Sam Smith "Gloria": Płonne nadzieje [RECENZJA]
Kamil Downarowicz
Kiedy w twoje ręce wpada wreszcie jedna z najgorętszych premier tegorocznej zimy, to w sposób oczywisty masz wobec niej spore oczekiwania. Oczekiwania, które łatwo, zawieść. I tak niestety stało się właśnie w przypadku Samów Smithów.
Po tym, jak brytyjski(a) artysta/artystka ogłosił(a), że jest osobą niebinarną jego/jej relacje z fanami nie należały do najłatwiejszych. Część odbiorców odwróciła się po prostu od Samów Smithów plecami, inni z trudem przełknęli przemianę swojego idola, tęskniąc ciągle do "starych, dobrych lat" z czasów albumu "In The Lonely Hour", a jeszcze inni z radością przyjęli fakt, że wokalista/wokalistka wygrywa walkę o własną tożsamość i seksualność.
Z pewnością udało się Smithom wygrać również walkę o światowe listy przebojów. Zapowiadający album "Gloria" singel "Unholy" nagrany na Jamajce wspólnie z Kim Petras dotarł na sam szczyt "Spotify Top 200" oraz osiągnął pierwsze miejsce na liście "Billboard Hot 100". Uwodzicielski, szorstki beat i odważny, ociekający erotyką tekst spięły się w idealną całość, tworząc hit, który jeszcze długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. Nic dziwnego zatem, że liczyłem na to, iż "Gloria" będzie zawierać co najmniej kilka numerów sygnowanych podobnym znakiem jakości.
Były to jednak, jak się okazało płonne nadzieje. "Unholy" wyrasta zdecydowanie poza poziom pozostałych na krążku numerów. I choć pojawia się tutaj kilka ciekawych utworów, na czele z rozhuśtanym w rytmie disco "Lose You", czy stonowanym "Perfect" oraz "Love Me More", w którym Smithowie świetnie wpisują się we współczesne brzmienia R&B. Na tym jednak koniec. Owe kawałki to prawdziwe rodzynki, które Sam powtykał/powtykała w niezbyt smaczne i na pewno zbyt przesłodzone ciasto.
Większość pozycji z playlisty składa się niestety na pozbawiony charakteru i wyrazistości radiowy zakalec, który spokojnie mógłby lecieć sobie jako muzyka tła w hipermarkecie. Mam nieodparte wrażenie że Brytyjczykowi/Brytyjce zabrakło na "Glorię" całościowego pomysłu. Dlatego jako słuchacze będziecie zapewne skakać po tym albumie, jak po polu minowym, przełączając między kilkoma zaledwie piosenkami, przy których warto się na kilka chwil zatrzymać. W tekstach zdarzają się co prawda trafne, zapamiętywane z miejsca linijki, ale większość z nich razi swoją infantylnością.
Efekt tego wszystkiego jest taki, że "Gloria" to co prawda może nie samobój, ale nieporadne wybijanie piłki przed siebie na oślep już tak. Szkoda, od zawodnika/zawodniczki takiej wagi, jak Smith mamy prawo wymagać zdecydowanie więcej.
Sam Smith "Gloria", Universal Music Polska
6/10
Czytaj także: