrywać na nowo już nagrane utwory, bo dopiero po jakimś czasie dostrzegam na przykład "jakiś fajny dzwoneczek", który dodał gdzieś Fox. To ważne, żeby proces nagrywania płyty był fajny, tworzył jakąś historię, żeby dobrze go zapamiętać, bo to rzutuje na sposób postrzegania całego albumu i wykonywania danych piosenek. Ta płyta nie powstawała w bólach. Nie był to łatwy okres, bo pożegnaliśmy się z wytwórnią i poprzednim zespołem, ale samo tworzenie i nagrywanie było bardzo przyjemne.

Słuchałam już "Od jutra" i mam wrażenie, że to piosenka o drugich szansach.

KD: - Założenie było inne, ale to fajne, że masz swoje skojarzenia. Pisząc tekst, chciałem zobaczyć, jak odbiorą go ludzie. Gdzieś oczywiście chodzi o te drugie szanse, ale mi osobiście chodziło o wybaczanie sobie słabości, bo to rzecz ludzka. Z socjologicznego punktu widzenia czasami jesteśmy zmęczeni otoczeniem, wykańcza nas to, osłabia. W refrenie jest odniesienie do filmu "Wielkie piękno" - to wybaczanie sobie to "niewielkie piękno". O tym docelowo pisałem, ale zostawiam każdemu swobodę interpretacji. Bardzo mi miło, że wykonałaś taką pracę i w ogóle chciałaś pomyśleć, o czym dla ciebie jest ten utwór. To bardzo fajne.

KG: - Tak, to super! Te utwory powstają dla słuchaczy, a nie dla nas. Nie chodzi o to, żebyśmy powiedzieli o swoich uczuciach, o tym, co nas boli, co myślimy. Celem jest to, żeby każdy mógł odnaleźć w naszych piosenkach to, co chce odnaleźć i powiązać je ze swoim życiem.

KD: - My tylko prezentujemy swoją perspektywę i prowokujemy do dyskusji. Sam zawsze tak odbierałem teksty artystów, których sobie cenię. Kiedy jako dzieciak słuchałem Myslovitz, to nie widziałem w tej muzyce Artura Rojka, tylko podmiot liryczny, który zwracał uwagę na pewne rzeczy. Lubimy myśleć o piosenkach jak o takiej puli, do której się dorzucamy, a później oddajemy ją ludziom, którzy mogą z niej korzystać, jak tylko chcą.

KG: - Ostatnio twórca jakiegoś hitu powiedział, że kiedy oddajesz ludziom utwór, to on przestaje być twój.

KD: - To słowa Michaela Stipe'a z R.E.M. Powiedział to w kontekście "Losing My Religion". Nie czuje już, że to jego piosenka. Po prostu tak się złożyło, że jest jej autorem.

KG: - Bo słyszał już tyle historii ludzi związanych z tym kawałkiem, że nie chodzi już o jego historię.

KD: - Według niego wszyscy źle rozumieją ten zwrot "losing my religion". To słowa wywodzące się z jego społeczności. Tam, skąd pochodzi, ten zwrot znaczy coś w stylu "A niech mnie diabli!". Wszyscy myślą, że to piosenka o utracie wiary w Boga, a jemu chodziło o rodzaj takiego wewnętrznego wybuchu. Mimo to pewne grupy religijne zaczęły używać tej piosenki jako swojego hymnu.

Dlatego pójdę o krok dalej jeśli chodzi o "Od jutra" i dodam, że myślę, że to utwór dobrze oddający rozterki związane z zaburzeniami psychicznymi. Dzisiaj może być źle, ale wszystko mija, więc od jutra możemy być już zupełnie innymi, nowymi ludźmi.

KG: - Ale super skojarzenie!

KD: - Fajnie! Zgadzam się z tym, że to może być pokrzepiająca piosenka ze względu na to, w jaki sposób chcesz się podnieść po jakiegoś rodzaju upadku. Staramy się w naszych utworach być obserwatorami, a nie komentatorami. Chociaż "Umrzesz tak jak ja" jest naszą perspektywą na życie, to "Od jutra" jest socjologicznym utworem, opisem rzeczywistości, której w żaden sposób nie oceniamy. Możesz brać z tego, co chcesz.

KG: - Każdy z nas wiele razy zaczynał od jutra różne rzeczy. "Od jutra" nawiązuje też trochę do subkultury techno. Nie muzycznie, ale tekstowo, jeśli chodzi o życie nocne.

Myśląc o techno, myślę właśnie o tym nocnym życiu, o tańcu, zabawie. Wspomnieliście wcześniej o muzyce Duy Lipy. Album "Future Nostalgia" okazał się strzałem w dziesiątkę, ale Dua bała się go wydać w czasie pandemii. To miał być album do tańczenia w klubach. Ostatecznie stał się albumem do tańczenia we własnej sypialni. Jaką rolę ma spełnić wasza płyta?

KG: - To ciekawe, ale bardzo trudne pytanie!

KD: - Ja myślę, że to dobra płyta do biegania. Jest szybka, nie ma na niej nudy. Niektóre utwory sprawdziłyby się na domówkach, ale są też takie, które dadzą radę na smutnym spacerku. Nie mieliśmy takiego założenia jak Dua Lipa. Chcieliśmy zrobić najfajniejszy album, jaki potrafimy stworzyć. Myślę, że to się udało. Lepiej nie umiemy (śmiech). Na tej płycie jest jedna ballada, jest "Anthrax", utwór trochę domówkowy, a trochę na siłkę (śmiech)...

Myślę, że chcieliśmy bawić ludzi, żeby to nie była podróż w głąb siebie, płakanie nad własnym losem. Nawet jeśli poruszamy kilka kontrowersyjnych tematów, zwracamy uwagę na trudniejsze rzeczy, tak jak przy "Od jutra", to chcieliśmy nagrać album rozrywkowy, przystępny. Bo są takie płyty, na które po prostu nie masz ochoty.

Są zbyt ciężkie emocjonalnie.

KD: - Dokładnie tak! Joy Division przez lata był jednym z moich ulubionych zespołów, ale rzadko mam ochotę ich posłuchać. Nasza płyta ma być tą, której chcesz słuchać, której nie da się umieścić w czasie - nie jest ani retro ani specjalnie nowoczesna. Jest po prostu "swoja".

Mówicie o trudnych rzeczach w prosty, przystępny sposób, prawda? Ale myślę, że korzystacie też z takiego kontrastu, który tworzy się między mocniejszymi tekstami, ale lekkim brzmieniem.

KG: - Nie chcemy bać się mówić w tekstach o czymkolwiek, ale równocześnie są one napisane właśnie w przystępny sposób, momentami nawet mocno potocznym językiem. Płyta powstawała długo i chociaż mieliśmy dużo zawirowań związanych z wytwórnią czy nazwą zespołu, to sam proces twórczy, jak wspominał już Kamil, był przyjemny. Przed każdą sesją z Foxem najpierw mieliśmy pogaduchy, ploteczki, kawkę. Nagrywaliśmy tyle, ile chcieliśmy nagrywać, a jak szliśmy maliny, to mówiliśmy sobie stop. To miało duży wpływ na to, że ostatecznie te utwory nie męczą. Często jest tak, że słychać, że ktoś siedział całą noc nad piosenką. Czujesz to zmęczenie twórcy. U nas tego nie było. Jak nie dzisiaj, to pojutrze.

KD: - Zawsze fascynowała mnie ta relacja między tekstem a melodią czy produkcją, o której wspomniałaś. Chcieliśmy mieć ten kontrast na płycie, żeby trochę "zmusić" ludzi do śpiewania z nami o śmierci jeśli dana melodia wpadła im w ucho. Chcemy odczarować takie poważne podejście do wszystkiego, bawić się uczuciami, wprowadzać ludzi w dziwne stany, prowokować.

Macie podobne podejście do teledysków?

KD: - Jeżeli chodzi o teledyski i w ogóle współpracę z innymi artystami w przypadku płyty, którą niebawem wydamy, to zastosowaliśmy podejście podobne do tego obranego przez Sonic Youth. Oni zawsze pracowali z artystami, których sobie cenili. Siedzieli mocno w tym artystycznym nowojorskim środowisku, mieli tam sporo znajomych, którzy byli chociażby malarzami, mieli swoje zajawki, wyłapywali ich i chcieli pracować z konkretnymi osobami.

Tak było z naszą współpracą z Maćkiem Adamczakiem przy okazji klipu do "Umrzesz tak jak ja". Maciek jest nominowany do Fryderyka za teledysk dla Margaret, robił też klipy dla PROBL3M-u, Pezeta... Chcieliśmy po prostu, żeby to on wyreżyserował nasz teledysk, bo pomysł na klip był wspólny. Chcieliśmy, żeby Kasia rapowała z trumny, żeby to było śmieszne. Maciek się zgodził z nami nad tym popracować. Podobnie w przypadku klipu do "Anthrax" - wpadłem na pomysł, żeby się wydziarać.

No właśnie, teraz coś już mocno nas łączy - mamy na sobie logotypy różnych zespołów (śmiech).

KD: - Tak (śmiech)! Naprawdę byłem wtedy dziarany. Taki styl reprezentują Zosia Zija i Jacek Pióro, którzy zrobili z nami ten klip. Jeśli z kimś pracujemy, to na sto procent, powierzamy mu dany projekt w całości. Kolejny klip pewnie będzie robił ktoś jeszcze inny i styl tej osoby będziemy wtedy reprezentować. Wszystko zawsze ma być spójne z Atlvntą, ale oddajemy poletko innym artystom. Tego też człowiek uczy się z wiekiem, że nie zawsze trzeba mieć wszystko pod kontrolą. Jeśli decydujemy się na współpracę z kimś, to znaczy, że ufamy tej osobie i po prostu wiemy, że zrobi wszystko dobrze.

KG: - Ale wszystko obraca się wokół estetyki, którą stworzyliśmy sobie na tablicy na Pintereście. Wiadomo, że marnowanie czasu na tej platformie to cudowna rzecz (śmiech). Odbijamy się od tego i szukamy ludzi, którzy nam do tej estetyki pasują, a resztę zostawiamy im.

Teledyski do "Umrzesz tak jak ja" i "Anthrax" są dla mnie bardzo ciekawe, bo całkowicie się od siebie różnią, a jednak w każdym z nich jesteście właśnie wy. "Anthrax" to w ogóle prosty teledysk, ale jestem zachwycona tym, że oglądając go, mam wrażenie, że aż czuję taką intymność między wami, waszą relację. To dla mnie niesamowite i wyobrażam sobie, że czasami trudno jest aż tak się odsłonić przed ludźmi.

KD: - Będąc artystą, kreuje się pewną postać - tak samo jak na Instagramie, czy ogólnie w social mediach. Wiadomo, że prezentujemy wycinek z naszego życia, który ma zakotwiczenie w rzeczywistości, ale ten wycinek jest tak mały, że nawet jeśli pokazujemy go w stu procentach, to wciąż będzie to jedynie wycinek. Każdy człowiek jest bardzo złożoną postacią, więc jakikolwiek wgląd w nasze myśli czy uczucia nie jest całkowitym wglądem w nas. Dlatego raczej nie obawiam się, że grozi nam utrata prywatności.

Czy na koniec możecie przedstawić mi harmonogram waszych najbliższych działań? Kiedy odkryjemy kolejne elementy płyty i cały album?

KG: - Mamy bardzo dużo pomysłów. Jesteśmy bardzo kreatywni, więc szykujemy trochę niespodzianek, które mamy nadzieję, że spodobają się też innym. Płyta wyjdzie jesienią, dokładnej daty jeszcze nie mamy. Ale jest już gotowa, więc jesteśmy w komfortowej sytuacji: zastanawiamy się tylko i wyłącznie nad tymi niespodziankami, więc powoli wszystko będziemy odsłaniać.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Atlvnta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy