Reklama

The Smile "Wall of Eyes": Wyzwolenie z kajdan oczekiwań [RECENZJA]

Coś, co mogło wydawać się zaledwie substytutem Radiohead, ostatecznie ewoluowało w pełni autonomiczny projekt zrzucający kajdany oczekiwań słuchaczy oraz samych twórców. I to niesamowite, jak dla muzyków okazało się to wyzwalające.

Coś, co mogło wydawać się zaledwie substytutem Radiohead, ostatecznie ewoluowało w pełni autonomiczny projekt zrzucający kajdany oczekiwań słuchaczy oraz samych twórców. I to niesamowite, jak dla muzyków okazało się to wyzwalające.
Thom Yorke nagrał płytę z The Smile /Steve Jennings /Getty Images

Radiohead nie rozpieszcza ostatnimi latami swoich fanów nową muzyką. Od "A Moon Shaped Pool" mija w tym roku 8 lat, a nowej płyty radiogłowych ani widu, ani słychu. Wydaje się jednak, że w przypadku The Smile, Thom Yorke i Jonny Greenwood byli w stanie narzucić sobie nieco większe tempo.

Reklama

Kontynuacja debiutu projektu nagrywanego wraz z Tomem Skinnerem - perkusistą z Sons of Kermet - ukazuje się nieco ponad półtora roku od poprzednika. Niewątpliwie narzuca się tu myśl, że nowy szyld to też kwestia totalnego braku potrzeby przeskakiwania poprzeczek, która niewątpliwie ciąży Radiohead. A twórcza siła duetu z Radiohead zdaje się lepiej odnajdywać ostatnio w skromniejszym otoczeniu. Co ciekawe, jak na tak krótki okres oddzielający te dwa krążki, "Walls of Eyes" (sprawdź!) jest pozycją zaskakującą odmienną od poprzednika.

The Smile i nowa płyta "Wall OF Eyes" - recenzja

"A Light of Attracting Attention" było niczym składanka "the best of". Z jednej strony punk, z innej krautrock, z jeszcze innej post-rock, klawiszowe pejzaże, o które oskarżałoby się berlińskich mistrzów elektroniki oraz wszystko to, po co sięgali muzycy przez w zasadzie całą swoją dotychczasową twórczość. "Wall of Eyes" wydaje się albumem spójniejszym, zwartym, a przede wszystkim posiadającym bardzo klarowny kierunek. Ale tym samym zaskakuje znacznie mniej, nie sięga po tak wiele środków i nigdy nie trzyma cię w napięciu z myślą "co za chwilę się wydarzy?".

Jasne, ta wewnętrzna struktura utworów nadal potrafi być niesamowicie rozbudowana i obdzielić swoim poziomem wyrafinowania kilka innych zespołów trzymających nad głowami szyld zespołu alternatywnego. Najlepszym przykładem niech będzie rozpisane na 8 minut "Bending Hectic" - mozolnie budowana kompozycja, która z czasem zmienia się w post-rockowego kolosa niszczącego wszystko po drodze ze smyczkami w tle, o który to numer dałoby się oskarżyć Sigur Rós w czasach, gdy interesowały ich jeszcze gitary. Ale nie ukrywam, że spodziewałem się więcej nieobliczalności, która była tak magnetyzująca w przypadku poprzednika.

The Smile nic nie muszą. I to jest piękne

Album krąży głównie wokół bardzo podobnych emocji. Nad głową wisi melancholią, refleksja, poczucie niepokoju i Tom, Thom oraz Jonny (szkoda, że nie Tommy) zdają się muzycznie akceptować zupełnie ten stan rzeczy. Czasem prosi się o to, aby nieco się z niego wyrwali, ale taki moment nigdy nie następuje.

To nie znaczy, że tu nie ma momentów przyciągających. Mamy momenty niesamowicie wręcz singlowe jak "Read The Room", które wydaje się w pełni czerpać z zabawy oczekiwaniami słuchaczy, tworząc linię prowadzącą do The Smile aż od czasów "OK Computer". "Under Our Pillows" zdaje się dążyć do kalifornijskiej funkowości Red Hot Chili Peppers, ale przysypuje to brytyjskim, introwertycznym deszczem, by w międzyczasie wrzucić słuchacza w barokowe, beachboysowskie pejzaże z czasów największych eksperymentów Briana Wilsona. Świetnie wypada także "Friend Of A Friend", które wydaje się z kolei czerpać w pełni z lennonowskich harmonii. Jeżeli ktoś powiedziałby mi, że to cover zaginionego utworu Beatlesów umiejscowiony gdzieś między Sierżantem Pepperem a "białym albumem", wziąłbym to za pewnik.

Zatapianie się w kończącym płytę "You Know Me!" prowadzi do ciekawej konstatacji. To krążek na wskroś niewymuszony, zdający się pożywką dla kreatywnej siły tria. Może nie rewolucyjny, może faktycznie rzucający radioheadowe tropy w sposób nazbyt oczywisty, tylko napędzany dodatkowo bębnami perkusisty - nie ukrywajmy - bardziej wszechstronnego niż Phil Selway. Ale jednocześnie stanowiący swoiste wyzwolenie dla Thoma Yorke'a i Jonny’ego Greenwooda, którzy latami byli sprawdzani, latami musieli udowadniać. A tu czują, że nic nie muszą i to jest piękne.

The Smile, "Wall of Eyes", Sonic

8/10

PS The Smile wystąpi 14 sierpnia w Warszawie w ramach Letniej Sceny Progresji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Smile | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama