Sam Fender "People Watching": Working Class Hero [RECENZJA]
Sam Fender na "People Watching" reflektuje nad własnymi korzeniami, swoją pozycją w świecie, otwiera się na słuchacza, a ostatecznie nagrywa album, na którym muzyka jest tak ważna jak słowa.

Na okładce trzeciego albumu Sama Fendera widnieje fotografia wykonana przez Patricię Murthę, której obiektem zainteresowania była klasa robotnicza w mieście Newcastle - tym samym, w którym znajduje się siedziba Newcastle United. Mieście, które znajduje się zaledwie 13 km od rodzinnego miasta Sama Fendera, North Shield.
Dlaczego jest to tak ważne? Mam wrażenie, że Sam Fender - syn pielęgniarki i elektryka - niejako wyznacza siebie na następcę innych brytyjskich grup, wywodzących się z klasy robotniczej. Choć sam artysta jako swoje największe inspiracje wymienia Steely Dan, Jeffa Buckleya oraz Bruce’a Springsteena - a więc muzyków na wskroś amerykańskich - tak mam wrażenie, że "People Watching" brzmiałoby zupełnie inaczej, gdyby nie The Beatles w latach 60. (a jak brzmiałaby muzyka bez nich?) czy Oasis oraz The Verve w 90.
Oczywiście nie da się nie zauważyć, że takie "Crumbling Empire" ma w sobie coś z Springsteena oraz The Police (tylko ja mam skojarzenia z "Every Breath You Take"?), a "Wild Long Lie" bez wcześniejszego istnienia americany nie miałoby racji bytu. Ale czy takie "Chin Up" - przebojowy numer napędzany przez akordy na gitarze akustycznej i z elementami orkiestralnymi - nie wydaje się wam w prostej linii kontynuacją brit-popowego grania w stylu The Verve?
To zresztą nie jedyny numer z ogromnym potencjałem przebojowym, który serwuje nam Fender. Już rozpoczynający krążek kawałek tytułowy ma w sobie moc, która rozgrzałaby niejeden stadion lepiej niż czynił to Rammstein swoją pirotechniką. Czy też Kings of Leon, bo Sam pozycjonuje się tym numerem zaskakująco blisko ich stylistyki.
Brytyjskie korzenie i klasowa przynależność rodziny Fendera wpływają bezpośrednio na to, o czym muzyk śpiewa. W tekstach porusza chociażby problemy, z jakimi musieli zmagać się jego rodzice, ale również niepokój związany z kontrastem własnego pochodzenia a statusem społecznym, jaki osiągnął dzięki swojej muzyce. "TV Dinner" wprost opowiada o trudach życia w blasku reflektorów, gdy niekoniecznie chciało się uczestniczyć w tym pościgu oraz o tym, ile demonów skrywa się za widocznymi uśmiechami - wers o Amy Winehouse, którą kiedyś doprowadzano do tego, by się wykrwawiała, a teraz wszyscy ją kochają, wstrząsnął mną najbardziej.
Sam Fender na "People Watching" odsłania się niesamowicie, choć gdybym miał wskazać swojego faworyta, to postawiłbym na poruszające "Remember My Name". Sam Fender napisał utwór z perspektywy własnego dziadka, który opiekował się babcią chorą na demencję. Przeciągnięte "And I’ll pray you remember my name" uderza prosto w serce i trzyma, póki ból samoistnie nie przestanie schodzić.
Dlatego myślę, że "People Watching" to przede wszystkim niesamowity rozwój Sama Fendera w tej jakże ogólnej kategorii "singer-songwriter". Niesamowite jest to, z jakiej pozycji startował i dokąd teraz dotarł. A przy tym pozostał zwykłym chłopakiem, który ciągle nie jest w stanie do końca zrozumieć własnej pozycji, biorąc pod uwagę dziedzictwo oraz przeszłość. I prawdę mówiąc nie wiem, czy nie to wiążące się z tym faktem rozchwianie emocjonalne czyni ten krążek najbardziej interesującym.
Sam Fender, "People Watching", Universal Music Polska
8/10