"To dopiero preludium"

Grupa Lombard działa na polskiej scenie już prawie 20 lat. Jubileusz zespół uczcił zmiana nazwy na L'ombard, wydaniem albumu „Deja vu”, który został nagrany z nową wokalistką, Martą Cugier, następczynią Małgorzaty Ostrowskiej. O tym, jak powstawał ten album, wpływie filmu „Matrix” i szansach na ponowną współpracę z Ostrowską, z członkami grupy L’ombard rozmawiał Konrad Sikora.

article cover
INTERIA.PL

Czy przy nagrywaniu płyty "Deja vu" odczuwaliście jakąś presję związaną z tym, jak przyjmą wasz powrót fani i krytycy?

Oczywiście, że myśleliśmy. Ale nie zdominowało to naszego myślenia o kształcie płyty. Gdyby tak było, to nasza praca byłaby bez sensu. Zagraliśmy to, co chcieliśmy i to było dla nas najważniejsze. Inne sprawy odłożyliśmy całkowicie na bok.

Wchodząc do studia mieliście już materiał gotowy, czy też wszystko powstało na bieżąco?

Materiał był gotowy w 95 procentach. Te pozostałe 5 procent to już typowe obróbki dźwiękowe i możliwość posłuchania wszystkiego razem. Tego nie dało się zrobić przed wejściem do studia.

Muzyka na tej płycie to duże bogactwo aranżacyjne. Mimo wszystko słychać w niej, że to gra Lombard. Takie było wasze zmierzenie?

W sumie nie zastanawialiśmy się nad tym. Nie wiedzieliśmy tak do końca, czy jesteśmy jeszcze w jakikolwiek sposób rozpoznawalni. Jeśli mimo wszystko w tym natłoku technologicznych nowinek ktoś dostrzeże echa naszej dawnej twórczości, to będziemy bardzo zadowoleni. Nie było to jednak naszym założeniem. Najważniejsze było to, żeby nam się ten materiał podobał.

Marta, jak to się stało, że trafiłaś do zespołu?

MC: Mieszkam w Poznaniu i aktywnie udzielałam się w życiu kulturalnym regionu. Miałam wcześniej swój własny zespół i tak się składało, że członkowie Lombardu odwiedzali nas podczas naszych występów. W pewnym momencie na koncercie ktoś nas nagrał i zaniósł kasetę Grzegorzowi. Zresztą niech on opowie, co było dalej...

GS: Posłuchałem Marty i przyznam się, że nie przesłuchałem całego materiału. Kilka dźwięków wystarczyło mi, aby ocenić jej możliwości. Znamy się już w sumie trzy lata, a pracujemy razem od dwóch lat. Rok spędziliśmy pracując tylko nad tym albumem.

Czy nie baliście się, że zatrudnienie młodej wokalistki spowoduje, iż ludzie zaczną porównywać was do O.N.A.?

To co się z O.N.A. wydarzyło, to sprawa bardzo pozytywna. Bardzo podoba nam się to, co grają. Nie obchodzi nas przeszłość muzyków, ale jedynie efekt końcowy. My jesteśmy też grupą ludzi, która przeszła wiele etapów dojrzewania muzycznego. Każdy z nas to osobna historia dokonań i doświadczeń muzycznych. To doświadczenie pozwoliło nam uniknąć sporo błędów. Wiemy jednak, że jeszcze wiele rzeczy przed nami, bo ten album to dopiero preludium do tego, co chcemy zrobić. Porównań z O.N.A. się nie obawialiśmy i nie obawiamy się, bo chyba nie ma do nich podstaw.


Czy czujecie się w jakiś sposób zniewoleni przez wasz stary materiał? Publiczność nie zna jeszcze nowych kompozycji, więc koncertując musieliście wracać do przeszłości.

Może to nie jest zniewolenie, ale raczej zobowiązanie, które wykonuje się z przyjemnością. Wszystko jednak do czasu. Już nadeszła chwila, aby do tych starych rzeczy dodać nowe. Dzięki temu na koncertach znów pojawia się dreszczyk emocji i nie ma rutyny, która mogłaby i nas w końcu ogarnąć.

Czy myślicie, że tą waszą nową muzyką jesteście w stanie konkurować z nowymi gwizdami i gwiazdeczkami muzyki pop, jakich sporo na naszym rynku?

Świat oszalał na punkcie tych gwiazdek. Strasznie zawężył się korytarz, w którym my możemy się znaleźć. W Polsce, ale tylko w Polsce, zaczyna brakować miejsca dla innej muzyki i to nie jest dobre. Na świecie ludzie mają większy wybór. Media są bardziej zróżnicowane, a u nas wszyscy grają to samo. Kiedy chciałem, aby w jednej z głównych stacji komercyjnych puszczali naszą muzykę, podczas rozmowy z dyrektorem muzycznym usłyszałem, że jest za ostra. Gdy poszedłem do drugiej, powiedzieli mi, że jest zbyt komercyjna. To jakaś paranoja! Dobrze, że chociaż w MTV udało nam się umieścić nasz teledysk. Ale to też jest względna sprawa. Niech nikt się nie łudzi, że puszczanie teledysków w MTV otworzy komuś drzwi na Zachód. My tą sprawę bardzo dobrze znamy i wiemy jak jest naprawdę. Dlatego mówimy – nie ma na to szans.

Marta, czy miałaś trudność, aby wejść w miejsce poprzednich wokalistek? Czy obawiałaś się czegoś?

MC: Nie. Śpiewałam te piosenki od dawna. Jeśli chodzi o techniczne sprawy, to na pewno nie było z tym żadnych problemów. Bardzo szybko się ich nauczyła. Jeśli ktoś lubi śpiewać i nie zmusza się do tego, to nie ma rzeczy, której musiałby się bać. Pierwszy koncert był dla mnie nieco stresujący, ale zagryzłam zęby i postanowiłam pokonać strach. L’ombard jest dla mnie dużym wyzwaniem i rzeczywiście jest to 20 lat przeszłości, z którą trzeba się zmierzyć. Ja wolę tworzyć nowe rzeczy, aniżeli patrzeć wstecz. Doceniam to, co chłopaki zrobili, ale nie mam zamiaru ścigać się z przeszłością.


Kilkanaście lat temu wasza muzyka niosła ze sobą całkiem inne treści niż teraz. Spowodowane to było sytuacją polityczną naszego kraju. Czy zauważacie tę różnicę?

Lata 80. to było przemycanie w tekstach podtekstów politycznych. Ale myślę, że mamy już dość polityki. Jeżeli poruszamy jakieś poważne tematy, bardziej chodzi o jakieś ogólne nurtujące nas problemy. Nasz materiał jest nowym spojrzeniem na stosunki damsko-męskie. Jest to spojrzenie Marty i muszę przyznać, że jest bardzo ciekawe i bardzo frapujące. Bardzo podoba nam się ta bezpośredniość i swoboda wypowiedzi Magdy.

A co z utworem „Deja vu”?

Powstał on na bazie zespołowych doświadczeń. Pracując nad tym albumem często doświadczaliśmy tego zjawiska. Może dlatego, że dobrze nam się pracowało, a może dlatego, że byliśmy bardzo zmęczeni. W tym utworze śpiewa o tym, co razem przeżyliśmy.

Małgorzata Ostrowska powiedziała niedawno, że panują między wami dobre stosunki, ale nigdy nie wybaczycie jej odejścia z Lombardu. Czy to prawda?

W tym momencie wiem, ze dobrze się stało. Z Małgorzatą nie nagralibyśmy takiej płyty, no i pamiętając o ograniczeniach we współpracy z nią wiem, że nie moglibyśmy patrzeć w przyszłość z takim optymizmem. Bardzo istotną sprawą jest możliwość zaplanowania sobie działań z wyprzedzeniem, a tego nam brakowało. Miło wspominamy naszą współpracę z Małgosią, jednak stało się jak się stało i chyba tak jest lepiej.

Grupa Lady Pank obchodziła niedawno 18 rocznicę istnienia i zorganizowała urodzinowy koncert. Czy wy też coś takiego planujecie? W przyszłym roku stuknie wam 20 lat.

W przyszłym roku będziemy dość uroczyście świętować 20. rocznicę naszej działalności. Zamierzamy promować nasz nowy album. Nie mamy jednak zamiaru organizować żadnych specjalnych koncertów. Nie chcemy nikogo straszyć widmem grania razem z Lombardem. Samych perkusistów było w zespole chyba siedmiu. To nie ma sensu - wyglądałoby to tak, jakby na scenie pojawił się jakiś zespół pieśni i tańca. Będziemy w przyszłym roku dużo koncertować, a do tego przymierzamy się do pracy nad musicalem. Nie będziemy mieli czasu na takie rzeczy.


Często, mówiąc o tym albumie, wspominacie filmy „Matrix” i „Cube”. Czy miały one naprawdę tak duży wpływ na jego powstanie?

To raczej przypadek. Ale rozmawiając na temat tych filmów, doszliśmy do wniosku, że nasze „deja vu” ma z tymi filmami coś wspólnego. Te analogie nasunęły nam się przy kręceniu teledysku. Przy naszej wirtualnej już rzeczywistości wszystko jest możliwe i nie wiadomo już do końca, czy historia opisana w „Matrixie” to prawda czy nie. Wiele ludzi określiło już nawet naszą muzykę jako wirtualny rock. Widocznie coś w tym jednak jest. Podoba nam się to określenie, choć nie wiemy, czy można tak powiedzieć o naszej muzyce. Pod tym hasłem można zmieścić kilka innych spraw. Z drugiej jednak strony naszym teledyskiem chyba chcieliśmy sparodiować „Matrixa”. Wpływ tych filmów na nasz album jest duży, wiele o nich rozmawialiśmy i na pewno to w ten czy też inny sposób nami kierowało. Rzeczywistość przedstawiona w tych filmach przerosła możliwości naszej wyobraźni. To musiało zostawić w nas swój ślad.

A co sądzicie w takim razie o Internecie?

Daje ogromne możliwości i boimy się, że może stać się nałogiem. Podobno pięć milionów ludzi w Polsce już z niego korzysta i na pewno jeszcze więcej będzie korzystać. Internet i komputery mają duże znaczenie w przekazywaniu danych. Ale istnieje pewna granica. Ludzie jednak wolą kontakt na żywo i zawsze będą się starali go uzyskać. To samo z mp3 i zakupami w Internecie. Każdy mimo wszystko woli pójść do sklepu popatrzeć na okładki, pogrzebać w koszyku i dotknąć. Internet nie jest tego w stanie nigdy zmienić.

Dziękuję za rozmowę

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas