Recenzja Taco Hemingway "Café Belga": Taco da się lubić

Byliście rozczarowani ostatnimi dokonaniami Taco Hemingwaya? Mieliście wrażenie, że osiadł na laurach, a ten błyskotliwy facet rzucający wersy o tym, że chciałby "kiedyś mieć 6 zer" gdzieś przepadł? Spokojnie, na ratunek przybywa "Café Belga".

"Café Belga" to najlepsza pozycja Taco Hemingwaya od czasu "Umowy o dzieło"
"Café Belga" to najlepsza pozycja Taco Hemingwaya od czasu "Umowy o dzieło" 

"Trójkątem warszawskim" i "Umową o dzieło" Taco Hemingway niemal z miejsca zdobył publikę - oto na scenie pojawił się raper błyskotliwie diagnozujący własne pokolenie, ukazujący tryb życia dzieciaków wdychających Warszawę poprzez łażenie po hipsterskich klubach. Muzyk przeżywał nieustające moralniaki, szukał miłości, a przecinał to zwykłymi problemami w stylu braku pieniędzy na koniec miesiąca. Pisał zgrabnie, chociaż niedomagające flow pretendowało go zawsze do miana tekściarzy używających rapu zaledwie jako formy przekazu niż pełnoprawnych raperów.

Z nadejściem EP-ki "Wosk" coś się jednak zepsuło: obserwator i diagnosta otaczającej go rzeczywistości zmienił się w "niemającego nic do powiedzenia", świadomego swojej pozycji malkontenta, które to emploi na "Szprycerze" było w zasadzie nie do przejścia. A ponieważ nie szedł za tym progres w warsztacie rapera, na Taco zaczęły spadać głośne słowa krytyki.  

Na szczęście już na feacie u Otsochodzi, a także na nagranej z Quebonafide "Somie 0,5 mg" Fifi pokazywał, że jego nieporadność za mikrofonem coraz bardziej ustępuje pewnej siebie nawijce. Raper radził sobie przyspieszeniami i tripletami, chociaż wciąż zdążały się momenty, w których brakowało płynności. Na "Café Belga" jeszcze lepiej radzi sobie jako raper i jest na dobrej drodze, aby ponownie odnaleźć w swoim piórze brakujący przez ostatnie lata ogień. Bo tak, to jest zdecydowanie najlepsza pozycja tego artysty od czasu "Umowy o dzieło".

Co na to wpływa? Koncept ponownie nie jest zaledwie tytułem utworu, który spaja numer wyłącznie w refrenie. Taco trzyma się tematów i potrafi je odpowiednio rozegrać. Wystarczy wspomnieć o "Fiji", w którym zwrotki napełnione są nieoczywistymi porównaniami, by dopiero w refrenie ujawnić, czemu w zasadzie służą. Albo "2031", w którym autor "Café Belga" próbuje przewidzieć swoją pozycję w 2020, 2025 i 2031.

Bardzo pozytywnie działa obecny w większych ilościach niż do tej pory humor, mocno podszywany autoironią. Król "pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia" potrafi rzucić bezceremonialnie "Mama pyta, kiedy zacznę pisać o czymś, o/Mówię jej, że kiedy coś mi się przytrafi/Milczenie jest złotem, me głupoty platynowe są/Więc przelałem na sieroty parę kafli". Więcej tu też dystansu, bo kto nie jest w stanie się uśmiechnąć, gdy Taco nawija "Trójkąt warszawski 2 - krytyka miesza go z błotem/W sumie to owszem, mogłem odpuścić plot twist, w którym się Piotrek okazał robotem". Poza tym Fifi dalej potrafi być mistrzem prostych, ale efektownych strzałów typu "Wszyscy nas kochają, ale nienawidzą, gdy przydarzy się Senegal", "Wyróżniałem się jak martwy piksel", "Nie chcę was na telefonie jak U2" (podczas premiery iPhone'a 6, premierowa płyta Irlandczyków - "Songs of Innocence" - była automatycznie dodawana do wszystkich kont iTunes - przyp. red.) czy o wiele inteligentniej złożone niż wydaje się na pierwszy rzut oka "Zarzucają chłopcom mechaniczność/Hej, główna scena na Orange’', patrz jak płynę" w "Reżyseria: Kubrick".

Problem w tym, że Taco potrafi być też miejscami irytujący. Trudno mu zaufać, gdy po raz kolejny nawija o tęsknocie za podróżami ZTM-em (który to temat przewija się nie tylko w numerze "ZTM"), mieląc przy okazji kolejnego krążka temat ciężaru sławy i grania męczących tras. Po pięciu pozycjach w dyskografii, na których temat ten odcisnął mocne piętno, pasowałoby odpuścić. Ponadto, obok imponujących wersów nadal pojawiają się wypełniacze albo wersy zbyt oczywiste, by wybaczyć je takiemu sprawnemu tekściarzowi jak Fifi. Ot, chociażby "stało się i zniknąłem jak Houdini" albo "w plecy wbijają mi noże jak Brutus". I po co wracać do wersów pokroju "świat jest WF-em", które były już strasznie pretensjonalne podczas premiery "Marmuru" i dwa lata później wcale nie brzmią lepiej?

Jeżeli chodzi o sam warsztat, mniej tu zabaw flow, które były obecne na Taconafide. Nie oznacza to niczego złego: w leniwym flow Taco więcej płynności, w głosie więcej emocji oraz szarpania się na tempa, w których raper niekoniecznie czuje się dobrze. Świadomość własnych ograniczeń to też ważna cecha. W każdym razie, do czołówki brakuje jeszcze sporo, ale techniczny progres rozpoczęty wraz z gościnną zwrotką na krążku Otsochodzi trwa w najlepsze.

Gorzej, że Taco nie tylko rapuje. Podejmuje się również prób śpiewu, a to nie wychodzi mu dobrze. "Café Belga" czy "Wszystko na niby" byłyby idealne, gdyby nie przeciąganie, zdradzające sprawnemu uchu ewidentny brak doświadczeniu w śpiewaniu, które próbuje się zatuszować auto-tune'em. W "2031" z kolei refren został zaśpiewany tak kiczowato, mięciutko, że złośliwie można oskarżyć Taco o potajemne słuchanie Akcentu oraz czerpanie inspiracji ze śpiewu księży podczas niedzielnej mszy i próbę połączenia tych dwóch aspektów w jednym kawałku. Jedyny moment, w którym śpiew się sprawdza, to "Fiji", gdzie zabieg ten podkreśla tylko prześmiewczy charakter numeru, chociaż na pierwszy rzut ucha może to zgrzytać.

A bity? Tym razem za warstwę muzyczną odpowiadają Rumak oraz Borucci i trzeba przyznać, że dostarczyli pozycje satysfakcjonujące, utrzymane bliżej trapowego tempa aniżeli klasycznego 90 bpm z pierwszych EP-ek Taco. Reżyseria całego albumu pod kątem muzycznym przebiegła bardzo sprawnie: bity są spójne, płynnie przechodzą w kolejne klimaty i wzajemnie uzupełniają narrację krążka. Bo jak to jest, że Rumak rzuca drake’owe, bardziej chillowe "Reżyseria: Kubrick", na co Borruci odpowiada równie przebojowym, z tym że czerpiącym z dancehallowej rytmiki "Fiji"?

Szukacie nieco mocniejszych klimatów obecnych na Taconafide? Łapcie "Motorolę" z podanym na mocnym pogłosie, płynącym niby w tle, choć bardzo klimatycznym syntezatorze i twardych, trapowych bębnach. Mniej natarczywe, klimatyczne produkcje? W tytułowym "Café Belga" Borucci rzuca prostą, nieco melancholijną melodię na czymś, co brzmi jak połączenie kalimby z wibrafonem, powtarzając patent w pierwszej części "Abonent jest czasowo niedostępny" (zwróćcie uwagę na te niby-chórki wychodzące z refrenu!).

Rumak zdradza bardziej swoje zafascynowanie syntezatorami: we "Wszystko na niby" łączy plastikowy bas żywcem wyjęty z podstawowych barw Minimooga z przestrzennymi, niemal ambientowymi pogłosami, by w "Adieu" łączyć leady na lekkim przesterze z fortepianowymi akordami. Obaj producenci tymi produkcjami wygrywają, dając najlepsze propozycje w swojej karierze i ukazując spory progres jaki poczynili od czasu "Szprycera". Zmulone, proste do bólu i pozbawione pomysłu "2031" należy traktować jako wypadek przy pracy.

Producentom zapewniono również profesjonalne brzmienie, które nadaje wystukiwanym przez nich bębnom odpowiedniej mocy. W przypadku poprzednich solowych dokonań Taco Hemingwaya nie było to takie oczywiste.

Coś jeszcze? Cóż, nie spodziewałbym się tego jeszcze rok temu, mając w pamięci pierwsze, anglojęzyczne dokonania Taco, ale mimo wszystkich zaskakujących i osobistych deklaracji padających w tekście (raper przyznaje się oficjalnie do bycia w związku z Igą Lis, córką Tomasza Lisa i Kingi Rusin - przyp. red.), to zarapowane w języku Szekspira "4 AM in Girona" jest utworem zwyczajnie zbędnym. Taco nie jest tu zbyt odkrywczy, a wspólna kooperacja Borruciego i Rumaka jest raczej standardem cierpiącym na niepełnosprawność aranżacyjną, szczególnie że sam motyw główny zapowiada fajną, tradycyjną kompozycję w stylu MF Dooma, gdy na dłuższą metę okazuje się irytujący.

Open'er Festival 2018: Taconafide

TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show
TaconafideEwelina WójcikShow The Show

Koniec końców krążek należy ocenić pozytywnie. "Café Belga" to kolejne dobrze wykorzystane przedłużenie pięciu minut Taco Hemingwaya - tym razem nie tylko od strony czysto komercyjnej. Nawet jeżeli to pozycja niepozbawiona wielu wad, to wygląda na to, że gospodarz albumu po kilku krążkach zrozumiał w końcu, co jest jego największą siłą. Pozostaje wierzyć, że zrozumie jeszcze, co go ciągnie w dół.

Taco Hemingway, "Café Belga", Taco Corp/Asfalt Records

6/10


Iga LisKamil PiklikieiwczEast News
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas