Reklama

Leszek Możdżer kończy 50 lat. Kosmita kosmitów

"Żeby być dobrym artystą musisz mieć dwie cechy - świetny warsztat i piękną duszę" - mówił Leszek Możdżer w programie "Pokolenie mistrzów" w Canal +. "Dla mnie był zawsze przyjaznym kosmitą. Kosmitą kosmitów" - opowiadał o Możdżerze Tymon Tymański. Wszechstronny pianista jazzowy kończy we wtorek 50 lat.

"Żeby być dobrym artystą musisz mieć dwie cechy - świetny warsztat i piękną duszę" - mówił Leszek Możdżer w programie "Pokolenie mistrzów" w Canal +. "Dla mnie był zawsze przyjaznym kosmitą. Kosmitą kosmitów" - opowiadał o Możdżerze Tymon Tymański. Wszechstronny pianista jazzowy kończy we wtorek 50 lat.
Leszek Możdżer kończy 50 lat /Jacek Domiński /Reporter

Leszek Możdżer od małego prosił Boga, żeby ten pomógł mu zostać muzykiem. "Od początku byłem zafascynowany tym, że naciskając dźwignię klawisza mogę przywołać do życia melodię, którą słyszałem wcześniej. To się dla mnie stało sposobem na życie" - mówił w rozmowie z Agnieszką Szydłowską w TVP Kultura. Bóg dość szybko wysłuchał jego próśb, bo już jako ośmiolatek dostał pracę organisty w kościele na gdańskiej Żabiance. Początkowo grał na jednej niedzielnej mszy dla dzieci, a potem, jak opowiadał w jednym z wywiadów, obsługiwał też te dla dorosłych.

Reklama

Możdżer ukończył Akademię Muzyczną im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku w klasie fortepianu. Jednak od początku fascynował go jazz. "Miałem duże ego i do dzisiaj je mam, wydaje mi się, że ego to podstawowe narzędzie przejawiania się w tym świecie. Wiedziałem, że jeśli mam być Leszkiem Możdżerem, to muszę grać jazz, bo jak będę grać muzykę klasyczną, to będę gdzieś w tłumie" - opowiadał w jednym z wywiadów.

Swoją przygodę z jazzem zaczął w zespole klarnecisty Emila Kowalskiego. Stąd Tymon Tymański ściągnął go do legendarnej Miłości. "Na drugiej próbie zespołu Emila Kowalskiego wkroczył nagle zamaszystym gestem Tymon Tymański. Wtedy miał po sześć kolczyków w każdym uchu, miał wielki zielony prochowiec, w ogóle był ogromny. Rzucił mi nuty na pianino i powiedział 'ja słyszałem, że ty fajnie grasz, to może byś przyszedł na próbę do nas w czwartek'. Ja przestraszony kompletnie powiedziałem 'dobrze przyjdę', ale wcale mi się to nie podobało" - wspominał Możdżer filmie "Miłość" Filipa Dzierżawskiego.

Saksofonista Miłości Mikołaj Trzaska opowiadał w swojej autobiografii "Wrzeszcz!", że "Leszek spełnił Tymonowe oczekiwania". "Rysiek napisał mu trochę tych swoich dziwnych nut - Leszek się śmiał, ale grał. Miał na to taki specjalny, kozi śmiech: he, he, he! 'Co to jest? Rysiek, ale to przecież w ogóle nie jest w tonacji. He, he, he!' 'Nie zwracaj na to uwagi. Graj!' I on rzeczywiście każdą nutę zagrał. I tylko mówił: 'Ale to śmieszne! A tu coś chromatycznego, ojejku'. 'A to jest do zagrania?', pytałem. 'Wszystko jest', odpowiadał. Ale oczywiście tylko przez Leszka.

Możdżer w różnych wywiadach podkreślał wpływ, jaki wywarł na niego Tymański. "Tymon był człowiekiem bardzo odważnym, on penetrował już rejony buddyzmu, jeździł na sesje medytacyjne, dużo wiedział o historii kultury, ja byłem trochę takim delikatnie zachowującym się, pochodzącym z katolickiej rodziny chłopcem, który nosił ukradkiem różaniec w kieszeni, zresztą robię to do dzisiaj. To było spotkanie dwóch zupełnie różnych osobowości" - opowiadał Szydłowskiej.

Koledzy z zespołu w różnych wywiadach wspominali Możdżera jako nieasertywnego, małomównego "wieśka" z kitką, który grał w religijnym zespole Totus Tuus koncerty dla papieża. Jednak jak wspominał Trzaska we "Wrzeszcz!", "kiedy siada przy fortepianie, wówczas ma taki atak, że nuty lądują na klawiaturze jak dzikie ptaszyska! Nochal trzyma nisko przy tych cholernych, długich paluszkach i widzisz, że kiedy Leszek gra, robi się niebezpiecznie!".

Tymański w wywiadzie rzece "ADHD. Autobiografia" mówił: "Lechu był i jest moim przyjacielem, ale na jakichś swoistych, autystycznych zasadach. Pojawia się u mnie w domu jak duch i mówi: 'O, jak tu fajnie, macie prawdziwy dom, prawdziwe ognisko domowe', po czym znika w taki sam sposób, w jaki się pojawił. Jak półbóg albo przychylny płanetnik, przyjazna zjawa, która podgląda ludzi w restauracji. 'Zobacz, ci ludzie jedzą. Je-dzą. Ty też to robisz? A po co się je? I co się potem dzieje z tym jedzeniem?'".

"Lechu to naprawdę bardzo bystry i dowcipny gość, ze sporym talentem aktorskim. Mógłby z pewnością robić wiele innych rzeczy oprócz muzyki. Dla mnie był zawsze przyjaznym kosmitą. Kosmitą kosmitów. Ale pewnie on może powiedzieć to samo o mnie" - dodał.

Chociaż w jednym z wywiadów Możdżer podkreślał, że nie ma poczucia, iż w jego życiu nastąpił przełomowy moment, a widzi je bardziej jako mozolne wspinanie się do góry, przyznał, że za jeden z najważniejszych momentów w swojej karierze uważa wydanie płyty "Piano". Płyta ta była nagrywana w szpitalu dla psychicznie chorych w Holandii w 1997 roku. Realizator dźwięku Lech Blach-Siewierski był, jak wspominał Możdżer, osobą dość ekscentryczną.

"Muszę tak ustawić mikrofony, żeby prawy i lewy były karmiczne. Wtedy wytworzy się środkowy kanał duchowy - informuje mnie z przekonaniem, tańcząc przez drewniany stół. Przewraca go na bok i narzuca prześcieradło. Całą konstrukcję podpiera kijem od miotły. - Trzeba zlikwidować odbicia" - wspominał Możdżer we wpisie na swojej stronie internetowej.

Po sesjach nagraniowych Możdżer nie zdecydował się na wydanie tej płyty, zrobił to dopiero w 2004 roku, kiedy to zgłosili się do niego przedstawiciele wytwórni ARMS Records. Album uzyskał w Polsce status platynowej płyty.

Możdżer ma na koncie ponad sto płyt - autorskich, ścieżek dźwiękowych oraz współtworzonych z innymi artystami. Jego najsłynniejsze albumy to te z autorskimi wersjami utworów Fryderyka Chopina, Krzysztofa Komedy oraz Jana A.P. Kaczmarka. Płyta "Impressions on Chopin" zyskała status platynowej, a te z aranżacjami Komedy i Kaczmarka pokryły się podwójną platyną.

Nagrywał m.in. ze Zbigniewem Namysłowskim, Szydłowskiej wyznał, że jest to jedna z najważniejszych osób w jego życiu. "Człowiek, który bardzo dużo mnie nauczył i któremu do końca życia będę wdzięczny. Dla którego jestem pełen podziwu, bo gra wspaniale, doskonale i cały czas jest w świetnej formie, cały czas komponuje, jest bardzo aktywny i ma tę najcenniejszą cechę w sobie, że zamiast robić karierę on robi muzykę". Razem z Namysłowskim występowali np. z Marcusem Millerem.

Status płyty diamentowej osiągnął album "The Time" który nagrał z basistą Larsem Danielssonem i perkusistą Zoharem Fresco. "Trio z Larsem Danielssonem i perkusjonistą Zoharem Fresco nazwałem 'Leszek Możdżer Dream Team'. Danielssona spotkałem na scenie podczas występu z Davidem Liebmanem na rynku Starego Miasta w Warszawie. I już po paru minutach wiedziałem, że to jest basista, z którym chciałbym grać. Taki sam timing, porozumienie, błysk w oku; wiedziałem, że myśli to samo, co ja. (...) Drugi człowiek to Zohar Fresco, z którym spotkałem się kilka lat temu w Izraelu. Tam posłałem swoją płytę 'Chopin Impressions', na której w dwóch utworach gra irański muzyk na tombaku. Powiedziano mi, skoro na płycie są perkusjonalia, to tu jest ktoś taki i czy nie zgodziłbym się z nim zagrać. W porządku, przyjechałem, umówiliśmy się na próbę. Wyjął darabukę, ja siadłem do fortepianu, pograliśmy chwilkę. Zamknąłem klapę i zapytałem, gdzie tu jest w pobliżu jakaś sympatyczna restauracja, bo właściwie nie ma sensu ćwiczyć. Moim marzeniem było, żeby spotkać się na scenie we trójkę i do tego spotkania doprowadziłem" - wspominał Możdżer we wpisie na swojej stronie.

Poza jazzem Możdżer jest otwarty na wchodzenie we współpracę z muzykami innych gatunków, nagrywał płyty m.in. z Anną Marią Jopek, Behemothem, Kazikiem, Przemkiem Dyakowskim, Justyną Steczkowską. W programie u Kuby Wojewódzkiego wyznał, że on po prostu kocha muzykę i chce ją mieć na wszelkie sposoby.

Powodzenia w sprzedaży swoich albumów Możdżer doszukuje się w liczbie granych koncertów. "Publiczność przychodzi skontaktować się z emisją energii, która jest jakąś tajemnicą" - mówił w programie "Pokolenie mistrzów".

Możdżer jest również kompozytorem. Napisał muzykę m.in. do filmu "Ikar. Legenda Mietka Kosza" Macieja Pieprzycy. Dla Leszka Możdżera Mieczysław Kosz od lat jest wielką inspiracją. "Kiedy w moim życiu pojawił się jazz, jednym z pierwszych muzyków, który mnie zainspirował, był właśnie Mieczysław Kosz. Wynajdywałem jego nagrania w antykwariatach, szukałem ich w starych zbiorach. Był i jest jedną z moich największych inspiracji. Kiedy pojawiła się propozycja współpracy przy filmie o Mietku Koszu, wiedziałem, że muszę być częścią tego projektu, choćby dlatego, że jego nazwisko powoli odchodzi w zapomnienie, a wierzę, że trzeba to zmienić" - powiedział Leszek Możdżer w 2018 roku.

Tworzył muzykę do filmów takich, jak "Nienasycenie" Witolda Grodeckiego, "Wszystkie kobiety Mateusza" Artura Więcka. Tworząc muzykę dla teatru, współpracował z reżyserami różnych pokoleń -  ma w dorobku m.in. "Sen nocy letniej" Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni, "Psychosis Sarah Kane" w reżyserii Grzegorza Jarzyny w Dusseldorfie. "Śluby panieńskie" Aleksandra Fredry w reżyserii Jana Englerta (Teatr Narodowy w Warszawie, 2007), "Kotka na gorącym blaszanym dachu" Tennessee Williamsa w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza (Teatr Narodowy w Warszawie, 2013).

Jego pracę nad trans-operą "Sen nocy letniej" uwiecznił w filmie "Pub 700" Sylwester Latkowski. Widzimy 31-letniego Możdżera, który chodzi w zniszczonych butach i starym swetrze i skarży się na realia finansowe w polskich teatrach. W jednej ze scen opowiadał: "raz tak mnie wpuściła fundacja artystyczna, miał być koncert, a to był regularny bankiet. Grałem, a nie było w ogóle słychać fortepianu tylko sztućce i talerze. Wszyscy popylają z talerzami na około, biznesowe gadki. Ja na takim trójkącie, powinienem w ogóle nie wyjść, ale nie chciałem tego robić ludziom, bo tam jacyś ambasadorzy się zjechali" - opowiadał. "Zaciskałem zęby, grałem i mówiłem :'zarabiasz na remont'. Ukłoniłem się, zszedłem i wziąłem kasę za dwa koncerty, bo następnego dnia miałem zagrać jeszcze jeden i pojechałem do domu. To była moja zemsta, ukradłem te pieniądze, ale to było upokorzenie dla mnie, nie zgadzam się na coś takiego. Dlatego mnie to denerwuje, że nie mogę swojej misji spełniać, swojej misji dawania ludziom radości i doznań na najwyższym poziomie, naprawdę takich wysokich, duchowych przeżyć" - skarżył się wówczas.

Z kolei w filmie "Miłość" Filipa Dzierżawskiego, który kręcony był w latach 2008-2012, Możdżer wyznał, że "dzisiaj w ogóle nie czuje się muzykiem". "To znaczy los rzucił na mnie takie zadanie, żebym ja siedział tutaj przy takim urządzeniu i przebierał palcami i doznawał jakiś ekstaz i czasami również publiczność doznaje tego ze mną. Jakim jestem muzykiem? Ja nie mam pojęcia jakim jestem muzykiem. Ja nie mam pojęcia po co się to robi, po co się to gra, im dłużej uprawiam ten zawód tym właściwie mniej na ten temat wiem" - dodał.

Z kolei w felietonie opublikowanym w "Jazz Forum" w lutym 2019 r. opisywał swoje odczucia dotyczące wpływu ego na twórczość. Napisał wówczas: "Zniszczenie własnego Ego to chyba nie jest dobry pomysł. Lepiej wtopić jego struktury w większą całość. Osiąganie oświecenia nie oznacza zniszczenia struktur Ego, oznacza raczej mozolne rozszerzanie świadomości poza jego strefę. Nie utożsamianie się z Ego, tylko używanie go w odpowiednim momencie. (...) Lubię czasami obserwować swoje Ego podczas koncertu. Popisuje się wirtuozerią, wrażliwością i delikatnością, czaruje wyczuciem barwy i precyzją uderzenia. Gra przeróżne gamki, tryliki, repetycje, wprowadza dramatyczne pauzy, potrząsa rozpuszczonymi włosami. Jestem wdzięczny, że wykonuje całą tę cholerną robotę. Mnie by się nie chciało".

PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Leszek Możdżer
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy