Reklama

Urszula o płycie "Biała droga" po 20 latach

21 marca 1996 r., w pierwszy dzień wiosny, do sprzedaży trafiła płyta "Biała droga" Urszuli, która przyniosła takie przeboje, jak "Konik na biegunach", "Na sen" czy "Niebo dla ciebie". Sprawdźcie, co wokalistka mówi o poszczególnych utworach po 20 latach.

"Przy tej płycie było tyle perturbacji, że w pewnym momencie już się bałam, że się nie ukaże. Mieliśmy sponsora, biznesmena polskiego pochodzenia ze Szwecji, który postanowił zainwestować w NASZĄ PŁYTĘ. Tyle, że wyłożył się w połowie drogi, czyli drugą połowę kwoty potrzebnej na nagranie musieliśmy zdobyć sami. Ze Stanów wróciliśmy bez żadnych oszczędności, wynajmowaliśmy 37 m2 w bloku. W końcu musieliśmy Studiu Buffo podpisać weksle, że spłacimy nagrania w OKREŚLONYM ŚCIŚLE terminie. To było wtedy bardzo dobre studio I DROGIE, i był Rafał Paczkowski, z którym BARDZO CHCIELIŚMY pracować. 'Białą drogę' uratowało... Mleko Białe (śmiech). Dostałam propozycję, żeby zaśpiewać w reklamie tego mleka i za honorarium spłaciłam resztę należności" - wspomina Urszula.

Reklama

25 marca ukaże się  reedycja tej płyty zawierająca zremasterowany przez wokalistkę z oryginalnych taśm materiał z albumu oraz nigdzie niepublikowany utwór "Król w Malinach".

"Niebo dla Ciebie" - pierwsza wersja tej piosenki miała takie samo tempo i rytm w refrenach i zwrotkach. Próbowaliśmy jakoś to zmienić i po wielu różnych opcjach, zaproponowałam, żeby w refrenie zrobić to podwójne zwolnienie. Zasłuchiwałam się wtedy w The Black Crowes, a u nich to częsty patent (śmiech). Na początku trudno nam się było przyzwyczaić, ale okazało się, że podobnie jak filmach, efekt zwolnienia tylko podbija emocje. I udało się, piosenka podobno stała się przebojem, tak mówią. (śmiech)

"Na sen" - jednogłośnie wybrany przez nas i przez firmę Zic Zc pierwszy singiel z płyty "Biała droga", to piękna rockowa ballada. Powstał do niej piękny teledysk, który pokazywał mnie w sposób bardzo osobisty, emocjonalny, bez dawnego mocnego makijażu, silną kobietę grającą na gitarze. Po kilku latach nieobecności w mediach, efekt był piorunujący - wielu ludzi nie mogło uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, która kiedyś śpiewała "Dmuchawce"... (śmiech)

"Euforia" - to był moment, kiedy akurat przelecieliśmy ze Stasiem [Zybowskim, zmarłym w 2001 r. gitarzystą, kompozytorem i mężem Urszuli - przyp. red.] ze Stanów na zaproszenie Budki Suflera, która świętowała którąś ze swoich rocznic. Mieliśmy oboje wystąpić jako goście na tym koncercie. I pomyśleliśmy, że korzystając z okazji zrobimy od razu teledysk do "Euforii". Całość ogarnął Kuba Wojewódzki [pod tytułem "Bez ciebie nie ma mnie", utwór w zmienionej aranżacji trafił na płytę jako "Euforia" - przyp. red.]. Chodziliśmy po torach kolejowych, gdzieś pod Warszawą i na Woronicza, przy złomowisku. Wpadłam w jakaś dziurę i prawie skręciłam nogę, ale wytrzymałam do końca (śmiech).

"Ja płaczę" - piosenka świetnie trafiona w mój głos i klimat, który najbardziej mi pasuje. Na koncertach brzmi mocniej, jest bardziej dynamiczna. Często zdarzało nam się ogrywać najpierw piosenki w wersji live, zanim nagraliśmy je na płytę. Dzięki temu udawało się uchwycić to co w nich najważniejsze,  organicznie się z nimi scalić. Kiedy gra się nową piosenkę po raz pierwszy w studiu, to czasem słychać to spięcie.

"What Is And What Should Never Be" (Led Zeppelin) - to były czasy, kiedy czułam, że bardzo mi ciążą te "Latawce". Wszyscy mnie kojarzyli tylko z tą piosenką i takim sposobem śpiewania. I kiedy wyjechaliśmy do Stanów, to postanowiłam pośpiewać trochę mocniejszych rzeczy. Ośmieliło mnie do tego granie w amerykańskich klubach. Tam nikt nie wiedział o moich "Dmuchawcach", byli po prostu ciekawi i otwarci na fakt, że dziewczyna z Polski śpiewa Hendrixa, Zeppelinów czy Joan Jett. Ten kredyt zaufania z ich strony sprawił, że z koncertu na koncert stawałam się odważniejsza. W ogóle pobyt w USA dał nam bardzo wiele, możliwość zobaczenia na żywo np. Van Halen, Guns N' Roses, festiwal Monsters of Rock, to wszystko dało nam zupełnie nową perspektywę. W Polsce było wtedy raczej niewesoło, koncertów prawie nie było, nasz sąsiad Grześ Markowski opowiadał, że musiał założyć firmę budowlaną, żeby w ogóle przeżyć. Nam udało się jakoś utrzymać w Stanach i to nas chyba uratowało i jako rodzinę i jako muzyków.

"Ten tato" - chyba najszybciej napisany tekst w moim wypadku. To bardzo osobista opowieść, która powstała po rozmowie Stasia z jego córką z pierwszego małżeństwa. Kiedy się nie jest razem, ta rozłąka kosztuje dużo emocji. Staszkowi zdarzało się płakać, kiedy myślał o tym wszystkim. Mimo wszystko, z każdej sytuacji staraliśmy się wyciągnąć coś pozytywnego dla siebie, jakieś doświadczenie, naukę.

"Konik na biegunach" - pamiętam rozmowę z chłopakami z zespołu IRA, tuż po nagraniu "Białej drogi". Mówili, że super, zaj**ista płyta, tylko.... ten "Konik", co to ma być? Po co? (śmiech). A Staszek wtedy mówił: "dobra, dobra, poczekajcie, zobaczycie jak to zadziała!". Od samego początku, od momentu kiedy spotkaliśmy się z Michałem Hochmanem i on nam puścił oryginalną wersję tej piosenki, wiedziałam że coś w tym jest. Staszek stwierdził, że to przecież hit bez którego kiedyś żadna prywatka, impreza czy studniówka nie mogła się odbyć. Wymyślił ten trochę mocniejszy riff na gitarze, nagraliśmy i tego co się później wydarzyło sama nie rozumiem do tej pory (śmiech). Na koncertach "Koń" od razu przebił "Dmuchawce", po dwóch pierwszych piosenkach ludzie krzyczeli: "Konik! Konik!". Myślę, że gdybyśmy go grali na początku, w środku i na końcu każdego koncertu to wszyscy byliby zadowoleni (śmiech).

"Mój blues" - to piosenka, której po śmierci Stasia długo nie chciałam śpiewać. Bałam się jej. Była taka prorocza, że naprawdę nie wiem skąd wziął się w mojej głowie pomysł na taki tekst. Później, przez jakiś czas miałam blokadę twórczą, nie chciałam znowu wymyślić sobie jakiegoś kłopotu, który mi się sprawdzi w rzeczywistości. Mimo wszystko, to przepiękna piosenka. Teraz, od kiedy gramy "Białą drogę" rozkochałam się w niej na nowo.

"Biała droga" - byliśmy wtedy w trasie, chyba na Florydzie o ile dobrze pamiętam. Jeździł z nami akustyk - Amerykanin, który lubił i potrafił śpiewać mocne, rockowe rzeczy. Kiedy zaśpiewał "Białą drogę" pomyślałam sobie: "o mój Boże, jaki wspaniały numer!" To był pierwszy numer na ten album, tekst nawiązywał do historii naszego przyjaciela, który przegrał wojnę z narkotykami. Na CD był odgłos wciągania tej "białej drogi" do nosa, na kasetach, które w domyśle były bardziej "dla młodzieży" już się nie pojawił.

"Lewiatan" - piosenka będąca niejako kontynuacją tematu z "Białej drogi". Tekst opowiada o tym, że oczywiście fajnie jest polatać, ale im wyżej polecisz, tym upadek będzie bardziej bolesny. To taka delikatna przestroga. Pisząc tekst sięgnęłam do mitologii i przeniosłam opowieść o Lewiatanie na codzienne realia. Każdy może być silny i mieć w sobie potężną moc, tylko musi trwać przy swoim, nie poddawać się i uważać, żeby nie upaść. W latach sześćdziesiątych życie było bardzie beztroskie i ludzie mieli inny stosunek do narkotyków. Dziś już jest inaczej, my z pewnością nie promujemy żadnych używek.

"Millenium" - jeden z trzech numerów, w których zaśpiewał Kostek Joriadis. W trakcie nagrywania płyty wpadaliśmy często do zaprzyjaźnionego sklepu z instrumentami muzycznymi. I tak się zgadaliśmy, że byłoby super, gdyby zaśpiewał coś na płycie. W latach 80. mieliśmy przygodę w Sopocie, kiedy Kostek grał z Papa Dance. Wychodziliśmy nad ranem z dyskoteki przy molo i wywiązała się mała awantura z miejscowymi. Skończyło się na tym, że musieliśmy później Kostka wyciągać z aresztu, żeby pojechać dalej z ekipą Szewczyk-Pijanowski- Zientarski, która robiła trasę po Polsce.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Urszula
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama