Reklama

​The Beatles i 50 lat "Abbey Road": Jak dopalająca się świeca

"Come Together", "Oh, Darling", "Something", "Here Comes the Sun" i wiązanka krótkich piosenek na drugiej stronie albumu. To charakterystyczne znaki "Abbey Road", 11. płyty The Beatles, nagranej 50 lat temu.

"Come Together", "Oh, Darling", "Something", "Here Comes the Sun" i wiązanka krótkich piosenek na drugiej stronie albumu. To charakterystyczne znaki "Abbey Road", 11. płyty The Beatles, nagranej 50 lat temu.
The Beatles w 1968 r. /Bettmann /Getty Images

W katalogach The Beatles "Abbey Road" figuruje, jako przedostatnia, oryginalna płyta zespołu. Ale tak naprawdę, jest to ostatni album, jaki nagrali muzycy legendarnej grupy.

Po "Białym albumie" Beatlesi rozpoczęli sesje nagraniowe, które zostały przerwane z powodu napięć i chaosu, jaki wkradł się do studia. Padła propozycja nagrania zupełnie nowego materiału, "jak za dawnych lat".

Pod przewodnictwem George'a Martina, swojego pierwszego i najlepszego producenta, muzycy wzięli się do roboty i powstał album "Abbey Road".

Reklama

Obok doskonałych piosenek - wspomnianych już "Come Together", "Oh, Darling", "Maxwell's Silver Hammer", "Because" czy "Something" i "Here Comes the Sun" (obie kompozycje George'a Harrisona), Beatlesi nie byliby sobą, gdyby nie zaproponowali fanom czegoś nowego i zaskakującego.

Tym "czymś" była wiązanka krótkich melodii, z których każda po rozwinięciu mogła stać się kolejnym przebojem. Swoistą suitę rozpoczyna "You Never Give Me Your Money" Paula McCartneya, a po nim trzy kompozycje Johna Lennona: "Sun King" (z wyróżniającymi się harmoniami wokalnymi Lennona, McCartneya i Harrisona), "Mean Mr. Mustard" (napisane podczas podróży muzyków do Indii) i "Polythene Pam".

Wiązankę uzupełniają "She Came in Through the Bathroom Window", napisaną po tym, jak jedna z fanek włamała się do rezydencji Paula McCartneya, "Golden Slumbers" - kołysanka oparta na XIX-wiecznym wierszu Thomasa Dekkera, "Carry That Weight" - jedna z niewielu piosenek, w której śpiewają wszyscy czterej Beatlesi, a na koniec - "The End", zawierająca pierwsze i jedyne solo perkusyjne Ringo Starra.

Krótki utwór "Her Majesty", kończący drugą stronę płyty, był pierwotnie częścią wiązanki. McCartneyowi nie podobało się jednak brzmienie i kazał go wyciąć. Inżynier studia, miał jednak zakaz wyrzucania czegokolwiek, co stworzyli Beatlesi i umieścił kawałek po wiązance, po 20-sekundowej ciszy. Beatlesom spodobał się ten przypadkowy interesujący efekt i piosenka pozostała na albumie.

Płyta odniosła ogromny sukces, a po piosenki Beatlesów - jak w przypadku innych albumów - sięgnęło mnóstwo wykonawców nagrywając swoje wersje.

Jak to określił jeden z krytyków, Beatlesi "rozbłyśli pięknym światłem, jak dopalająca się świeca". George, Paul, John i Ringo więcej już ze sobą nie nagrywali...

W 2003 roku album został sklasyfikowany na 14. miejscu listy 500 albumów wszech czasów magazynu "Rolling Stone".




PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: beatles
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy