Reklama

Recenzja Chłopcy kontra Basia "O": Cud nad Wisłą

Jeżeli myśleliście o prostych przyśpiewkach pod bębny i kontrabas, to zapomnijcie. "O" jest ambitne, dopieszczone, wielowymiarowe. Co nie znaczy, że nieprzystępne.

Jeżeli myśleliście o prostych przyśpiewkach pod bębny i kontrabas, to zapomnijcie. "O"  jest ambitne, dopieszczone, wielowymiarowe. Co nie znaczy, że nieprzystępne.
"O" grupy Chłopcy Kontra Basia to bezapelacyjne zwycięstwo /

Połączenie tego, co folkowe z jazzowym, i to przy oszczędnym instrumentarium, nie brzmiało jak przepis na sukces. Bardziej jak repertuar, z którym przy dobrych wejściach można objeżdżać domy kultury w niewielkich miejscowościach. A jednak Chłopcy kontra Basia dotarli do słuchaczy - zarówno tych szukających na własną rękę ciekawej muzyki, jak i statystycznych, zalegających przed telewizorem Kowalskich. Ba, piosenki grupy chwalono, wydawano i grano nawet poza granicami Polski. Po debiutanckim "Oj tak!" można się było zastanawiać co jest tego przyczyną - czy to wdzięk i spontaniczność Basi, czy biegłość oraz wyczucie z jakim Chłopcy uzupełniają jej wokal swoimi instrumentami czy może czytelna a zarazem kreatywna adaptacja tradycji. I ile to będzie działać? "O" rozwiewa wszelkie wątpliwości, sprowadzając swoją poprzedniczkę do roli ujmującej, ale trudnej do traktowania serio, młodszej siostry, i sugerując, że dopiero dziać się będą rzeczy imponujące.

Reklama

Zacznę od treści, bo to ona jest fundamentem. Podania, baśni i legendy poddano odkształceniom, "przetrącono", ładnie zawieszono między liryką a prozą. Wielka miłość odmalowana zostało uroczo dosłownie,  uwięziona dziewczyna nie chce być uwalniana i w zamian za uszanowanie tego faktu może spełnić trzy życzenia, religia splata się z magią, śmierć rzuca na beztroskę swój niepokojąco długi cień. Tym historiom znaleziono właściwą frazę, odpowiednio plastyczny i świetnie zorganizowany język. Czarmistrzowie rosną jak budynki i ciskają błyskawicami, "łkająca niczym bałałajka" dziwożona tańczy kołomajkę, a pustoszone przez dżumę miasto właśnie obito suknem. Utwory pachną szalejem, sporyszem, perzem, gotującą się smołą i niedojedzonym bobem. Między Basinym "la la la laj" i "dana dana oj" kryją się nie tylko fantastyczne, z miejsca odgrywające się w głowie sceny, ale też parę gorzkich wniosków, takich jak ten dotyczący władzy i płynący z "O Królu-Wężu". Opowieści wstają z bibliotek i skansenów ożywając dzięki swojej przewrotności.

Basia śpiewa subtelnie, dziewczęco, z magnetyzującą nieśmiałością, tu na luzie wespnie się ze swoim wokalem naprawdę wysoko, tam podrecytuje, gdzie indziej nabierze impetu razem z wzbierającą kompozycją. Ma coś z  Emilie Simon i jeszcze trochę ze Zdzisławy Sośnickiej śpiewającej "Pożegnanie z bajką". Ma też ten luksus, że gdzie by ze swoim głosem nie chciała pójść, tam jej czujni koledzy z zespołu (i goście) zapewnią jej pod stopami grunt. Chemia była już poprzednio, zgoda. Teraz jest jeszcze lepsza, instrumenty doskonale "widzą się" z głosem, a muzyka z treścią. W "O Królu-Wężu" wystarczy właściwie tylko lira korbowa, singlowe "O wielkiej" aż całe się perli od mnogości instrumentów strunowych, "O czarnym mieście" jest niemal triphopowy, stuka, szumi, mami pogłosami i synthami, zdumiewa przestrzenią i tylko czeka, aż wokal poderwie się z nadejściem kontrabasu. Wszystkie te kawałki działają, komunikują się, angażują, uczą i bawią. Do moich ulubionych momentów należy chwila, gdy trzymane w ryzach przez fortepian "O pojedynku ostatnich czarmistrzów" zmienia oblicze wraz z mocnym wejściem perkusji - czuć, że walka się zaczyna. "Rzecz o iluzoryczności" cieszy dialogiem wokalistki i trębacza, gazofon tonuje ostre brzmienie dęciaka, a to przejście z chórem i motywem "call and response" przenosi nas z bajkowego świata gdzieś na Harlem. Wyraźny groove daje się poczuć zresztą w paru numerach.

"O" miesza porządki i mnoży środki jakby Basia Derlak chciała zostać Neilem Gaimanem polskiej muzyki. Czasem ma więcej ze słuchowiska niż płyty i pierwszoplanowość treści bywa ryzykowna. Ale to zwycięstwo, bezapelacyjne zwycięstwo. "Nie słucham folku, ale jak to płynie" - słyszałem po pierwszej płycie. "Nie słucham folku, ale jakim cudem ktoś to wszystko wykombinował i dopracował tak, że z wielu różnobarwnych elementów zbudował spójną, własną narrację?! I w dodatku nadal płynie" - chciałbym usłyszeć po drugiej. Wiem, ludzie nie mówią takich rzeczy. Ale tym razem powinni się zastanowić ciesząc tym, co im się trafiło - obok "Do Come By" Bye Bye Butterfly to chyba najlepiej wymyślona polska płyta w tym roku.

Chłopcy kontra Basia "O", ART2 Music

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Chłopcy kontra Basia | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy