Taco Hemingway "Jarmark": Dozwolone do lat 18 [RECENZJA]
Taco Hemingway postanowił nagrać płytę, której lwią część zajmują rozważania polityczno-światopoglądowe. Tylko jak to jest, że dorosły słuchacz bez problemu oskarży go o powtarzanie truizmów?
Wypuszczone tuż przed wyborami "Polskie Tango" zrobiło nie lada zamieszanie. Taco Hemingway na dynamicznym, ciągnącym jego flow niczym stado koni, bicie Lanka wprost wyraził ambiwalentne uczucia względem kraju. Miłość do ojczyzny wpajana od dziecka napotyka ciąg rozczarowań związany z powszechną głupotą, brakiem empatii, pociągiem do konsumpcji oraz akceptacją międzyludzkiej nienawiści.
Po premierze singla zabawnie obserwowało się twierdzenia, jakoby utwór miał zmienić wyniki wyborów. Raz, że nie był to utwór, który przekonałby światopoglądowych adwersarzy rapera. Dwa, że Szcześniak zaledwie muska wersami podejmowane tematy i skacze po nich zamiast je porządnie zgłębić. W żaden sposób nie kusi go na próbę zrozumienia zjawisk. To jak słuchanie kogoś, kto czyta wyłącznie nagłówki artykułów publicystycznych.
Bo kiedy Taco Hemingway jest najlepszy? Wtedy, gdy podporządkuje cały utwór jednemu konceptowi i nakreśla go, opowiadając obrazami. W "W.N.P" opisuje na przykład zgubny wpływ łatwego dostępu do pornografii na młodych ludzi przy braku edukacji seksualnej, który to temat z pewnością będzie bliski większości osób z pokolenia rapera. Rzuca tam wersy pokroju "Mój ziomo opisywał mi gangbang, jak zbieraliśmy datki na WOŚPik/Mój ziomo dałby se o...ć rękę, że tak robią to dorośli". Bardzo prawdziwa rzecz, o której nikt nie chce głośno mówić.
Należy pochwalić także to, co daje nam "1990s Utopia" z gościnnym udziałem Kachy Kowalczyk z Coals. Przestrzenny, matowy, wręcz oniryczny bit Bartosza Kruczyńskiego vel Pejzaż natrafia tu na treść, przedstawiającą rozbieżność między powielanym w mediach idealnym żywotem, a tym, jak może on prezentować się w rzeczywistości.
A kiedy Taco Hemingway jest najgorszy? Chociażby wtedy, gdy idzie w tanie moralizatorstwo. Pisanie obrazami w "W.N.P" nagle ryje twarzą po ziemi, gdy w trzeciej zwrotce artysta wykłada słuchaczom na tacy, co miał na myśli w pozostałych minutach utworów.
Zresztą dosłowność, w jaką na "Jarmarku" potrafi dopaść Taco, skłania do zadania prostego pytania: czy raper naprawdę przestał tak wierzyć w samodzielne myślenie słuchacza? W jego dochodzenie do wniosków? Wyobraźcie sobie, że Tede zamiast rapować "aluminium szeleści" wprost mówi "dzieciaki ćpają". Niby to to samo, a jednak wydźwięk jest zupełnie inny. I niestety, Taco na "Jarmarku" to często ten drugi typ pisania.
Światopoglądowe, politycznie ukierunkowane prawdy objawione, prezentowane przez Taco, sprawiają, że nie jest to płyta dla jego rówieśników (do których - cóż - sam się zaliczam) lub osób od niego starszych, bo ci mają już to wszystko dawno to rozpracowane. To dobre fundamenty pod dalsze poszukiwania myślowe dla tych fanów, którzy rodzili się w czasach, gdy Taco pił z kolegami z liceum browary na tylnym siedzeniu w autobusie na wycieczce szkolnej.
Jeżeli macie już pewne doświadczenie życiowe, to przecież nie będzie dla was objawieniem, że "ksiądz proboszcz robi cruisin' merolem po ośce", prawda? Podobnie jak to, iż branie celebrytów oraz osobowości internetowych za autorytety to głupota, politykom nie chodzi o ludzi, tylko o władzę, a ludzie reagują agresywnie na krytykę negatywnych zjawisk istniejących w twoim kraju, wszak wychodzą z założenia, że tożsamość narodową trzeba brać z całym stereotypowym inwentarzem (podpowiedź: nie trzeba). Nic, czego zwykły, średnio rozgarnięty Polak by nie wiedział.
Co do kwestii czysto muzycznych: Taco rapuje na tyle dobrze, by zarzuty o mówieniu na bitach można było umieścić w klaserze ze wspomnieniami. Zdarzają mu się jeszcze dziwnie zaakcentowane końcówki wersów, ale to i tak przepaść w porównaniu do "Trójkąta warszawskiego" czy "Szprycera". Szczególnie słychać to w "Polskim Tangu" oraz utrzymanym w klimatach New York Drill "POL Smoke". Tylko - właśnie - potem w "Influenzie" wjazd robi Gruby Mielzky, który po bicie pływa zamiast kroczyć. I, niestety, ten kontrast w dalszym ciągu potrafi razić.
Kiedy Taco próbuje wtłoczyć melodię do nawijki za pomocą bardzo słyszalnego auto-tune'a, nie wypada to zbyt dobrze - śpiewanie na auto-tune'ie w "Nie mam czasu" jest dyskwalifikujące. Artur Rojek w rozrzuconym na trzy części "Łańcuchu" za to śpiewa niby od niechcenia i dosłownie na sekundy, a i tak czyni to w sposób bardziej magnetyzujący. Nieakceptowalne są także refreny do "Dwuzłotówki dancing" oraz "W.N.P", które spokojnie zaliczyć można do najgorszych w dyskografii rapera. Jest to o tyle dziwne, że wydawało się, iż na "Pocztówce..." Taco zdał pozytywnie test z pisania refrenów.
Mam też pewien problem z bitami. Trudno narzekać mi na aspekty techniczne, bo nadworni producenci producenci Taco, Rumak oraz Borucci, znacznie się rozwinęli pod tym kątem: bębny brzmią solidnie, są przestrzenne. Brakuje mi tutaj jedynie jakiejś wyrazistości. Krótko mówiąc: dawno ich podkłady nie brzmiały tak dobrze, a jednocześnie nie były aż tak przezroczyste, niezapadające w pamięć. To poprawna, rzemieślnicza robota zrobiona zgodnie z tym, co słychać aktualnie w gatunku i... niewiele więcej. W ten trend wpisuje się również doskonale CatchUp. Na szczęście Pejzaż i Lanek to marki, na których nieustannie można polegać.
Przed premierą "Jarmark" mógł zapowiadać się na papierze na ważną i potrzebną płytę. Niestety, odsłuch rozczarowuje. Cieszy mnie, że raper stara się edukować pokolenie Z i nie umiem mu mieć tego za złe. Podobnie jak to, że porusza tematy polityczno-światopoglądowe, zamiast zasłaniać się jak skończony idiota, że muzyka nie służy do poruszania tego rodzaju tematów (czyli wszystkie protest songi należałoby anulować?), co uczyniła już część jego kolegów po fachu. Szkoda jedynie, że zapomina o tym, iż ludzie, którzy już nabyli prawa wyborcze, wymagają od niego zdecydowanie więcej.
Taco Hemingway "Jarmark", Taco Corp
5/10
***Zobacz także***