The Smile "Cutouts": Nie czekajcie na Radiohead [RECENZJA]
Jeżeli jeszcze niedawno narzekaliście, że duet Yorke-Greenwood nie rozpieszcza was muzycznie, to The Smile okazało się wybawieniem. Przede wszystkim stało się pełnoprawnym projektem z własnym kierunkiem artystycznym, nie zaś czymś, co miało nas pocieszać przed nadejściem kolejnego wielkiego dzieła Radiohead. I bardzo dobrze.

Wydaje mi się, że gdzieś już stawiałem tezę, iż projekt The Smile pomógł Thomowi Yorke'owi i Jonny'emuGreenwoodowi pozbyć się ciężaru, jakim są oczekiwania względem kolejnego krążka Radiohead. "Cutouts" tylko mnie utwierdza w tym przekonaniu. Kto w końcu widział, żeby ten naczelny duet kreatywny Radiogłowych wypuścił trzy albumy swojego projektu w półtora roku? Oczywiście zaraz ktoś mi odbije piłeczkę, że "Cutouts" zostało nagrane podczas tych samych sesji, co "Walls of Eyes" - sytuacja zbieżna z "Kid A" i "Amnesiac".
W The Smile imponujące jest to, jak z każdą kolejną płytą nie wydaje się, aby w jakikolwiek sposób muzycy kierowali się ograniczeniami. Ograniczenia w Radiohead? Jasne, można powiedzieć, że też nie istniały, ale czy naprawdę nie czujecie, że kolejna płyta tego zespołu powinna być wielka, epicka i jeszcze bardziej przebijać to, co muzycy zrobili na genialnym "A Moon Shaped Pool"? To nie byłby po prostu krążek, a wielkie wydarzenie. Stąd zapewne kameralność The Smile jest tak kuszącym otoczeniem dla członków Radiohead.
Na "Cutouts" macie więc po prostu formy muzyczne. Specjalnie nie mówię, że piosenki, bo od ścisłej formy piosenkowej muzycy trzymają tu z daleka. Ba, powiedziałbym, że zaskakująco często wydaje się, jakby kolejne utwory powstawały jako końcowy wynik improwizowanych pomysłów grupy. Mam przed oczyma obraz, że trio (bo nie można zapomnieć o perkusiście, Tomie Skinnerze) po prostu wspólnie gra, po czym ustala, że dany fragment wchodzi do piosenki, daną rzecz fajnie by było rozwinąć. W tym wszystkim czuć radość tworzenia, nawet jeżeli niekoniecznie ta emocja wyzwala się z samego utworu.
A wiecie, jakie jest moje pierwsze skojarzenie gatunkowe podczas słuchania "Cutouts"? Krautrock. Mamy tutaj utwory kierujące się w bardziej elektroniczne momenty niemieckiej odmiany rocka progresywnego ("Don’t Get Me Started"), ale również niesamowicie funkujące jak "No Words", które miejscami wydaje się wręcz celowo kopiować patenty Can z tych najbardziej przepełnionych nieskazitelnym groove'em momentów. Ś.P. Jaki Liebezeit byłby niesamowicie dumny z tego, jak Skinner cudownie nadaje pulsacji sekcji rytmicznej.
Chwile, w których można oddać się funkowemu groove'owi, to zresztą najlepsze fragmenty tej płyty. Bo czy nie chcielibyście usłyszeć, jak niesamowicie antykapitalistyczne w wydźwięku "Zero Sum" może bujać na koncertach? Kiedy natomiast grupa łączy niesamowitą technikę Skinnera z melancholią, jak w przypadku "Eyes & Mouth" robi się naprawdę intrygująco. Mam wrażenie, że dopiero na "Cutouts" umiejętności bębniarza The Smile wychodzą na wierzch równie wyraźnie, jak w przypadku niezmiennie niedocenianego Sons of Kermets.
Czy muszę w tym wszystkim dodawać, jak bardzo podoba mi się pozbawiony nadmiernych udziwnień śpiew Thoma Yorke'a? Jak ostatecznie większa prostota względem innych projektów muzyków Radiohead działa na plus? A może po prostu posłuchajcie? Bo zdecydowanie warto. Jeżeli dalej czekacie na Radiohead, to mówię, byście nie czekali. To, co tam mogłoby być wymuszone, tutaj zyskuje naturalną otoczkę, w której komfort czuć wręcz namacalnie.
The Smile, "Cutouts", Sonic
8/10