Recenzja Taco Hemingway "Szprycer": To strata czasu

Co ma do zaoferowania Taco Hemingway, kiedy pozbawi się go zapamiętywalnych linijek, ciekawych obserwacji i pomysłów na numery? A do tego rzuca się go na niuskulowe tempa, uwydatniające wszystkie wady jego stylu? Cóż, niewiele.

Taco Hemingway w "Szprycerze" zawodzi na całej linii
Taco Hemingway w "Szprycerze" zawodzi na całej linii

Łatwo było kibicować Taco Hemingwayowi za czasów jego pierwszych oficjalnych polskojęzycznych nagrywek. "Trójkąt warszawski" i "Umowa o dzieło" przepełnione były ciekawymi obserwacjami na temat życia współczesnych młodych dorosłych i wizją Warszawy bliższą większości ludzi aniżeli obraz rysowany przez sporą część ulicznych raperów zasłuchanych w "Skandalu" Molesty.

Intrygująca, spójna historia przedstawiana w "Trójkącie warszawskim", doprawiona błyskotliwymi linijkami, wręcz idealnymi do cytowania zarówno na spotkaniach ze znajomymi, jak i w recenzjach, zwyczajnie działała - i nie przeszkadzał w tym nawet brak satysfakcjonującego zakończenia opowieści. "Umowa o dzieło" - nawet jeżeli jako całość nie była tak elektryzująca jak poprzednia pozycja, a do tego uwypuklała kilka sporych wad artysty - utwierdzała w przekonaniu, że warto trzymać za rapera kciuki. Poprawił nieznacznie swój warsztat techniczny, a takie wersy jak "Czarne dziury się podają za polarne zorze" do dzisiaj są świadectwem zgrabnego pióra Fifiego, którego czyta się jeszcze lepiej niż słucha.

Niestety, przy "Wosku" i "Marmurze" włączała się lampka ostrzegawcza. Chociaż "głos pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia" miał momenty, to powoli odchodził od socjologii na rzecz odrzucającego egocentryzmu, a koncepty - niegdyś całkiem zgrabnie kontrolowane - zaczęły się rozłazić w szwach lub stanowić zaledwie powtórkę tego, co mieliśmy już okazję usłyszeć. Przez to gdzieś uciekła świeżość, a wspominane przez rapera wielokrotnie zmęczenie było momentalnie zauważalne.

Szczególnie, że wersów do cytowania też jakby coraz mniej. Na dodatek dochodziła podstawowa wada, która przy większym kombinowaniu z formą wyłaziła momentalnie na wierzch - jednostajne, mało urozmaicone flow, któremu przydałby się porządny łyk napoju energetycznego. Taco najpewniej wziął sobie do serca część uwag, bo EP-ka "Szprycer" stanowi pewien punkt zwrotny w jego karierze. Szkoda, że taki, o którym chciałoby się zapomnieć.

Na papierze brzmi to naprawdę dobrze: zmiany tempa, spoglądanie w stronę zachodnich trendów z Drake'iem, Future'em czy Travisem Scottem oraz związane z tym podśpiewywanie. Wygląda na to, że Taco postanowił w końcu coś zmienić, zabawić się konwencją, dodać energii, prawda? Z tym, że entuzjazm co do eksperymentów gospodarza opada z każdą kolejną minutą, by z czasem ryć już tylko głęboko pod ziemią z poczucia wstydu. "Szprycer" to bowiem dowód, że chęć zmian potrafi przybrać nieoczekiwany obrót.

Największy problem tkwi w znikomej ilości przyciągających wersów. Zniknęły chodzące po głośnikach cytaty, niekiedy dość wieloznaczne, by pozostawić tylko i wyłącznie opis tego, co jest i istnieje. A po Taco należy się spodziewać o wiele więcej. Kiedy zdaje nam kolejną relację z niemocy twórczej wynikającej z nocnego trybu życia, przez który nie wie, "skąd wzięła się pieczątka na ręce" jest męczący. Gdy zamiast opisywać plastycznie obserwowane przez siebie kobiety, rzuca zaledwie "burzę włosów powstrzymanych drogim lakierem" można mieć wrażenie, że gdzieś uciekł dawny warsztat tekstowy i chęć wchodzenia w niuanse. Jakby się mu spieszyło i nie starczyło czasu, aby dopieszczać te wersy.

Trudno uwierzyć też, że kładzie bez cienia zażenowania ograne do bólu hasła w rodzaju "Dobre maniury albo dobre maniery". Nic dziwnego, że oczy (i uszy) płaczą z tęsknoty, gdy Hemingway rzuca w ostatnim numerze na płycie plastyczne i przemyślane "Zero nieszczęść w naszym mieście - tej jedynej szukasz / Dwa razy wszedłeś do tej rzeki, do trzech razy sztuka / W tych czterech kątach spędzasz piątek i się pławisz w smutkach / Ten szósty zmysł... Siedem nieszczęść głupio patrzy z lustra". Takich zabiegów jest tu zdecydowanie za mało, a przecież to w pomysłach i tekstach tkwiła siła Taco - to dla nich się go słuchało.

Taco Hemingway - "Dele" (prod. Rumak)

Gwoździem do trumny jest także forma rapera. "Nostalgia" zwyczajnie usypia - brakuje pomysłu na melodię w śpiewie, wszak potraktowane w ten sposób zwrotki ciągle prowadzone są na tę samą modłę. W rapowanych fragmentach też jesteśmy w stanie określić, jak artysta zaakcentuje wers zanim jeszcze to robi. Przy ostatnich dokonaniach niuskulowych raperów, będących rówieśnikami Filipa i operujących w podobnych klimatach, flow okrutnie nie domaga. Szczególnie, że tempa jakimi jesteśmy raczeni na całej pozycji kazałyby wejść z większą energią, przyspieszać, gdzieś przedłużyć, gdzieś opóźnić wejście.

Niestety, gadka dalej jest jednostajna i nie potrafi udźwignąć tych bitów, tym bardziej z nimi płynąć, przez co automatycznie usuwa się w tło. Podbicia i dopowiedzenia na auto-tune'ie to zdecydowanie za mało, by pomóc je urozmaicić - a auto-tune'a jest tu naprawdę sporo i używany jest z bardzo różnym skutkiem. Kiedy wchodzi niespodziewanie w połowie zwrotki w "Dele" trudno nie czuć się nieswojo.

"Głupi byt" mogło być prawdziwym przebojem w duchu Drake'a, ale wychodzą tu niedobory charyzmy i dość spora... zachowawczość - przydałoby się jednak, aby ktoś rzucił ten refren z pełną mocą. Tu jednak da się to jeszcze obronić w przeciwieństwie do braku dobrego smaku, jeżeli chodzi o prowadzenie wokali w dancehallowym, przesłodzonym "I.S.W.T".

Najlepiej prezentuje się zamykające album "Saldo '07", w którym nie dość, że najwięcej dobrych linijek, to muzycznie czuć tu duszę. Jest przestrzennie, z wykorzystaniem kilku planów - nawet jak w funkcji prowadzenia rytmu słychać pstryknięcie palcami, to Duit wie, jak użyć kompresora i nałożyć pogłos, aby nadać moc całości. Podobnie z "Chodź" Zeppy Zepa, który rzucając stosunkowo wolny, syntetyczny podkład, wciąż potrafi ujawnić swoje związki ze sceną basową.

Taco Hemingway - "Chodź" (prod. Zeppy Zep)

A niestety z pozostałymi bitami jest już różnie - podkłady wyprodukowane przez Rumaka bez masywnego brzmienia, jakie zapewniono mu na "Marmurze", stają się bezsilne. A aż kusi, by z "Głupiego bytu" wyciągnąć więcej, usadzić mocny bas, uwypuklić bardziej bębny. Oniryczna, niemal ambientowa "Karimata" dostaje drewniany werbel, który wybija z budowanego klimatu. "Tlen" jawi się jako rozleniwiony aż za bardzo - ot, przewijający się ambientowy pad, proste bębny, w których bardzo brakuje dołu, akordy na cloudowym fortepianie i syntezator przypominający sygnał policyjny wchodzący na refren. Aż pasowałoby zapytać, gdzie się podział aranż?

"Szprycer" to rozczarowanie w swojej najczystszej formie. Chociaż Taco można było wiele zarzucić, to zawsze potrafił podtrzymać uwagę słuchacza kilkoma elementami. Gdy ich brakuje, a w pozostałych aspektach raper nie notuje progresu, odczucia oddaje idealnie cytat z singlowej "Nostalgii": "to strata czasu".

Taco Hemingway, "Szprycer", Taco Corp/Asfalt Records

3/10

Taco Hemingway - "Tlen" (prod. Rumak)
Najważniejsi polscy raperzyInteria.tv
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas