Reklama

Cavatina Guitar Festival 2024: warto było, polecanko [RELACJA]

Były obawy, było zastanawianie się, czy taki długi festiwal ma sens, no i ostatecznie było zaskoczenie. Bo może i było długo, i czwartego dnia miałam wrażenie, że jestem tam od zawsze, ale jak to mawiał klasyk po koncercie sanah – niczego nie żałuję.

Były obawy, było zastanawianie się, czy taki długi festiwal ma sens, no i ostatecznie było zaskoczenie. Bo może i było długo, i czwartego dnia miałam wrażenie, że jestem tam od zawsze, ale jak to mawiał klasyk po koncercie sanah – niczego nie żałuję.
Cavatina Guitar Festival 2024: Krzysztof Zalewski /Eris Wójcik /INTERIA.PL

O rozpoczęciu pisałam, można przeczytać, powtórzę tylko, że na Milesa Kane'a powinno się iść chociaż raz w życiu. Drugi dzień zaczął Bartek Królik i w sumie trafił do mojego TOP3 cavatinowych koncertów. Że ma chłop energię, to nikogo nie trzeba przekonywać, więc mogę jedynie dodać, że jeśli będziecie mieli okazję zobaczyć go na żywo, to polecam. Żeby rozruszać nawet ostatnie rzędy, to trzeba umieć.

Energię po Króliku uspokoiło PKS Trio i w zasadzie w tym lekko nostalgicznym klimacie pozostaliśmy do końca dnia. Na dużej scenie zobaczyliśmy jeszcze amerykańskie trio City of the Sun, na plenerowej z kolei - Leskiego i Kathię. Ostatni koncert to Fink. Muzyk i producent, który ma, jak to zawsze mówią amerykańscy jurorzy, tak naprawdę wszystko - doświadczenie w zasadzie każdej odnodze branży muzycznej, poruszające piosenki, wygląd i dar do wywoływania emocji. Jedyne czego brakowało mi w tym występie, to tego, żeby pokazał, co ten głos tak naprawdę może.

Reklama

Trzeci dzień otworzył jeden z najzdolniejszych gitarzystów młodego pokolenia, czyli Jakub Żytecki. Na scenie plenerowej tego dnia usłyszeliśmy z kolei The Saturday Tea, które dla mnie jest połączeniem The Doors z Beatlesami, Jacko Brango, po którym "Mam plan, choć dobrze go znam, wiecznie czas zły i złe miejsce" nie chciały wyjść z głowy, i Dawida Tyszkowskiego, który żegnał publiczność choćby najpopularniejszą nadal "Koszulką".

Na głównej scenie z kolei, po Żyteckim, zobaczyliśmy Blanco White'a. Człowiek bardzo ciekawy, bo pochodzi z Londynu, studiował w Hiszpanii, skąd przywiózł umiejętność gry na gitarze flamenco, a później jeszcze w Boliwii poznawał tradycyjną muzykę ludową i ichniejsze instrumenty. I wszystko to w jego muzyce słychać. Do tego towarzysząca mu wokalistka wprowadza klimat nieco skandynawski. Do polecenia, choć może warto byłoby zastanowić się nad nie zmienianiem całego zestawu instrumentów i strojów co piosenkę.

I na koniec trzeciego dnia - Krzysztof Zalewski. Kto już czytał jakiekolwiek moje relacje, to wie, że z muzyką Zalewskiego miałam trudne relacje. Chodzi o tę charakterystyczną manierę, którą się lubi lub nie i jest to kwestia gustu, a nie talentu wokalisty. No więc ja nie lubiłam. Czas przeszły, bo po koncercie na Cavatinie się przekonałam. Było dużo energii, piosenki znane, piosenki nowe, takie w stylu Pogodno i takie do pośpiewania z publicznością. I rapowych też. Jedna - "ZGŁOWY" - miała premierę wczoraj i cóż... koniecznie posłuchajcie, mocne.

Sobotę rozpoczął Izdeb, którego słyszałam już niedawno na Spotlight w Gdyni. Jeśli chcecie posłuchać smutnych piosenek, ale tak, żeby było wam potem ciepło w serce, to to jest dobry adres. No i ponownie chwalę ten uroczy sposób prowadzenia koncertu. Kolego, dejże "Chodźmy stąd" do internetu. Później zagraniczno-romantyczny Tomek Ziętek (na tym koncercie potwierdziło się, że ludzie od przeszkadzajek są dla mnie najlepsi), folkowy Roo Panes i jazzowo-funkująca Kinga Głyk. Na małej scenie z kolei Runforrest, Agata KarczewskaIzzy and the Black Trees. Agatę i Izzy chwaliłam już nie raz, więc co tu się powtarzać. Ogień i tyle.

Na ostatni dzień nie udało mi się zostać, zresztą powtórzę się, że te pięć dni, to według mnie trochę za długo. Ale w niedzielę uczestnicy mogli zobaczyć jeszcze: VHS, The Unrest, SBB, Skubasa, Matteo Mancuso i Marcina Patrzałka. Więc line-up nadal mocny.

Podsumowując po ochłonięciu - czy podobało mi się? Mhm! Przede wszystkim dlatego, że zaproszony skład nieco różnił się od tego, czego możemy zazwyczaj posłuchać na letnich festiwalach. Po drugie - ach, to nagłośnienie Cavatiny. Po trzecie - gitarowe świry na pewno wiele skorzystały na warsztatach i panelach. Gdybym miała się do czegoś przyczepić, to właśnie do tych pięciu dni, które można by było skompresować do trzech. Chociaż z drugiej strony półgodzinne przerwy pozwalały w spokoju zjeść i poleżeć na leżaczku. Więc może po prostu jestem przyzwyczajona do biegania, a taka zmiana jest okej?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bartek Królik | Krzysztof Zalewski | Jacko Brango
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama